Изменить стиль страницы

—  O sidus clarum puellarum —wykrzyknąłem — o porta clausa, fons hortorum, cella custos unguentorum, cella pigmentaria! [90] —i choć wcale tego nie pragnąłem, znalazłem się tuż przy jej ciele i czułem jego ciepło i cierpką woń balsamów, jakich dotąd nie znałem. Przypomniałem sobie: „Synu, kiedy przyjdzie miłość szalona, nic nie poradzi człek!”, i pojąłem, że to, czego doświadczam, jest albo pułapką diabła, albo darem niebios, lecz ja i tak nic już nie mogę uczynić, by sprzeciwić się skłonności, która mną zawładnęła. „Och, langueo! —wykrzyknąłem, a potem: — Causam languoris video nec caveo!” [91], gdyż z jej warg dobywał się różany zapach i piękne były jej stopy w sandałach, i nogi były jako kolumny, i jako kolumny linie jej boków, dzieło dłoni artysty. O miłości, córo rozkoszy, król wplątał się w twój warkocz —szeptałem do siebie, i znalazłem się w jej ramionach, i padliśmy na gołą posadzkę kuchni, i nie wiem, azaliż to z mojego przedsięwzięcia czyli też przez jej sztukę uwolniłem się z mojego habitu, i nie wstydziliśmy się naszych ciał, i cuncta erant bona [92] .

A ona całowała mnie pocałunkiem ust swoich i jej miłość była lepsza nad wino, i jej zapach upajał mnie rozkoszą, i piękna była jej szyja jak klejnoty, i jagody jej lic pośród złotych łańcuszków, otoś ty piękna, przyjaciółko moja, otoś ty jest piękna, oczy twoje jak gołębicy (mówiłem) i ukaż mi oblicze twoje, niechaj głos twój zabrzmi w uszach moich, albowiem głos twój wdzięczny, a oblicze twoje piękne, zraniłaś serce moje, siostro moja, jednym okiem twoim i jednym ogniwem łańcuszka szyi twojej, plastrem miodu kapiącym wargi twoje, miód i mleko pod językiem twoim, a wonność ust twoich jak jabłek, podobne piersi twoje do gron winnych, twoje piersi jak grona winnicy, gardło twoje jak najlepsze wino, które obmywa moją miłość i spływa po wargach i zębach… Zdrój ogrodów, nard i szafran, trzcina wonna i cynamon, mirra i aloes, jadłem plastr z miodem moim, piłem wino moje z mlekiem moim; kimże była, kimże więc była ta, która powstała niby zorza, piękna jak księżyc, jaśniejąca jak słońce, straszna jak wojska uszykowane porządnie.

O Panie, kiedy dusza jest w zachwyceniu, wtenczas jedyną cnotą jest kochać to, co się widzi (czy nie jest to prawdą?), najwyższym szczęściem posiadać to, co się ma, wtenczas błogie życie pije się z jego źródeł (czyż nie zostało to już powiedziane?) i kosztuje się prawdziwego życia, jakie po tym śmiertelnym przyjdzie nam przeżywać u boku aniołów przez wieczność całą… Tak myślałem, i wydawało mi się, że spełniają się nareszcie proroctwa, gdy dzieweczka napełniała mnie nieopisanymi słodyczami, i było tak, jakby całe me ciało stało się okiem jeno, z przodu i z tyłu, i nagle widziałem wszystko, co mnie otacza. I pojąłem, że owóż miłość właśnie wytwarza jednocześnie jedność i słodycz, i dobro, i pocałunek, i obłapianie, jak o tym już słyszałem, choć myślałem, iż mówią mi o czym innym. I tylko przez chwilę, kiedy moja uciecha sięgnąć miała szczytu, przyszło mi na myśl, że może przebywam, i to nocą, w mocy diabła godziny południowej, któremu nakazano w końcu, by w swej prawdziwej i diabelskiej naturze objawił się duszy pytającej w uniesieniu „kimżeś jest” jako ten, który umie porwać duszę i uwieść ciało. Ale szybko przekonałem się, że diabelskie były właśnie moje wahania, nie mogło być bowiem nic sprawiedliwszego, lepszego, bardziej świętego niźli to, czego doświadczałem i czego słodycz z każdą chwilą wzmagała się. Jak kropla wody, wpuszczona do dzbana z winem, całkiem rozpływa się, by przyjąć kolor i smak wina, jak rozżarzone i rozpłomienione żelazo staje się podobne do ognia, tracąc swoją pierwotną formę, jak powietrze, kiedy przenika je światło słońca, by przemienić w największy splendor i w samą jasność, iż zda się już nie rozświetlonym powietrzem, lecz światłem samym, tak ja czułem, że umieram z tkliwego roztopienia, i ostało mi dość siły na to jeno, by wyszeptać słowa psalmu: „Oto wnętrze moje jest jak moszcz bez otworu, który łagwice riowe rozsadza”, i zaraz zobaczyłem promienne światło i w nim kształt barwy szafiru, który pałał cały ogniem lśniącym i pełnym słodyczy, i to wspaniałe pełne przepychu światło rozproszyło się bez reszty w lśniącym ogniu, zaś lśniący ogień w tej formie olśniewającej, a znowuż światło promienne i ogień lśniący w całej formie.

Kiedy tak, prawie omdlały, padałem na ciało, z którym się złączyłem, pojąłem w ostatnim tchnieniu żywota, że płomień polega na wspaniałej jasności, na wrodzonym wigorze i ognistym żarze, ale wspaniała jasność posiada go, by jaśniał, i ognisty żar, by palił. Potem pojąłem przepaść i pojąłem dalsze przepaści, które owa przyzywa.

Teraz, kiedy drżącą dłonią (i nie wiem, czy z odrazy do grzechu, o którym powiadam, czy przez grzeszną tęsknotę za wydarzeniem, które wspominam) piszę te linijki, spostrzegam, że użyłem, by opisać moje szpetne zachwycenie w owej chwili, takichże samych słów, jakich niewiele stronic wcześniej potrzebowałem, by opisać ogień, który trawił męczeńskie ciało braciaszka Michała. I nie przypadkiem moja dłoń, posłuszna służka duszy, te same wyrażenia wystylizowała dla dwóch przeżyć tak do siebie nie przystających, gdyż niechybnie w ten sam sposób przeżywałem je wtenczas, doznając ich, jak i niedawno, kiedy próbowałem przywrócić im życie na tym pergaminie.

Jest jakaś tajemnicza mądrość, która sprawia, że zjawiska tak od siebie odmienne mogą być nazwane podobnymi słowy, ta sama mądrość, która sprawia, że rzeczy Boskie mogą być wskazane terminami ziemskimi i dwuznaczne symbole mogą nazywać Boga lwem lub panterą i śmierć raną, radość płomieniem, płomień śmiercią, śmierć otchłanią, otchłań zgubą, zgubę występkiem, a występek namiętnością.

Czemuż ja, pacholę, zachwycenie śmiercią, jakie uderzyło mnie w męczeństwie Michała, nazwałem słowami, którymi święta nazwała zachwycenie życiem Boskim, i miałbym nie nazwać tymi samymi słowami zachwycenia (grzesznego i przelotnego) uciechą ziemską, co chwilę potem zdała mi się uczuciem śmierci i unicestwienia? Staram się ująć rozumowo i to, jak w odstępie niewielu miesięcy przeżyłem dwa doświadczenia, oba zachwycające i bolesne, i to, jak owej nocy w opactwie, w odstępie niewielu godzin, wspominałem jedno i zmysłowo postrzegałem drugie, i jeszcze to, jak przeżywam je na nowo teraz, spisując te linijki, i jak w tych trzech przypadkach opowiadałem je samemu sobie słowami odmiennego doznania przeżytego przez świętą duszę, która unicestwiała siebie w wizji boskości. Może bluźniłem (wtedy, teraz)? Co było wspólnego w pragnieniu śmierci u Michała, w uniesieniu, jakiego doświadczyłem na widok spalającego go płomienia, w pragnieniu, by połączyć się cieleśnie, jakiego doznawałem przy dzieweczce, w mistycznej wstydliwości, z jaką wyrażałem owo pragnienie alegorycznie, i w tym samym pragnieniu weselnego unicestwienia, które skłaniało świętą do śmierci z miłości, by żyć dłużej i wiecznie? Czy to możliwe, by rzeczy tak wieloznaczne dały się powiedzieć w sposób tak jednoznaczny? A wszelako w tym właśnie jest, jak się zdaje, owa nauka, którą zostawili nam najznakomitsi pośród doktorów: Omnis ergo figura tanto evidentius veritatem demonstrat quanto apertius per dissimilem similitudinem figuram se esse et non veritatem probat [93] .Czy jednak, skoro miłość do płomienia i do otchłani są figurami umiłowania Boga, mogą być też figurami umiłowania śmierci i umiłowania grzechu? Tak, podobnie jak lew i wąż są jednocześnie figurami i Chrystusa, i demona. Słuszność bowiem interpretacji można ustalić tylko z autorytetu ojców, a w przypadku, który mnie zaprząta, nie mam auctoritas,by mój posłuszny umysł mógł się na nie powołać, i spalam się w zwątpieniu (i oto symbol ognia pojawia się, by określić też brak prawdy i pełnię błędu, które mnie przytłaczają!) Co dzieje się, o Panie, w mej duszy, kiedy pozwoliłem, by porwał mnie wicher wspomnień i kiedy wzniecam pożogę innych czasów, jakbym zamierzał zmącić porządek gwiazd i sekwencję ich ruchów niebieskich? Z pewnością przekracza to granice mojego grzesznego i chorego rozumu. Wróćmy więc do zadania, które sobie w pokorze wyznaczyłem. Opowiadałem o dniu owym i o tym, że pogrążyłem się w zamęcie zmysłów. Powiedziałem to, co przypomniałem sobie w tej sposobności, i na tym niechaj poprzestanie moje słabe pióro wiernego i prawdomównego kronikarza.

вернуться

90

O sidus clarum… —O jasna gwiazdo dziewcząt, o bramo zamknięta, zdroju ogrodów, spiżarnio, strażniczko wonnych olejków, spiżarnio z wonnościami.

вернуться

91

Och, langueo… —Och, słabnę […] Przyczyny słabości nie widzę ni o nią dbam.

вернуться

92

cuncta erant bona —wszystko było dobrze

вернуться

93

Omnis ergo… —Każda zatem figura tym wyraźniej przedstawia prawdę, im otwarciej poprzez niepodobne podobieństwo, że jest figurą i nie, prawdę potwierdza.