Изменить стиль страницы

Na progu budynku stał opat, który przyglądał nam się z surowym obliczem.

— Szukam cię przez całą noc —rzekł do Wilhelma. —Nie zastałem cię w celi, nie zastałem w kościele…

— Badaliśmy pewien trop —rzekł wymijająco Wilhelm z widocznym zakłopotaniem.

Opat przyjrzał mu się przeciągle, potem oznajmił głosem powolnym i surowym:

— Szukałem was zaraz po komplecie. Berengara nie było w chórze.

— Co też powiadasz! —ozwał się Wilhelm z rozbawioną miną. Widział teraz jasno, kto zaczaił się w skryptorium.

— Nie było go w chórze w porze komplety —powtórzył opat —i nie wrócił do swojej celi. Zaraz zadzwonią na jutrznię i zobaczymy, może się pojawi. W przeciwnym razie obawiam się nowego nieszczęścia.

Na jutrzni Berengara nie było.

DZIEŃ TRZECI

OD LAUDY DO PRYMY

Kiedy to w celi Berengara, który zniknął, znajduje się plótno zbrukane krwią, i to wszystko.

Kiedy piszę te słowa, czuję się znużony jak owej nocy, a właściwie owego ranka. Cóż powiedzieć? Po nabożeństwie opat zachęcił większość mnichów, pełnych teraz niepokoju, by szukali wszędzie; bez rezultatu.

Kiedy zbliżała się lauda, pewien mnich przeszukujący celę Berengara znalazł pod siennikiem białe płótno zbrukane krwią. Pokazano je opatowi, który wyciągnął ponure wnioski. Był przy tym Jorge, który gdy został o wszystkim zawiadomiony, rzekł: „Krwią?”, jakby cała rzecz wydała mu się niepodobna do prawdy. Powiedziano o tym Alinardowi, a ten potrząsnął głową i rzekł: „Nie, nie, przy trzeciej trąbie przychodzi śmierć od wody…”

Wilhelm przyjrzał się płótnu, a następnie oznajmił:

— Teraz wszystko jest jasne.

— Gdzież więc jest Berengar? —spytali go.

— Nie wiem —odparł.

Usłyszał to Aimar i wzniósłszy wzrok do nieba szepnął Piotrowi z Sant’Albano:

— Tacy już są Anglicy.

Kiedy zbliżała się pryma i wstało już słońce, wysłano służbę, by przeszukała podnóże urwiska wokół całego muru. Wrócili na tercję niczego nie znalazłszy.

Wilhelm powiedział mi, że nic więcej nie moglibyśmy uczynić. Trzeba czekać na rozwój wydarzeń. I udał się do kuchni, by odbyć zwięzłą rozmowę z Mikołajem, mistrzem szklarskim.

Ja zaś usiadłem w kościele w pobliżu środkowego portalu i pozostawałem tam, kiedy odprawiano kolejne msze. I tak nabożnie zasnąłem, i na długo, zdaje się bowiem, że za młodu potrzebujemy więcej snu niźli starzy, którzy spali już dużo i gotują się do snu wiecznego.

TERCJA

Kiedy to Adso rozmyśla w skryptorium nad historią swojego zakonu i nad przeznaczeniem ksiąg.

Wyszedłem z kościoła mniej zmęczony, ale z zamętem w umyśle, albowiem ciało spokojnym wypoczynkiem cieszy się tylko w godzinach nocnych. Wspiąłem się do skryptorium, poprosiłem o zezwolenie Malachiasza i zacząłem przeglądać katalog. I chociaż rzucałem roztargnione spojrzenie na karty, które przemykały mi przed oczyma, w istocie baczyłem na mnichów.

Uderzył mnie spokój i pogoda, z jakimi pogrążyli się w swojej pracy, jakby nie szukano gorączkowo w obrębie murów jednego z ich konfratrów i jakby dwaj inni nie zostali już odnalezieni w strasznych okolicznościach. Oto —rzekłem sobie —wielkość naszego zakonu: w ciągu wieków ludzie, tacy sami jak ci oto, oglądali zawieruchę barbarzyńską, pustoszenie swego opactwa, widzieli, jak królestwa walą się w zamęt ognia, a przecież nadal kochali pergamin i inkausty i nadal czytali, poruszając wargami, słowa, które przekazano im z otchłani wieków, a które oni przekażą z kolei wiekom przyszłym. Dalej czytali i przepisywali, kiedy zbliżało się milenium; czemuż więc nie mieliby czynić tego teraz?

Poprzedniego dnia Bencjusz powiedział, że gotów byłby popełnić grzech, byleby uzyskać jakąś rzadką książkę. Nie kłamał i nie żartował. Mnich winien z pewnością kochać swoje księgi z pokorą, pragnąć ich dobra, nie zaś chwały własnej ciekawości, ale czym dla ludzi świeckich jest pokusa cudzołożnictwa i nienasycona żądza bogactwa dla duchownych regularnych, tym dla mnichów uwodzicielska siła wiedzy.

Kartkowałem katalog i przed oczyma tańczył mi świąteczny orszak tajemniczych tytułów: Quinti Sereni de medicamentis, Phaenomena, Liber Aesopi de natura animalium, Liber Aethici peronymi de cosmographia, Libri tres quos Arculphus episcopus adamnano escipiente de locis sanctis ultramarinis designavit conscribendos, Libellus Q. Iulii Hilarionis de origine mundi, Solini Polyshistor de situ orbis terrarum et mirabilibus, Almagesthus…Nie dziwiło mnie, że tajemnica zbrodni obraca się wokół biblioteki. Dla tych ludzi oddanych pisaniu biblioteka była jednocześnie Jeruzalem niebiańskim i światem podziemnym na granicy miedzy nieznaną ziemią a piekłem. Rządy nad nimi sprawowała biblioteka, jej obietnice i zakazy. Żyli z nią, dla niej i być może przeciwko niej, mając występną nadzieję, że pewnego dnia pogwałcą wszystkie jej tajemnice. Czemuż nie mieliby narazić się na śmierć, by zaspokoić ciekawość swoich umysłów, lub zabić, by przeszkodzić komuś w zawładnięciu ich zazdrośnie strzeżonym sekretem?

Zapewne, pokusa umysłu pełnego pychy. Zupełnie inny był mnich skryba, jakiego wyobraził sobie nasz święty założyciel; miał kopiować nie rozumiejąc, miał powierzyć się woli Boga, pisać, gdyż w ten sposób modlił się, i modlić się przez to, że pisał. Dlaczego już tak nie jest? Nie są to jedyne zwyrodnienia naszego zakonu! Stał się zbyt potężny, jego opaci rywalizowali z królami, czyż bowiem Abbon nie był przykładem monarchy, który z monarszym iście gestem stara się uśmierzyć waśnie między monarchami? Nawet wiedza, którą nagromadziły opactwa, była teraz towarem do wymiany, zachętą do pychy, sposobnością, by zyskać próżną chwałę i znaczenie; jak rycerze obnażali oręż i wznosili chorągwie, tak nasi opaci pysznili się iluminowanymi kodeksami… I to coraz bardziej (cóż za szaleństwo!), w miarę jak nasze klasztory traciły już palmę mądrości; w szkołach katedralnych, miejskich cechach, uniwersytetach też kopiowano książki, może nawet więcej i lepiej niż u nas, a także tworzono nowe —i być może to właśnie było przyczyną tylu nieszczęść.

Opactwo, w którym się znalazłem, było pewnie ostatnim mającym prawo chwalić własną doskonałość w wytwarzaniu i odtwarzaniu mądrości. Ale może właśnie dlatego tutejsi mnisi nie zadowalali się już świętym dziełem kopiowania, lecz chcieli dawać dalsze uzupełnienia natury, gdyż władała nimi chciwość na rzeczy nowe. I nie dostrzegali, przeczułem niejasno w tym momencie (a wiem to dobrze dzisiaj, kiedy lata doświadczeń okryły mą głowę siwizną), że tak czyniąc, pieczętowali ruinę swojej biegłości. Gdyby bowiem nowa wiedza, jaką chcieli wytwarzać, wypłynęła swobodnie poza mury, nic już nie różniłoby tego świętego miejsca od szkoły katedralnej lub miejskiego uniwersytetu. Gdyby zaś pozostawała zamknięta, zachowywałaby swój prestiż i siłę, nie uległaby znieprawieniu wskutek dysput, wskutek bezzasadnej zarozumiałości, która chce przesiać przez sito sic et nonwszelką tajemnicę i wszelką wielkość. Oto —powiedziałem sobie —powody milczenia i mroku, jakie otaczają bibliotekę; jest składnicą wiedzy, ale utrzymać tę wiedzę w stanie nienaruszonym może jedynie, jeśli przeszkodzi, by sięgnął po nią ktokolwiek, choćby i mnich. Wiedza nie jest jak moneta, która pozostaje w fizycznym znaczeniu taka sama, nawet kiedy służy do najhaniebniejszych handlów; jest raczej niby strojna suknia, która zużywa się wskutek noszenia i chwalenia się nią. Czyż nie taka w istocie jest sama księga, której stronice rozpadają się wszak, inkausty zaś i złota tracą blask, jeśli zbyt wiele dłoni jej dotyka? Oto widziałem, jak nieopodal mojego miejsca Pacyfik z Tivoli kartkował starodawny wolumin, którego karty przywarły do siebie wskutek wilgoci. Zwilżał językiem kciuk i palec wskazujący, by móc przerzucić kartę, i przy każdym zetknięciu ze śliną stronice traciły sztywność, otwieranie ich oznaczało marszczenie, wystawianie na srogie działanie powietrza i kurzu, które będą pogłębiać delikatne rysy pokrywające pergamin wskutek przykładania doń siły, spowodują pojawienie się kolejnych wysepek pleśni tam, gdzie ślina zmiękczyła, ale i osłabiła róg karty. Jak nadmiar łagodności czyni miękkim i niezdarnym żołnierza, tak ten nadmiar zachłannej i ciekawskiej miłości uczyni księgę podatną na chorobę, która ją zabije.