Próbowała wrócić do rozłożonej na stole książki, lecz nie mogła się skupić.

Podeszła do lornety. Na ciemniejącym horyzoncie nie było już widać bolotów —

widocznie przeszły nieco dalej.

„Za kilkanaście minut będzie ciemno — pomyślała — i stracę go z oczu”.

Przypomniała sobie jednak o radarze i to ją uspokoiło.

— P-4 do bazy — zabrzmiało z głośnika. — Mam je o kilkaset metrów przed sobą. Jeśli nie uciekną, zaraz do nich dotrę. Nie, jakoś nie uciekają — relacjonował Ted. — Wyglądają zabawnie. Takie spłaszczone, niemrawe cielska. Po obu stronach tułowia mają jakby odnóża, chyba ze trzydzieści par. A z przodu — to chyba musi być ich przód — mają takie wydłużone ryjki, którymi chwytają łodygi roślin i pakują je sobie gdzieś pod szyję. . . a właściwie, to one nie posiadają szyj. . .

Jestem już w środku stada. One nie zdradzają żadnych oznak zaniepokojenia.

Może po prostu biorą pełzak za jednego ze swych współtowarzyszy? Są strasznie niemrawe i cały czas jedzą. O, teraz ruszyły się nieco żywiej. Zaraz, co one robią?

Poczekaj, muszę zapalić reflektor. . .

Głos Teda zamarł nagle, szum w głośniku urwał się ostrym trzaskiem.

— P-4, tu baza, odpowiadaj! Co się stało? — Ewa nerwowo przełączała kana-

ły odbiornika. Na wszystkich pasmach panowała głucha cisza. „Może ma uszko-dzenie nadajnika? Może zaraz się odezwie?” Przypomniała sobie o lokalizatorze radarowym. Włączyła go, lecz musiała odczekać długie minuty, nim generatory ustabilizowały się i zielony sygnał obwieścił gotowość aparatury. „Gdybym włą-

czyła go wcześniej, byłby już od dawna gotów! — pomyślała z rozpaczą. — To o tym chyba mówił Max: brak nam wyrobionych odruchów!”

32

Zielonkawa smuga promienia omiotła ekran, pozostawiając po sobie świetlisty kontur. Na kierunku, w którym oddalił się pełzak, zamajaczyło kilka ciemnych punktów. Stożek fal — emitowany z umieszczonej na wysokim maszcie anteny

— sięgał nieco dalej niż pole widzenia lornety.

Wśród bolotów nie było widać metalowego pudła pojazdu — wszystkie punkty świeciły niepełnym odbiciem fal.

„Co robić? Zawiadomić dowódcę? A jeśli Ted wróci za chwilę?”

Gorączkowo wcisnęła klawisz informatora.

— Centin! Podać instrukcję na wypadek zaginięcia pojazdu załogowego!

— Centin gotów do przyjęcia danych — zgłosił się automat.

— Zanalizować drogę pojazdu P-4, zbadać możliwość zaginięcia, podać wnioski!

Przez wygaszoną płytę czołową elektromózgu przebiegł świetlisty dreszcz, wskaźniki i ekrany ożyły nagle, na bocznym ekranie zapłonęła obrysowana zieloną linią szkicowa mapa okolic bazy. Od wejścia do śluzy w kierunku wschodnim popełzł czerwony wężyk — to była droga pojazdu.

Wężyk urwał się nagle w jakimś punkcie, obok którego wyskoczyły dwie bia-

łe liczby. Były to współrzędne tego punktu. Równocześnie dał się słyszeć głos automatu:

— Koniec łączności radiowej.

— A radar?

— Pojazd nie był śledzony radarem. Brak danych. Radar nie wykazuje obecności pojazdu w zasięgu lokalizacji.

— Jakie wnioski? — spytała niecierpliwie.

— Wnioski: pojazd zniknął z zasięgu śledzenia. Alternatywa: albo został uniesiony ponad powierzchnię, albo został rozłożony na części mniejsze od progu lokalizacji.

— Pojazd był w ruchu w chwili zaniku łączności! — dorzuciła dodatkową informację, choć nie była tego pewna.

— Uzupełnienie: trzecia możliwość — szybkie oddalenie się poza pole obserwacji radaru — powiedział beznamiętnie automat.

Tak. To możliwe. . . Ale po co. . . Po co Ted miałby pognać pełną szybko-

ścią, i to z wyłączonym nadajnikiem? Gdyby uciekał przed czymś, kierowałby się w stronę bazy. . . Chyba więc. . . Chyba pogonił za czymś albo. . . za kimś. . .

— Informacja! — zawołała w mikrofon. — Podać schemat działania w bieżą-

cej sytuacji: zaginął pojazd z człowiekiem. W bazie jeden człowiek, reszta w terenie. Co należy przedsięwziąć?

Z lewej strony pulpitu zapłonęły dwa napisy:

Zadanie zrozumiane i Informacja niepełna, na środkowym ekranie pojawił się napis: Podać dane osobowe.

— Zaginiony: karta siedemnaście. W bazie: karta szesnaście.

33

Decyzja: zawiadomić dowódcę — odpowiedział ekran.

— To niepotrzebna strata czasu, ja muszę go szukać. . .

Nie wolno opuszczać bazy.

— Jeśli zawiadomię dowódcę, to będzie tu musiała przybyć przynajmniej część załogi, przerwą pracę, Ted będzie miał okropną awanturę. . . — wykrzyknę-

ła Ewa.

Maszyna skwitowała to oczywiście krótko:

Argumentacja niejasna.

Miała niewątpliwie rację. Dla niej pojęcie „okropnej awantury” było zupełnie niezrozumiałe. . .

„Jeśli zaalarmuję Atrosa, a okaże się, że Tedowi nic nie grozi — myślała Ewa szybko — będzie miał za swoje. . . Może jestem przewrażliwiona? Może on po prostu odjechał nieco dalej i zaraz wróci?”

Wahała się przez chwilę. Nie. Musi mu pomóc sama! Zanim tamci ściągną tu, do bazy, upłyną długie godziny. . .

— Wychodzę! — rzuciła wyzywająco w kierunku Centinu.

Nie wolno opuszczać bazy — upierała się maszyna.

— Muszę go ratować! Ja. . . go. . . bardzo lubię! — wykrzyknęła rozpaczliwie.

Informacja nieistotna — odpowiedział napis.

— Jesteś bezmyślne, bezduszne i głupie pudło! — wykrzyknęła, zaciskając pięści, i wybiegła.

Gdyby w tej chwili spojrzała na ekrany, mogłaby na nich odczytać: Informacja fałszywa: jestem maszyną informacyjno-sterującą typu Centin-

-300.

Ewa wróciła po chwili, już w skafandrze, lecz bez hełmu.

— Dlaczego śluza wyjściowa nie chce się otworzyć? — rzuciła z pretensją i zniecierpliwieniem.

Blokada zaworu — odpowiedziała informacja.

— Jak odblokować?

Podać hasło.

— Jakie?

Informacja zastrzeżona.

— Kto zna hasło?

Dowódca.

„Więc to tak? Nie dowierzają nam jednak. . . Chcieli w ten sposób uniemożli-wić pozostawienie bazy bez dozoru”.

Myślała intensywnie: „Informacja — choćby ją rozebrać na sztuki, zastrzeżonego hasła nie ujawni. . . Trzeba alarmować dowódcę. . . Zaraz, a gdyby tak. . . ”

— Informacja! Czy istnieje inny sposób otwarcia śluzy?

Tak.

— Jaki?

34

Informacja zastrzeżona.

Maszyna była nieubłaganie konsekwentna, lecz Ewa już wiedziała, jaki to sposób. Dla własnej tylko satysfakcji rzuciła pytanie:

— Czy wyłączenie głównej rozdzielni energetycznej pozwoli na otwarcie ślu-zy?

Informacja zawahała się jakby, lecz odpowiedziała zgodnie z prawdą: Tak.

— Widzisz, głupia jesteś! — krzyknęła Ewa i pobiegła do głównego wyłącznika. Ściągnęła jednym ruchem czerwoną dźwignię. Gdzieś za ścianą huknął wy-

łącznik, pomieszczenia bazy pogrążyły się w ciemności.

Ewa zbiegła na dolny poziom. W pośpiechu nałożyła hełm i wyregulowała do-pływ powietrza z butli. Teraz należało się uporać z zaworem. Odsunięcie ciężkich wierzei nie należało do rzeczy łatwych. Wyłączając główną rozdzielnię, odcinało się dopływ energii zarówno do układu blokady zamka, jak i do silnika poruszają-

cego zasuwę. Ewa całym ciężarem naparła na masywny uchwyt zaworu.

Drzwi drgnęły, powietrze z sykiem wdarło się do wnętrza komory.

ROZDZIAŁ PI ˛

ATY

KTO ŻYWI SI Ę BOLOTAMI

ORAZ

JAK DALEKO MO ŻNA ZAJECHA Ć MIMO WOLI

Ewa zatrzasnęła przejrzystą kopułkę i zacisnęła dłonie na sterze. Zaszumiał

silnik, pojazd ruszył ostro, przetaczając się po sypkich wzgórkach i zapadając co chwila przodem w szerokie bruzdy. Reflektor wydobył z piasku iskrzące się ziarenka jakiegoś minerału, rozsiane gęsto jak kropelki rosy. Powierzchnia pustyni rysowała się wyraźnie, usypane wiatrem fałdy wyglądały jak ostre krawę-

dzie skalne — lecz pod gąsienicami rozpływały się łagodnie. Pełzak, kołysząc się i podrywając co chwila przód swego dyskowato spłaszczonego cielska, pruł powierzchnię pustyni jak statek fale morza. Ewa prowadziła pojazd szybko i pewnie.