Изменить стиль страницы

Rozejrzałem się. Nie było jej. Zajrzałem pod biurko. Tam też nie było nikogo. Sprawdziłem łazienkę. Pusta. Otworzyłem okno i wyjrzałem na ulicę. Też nic. To znaczy w dole roiło się od ludzi, jednakże jej wśród nich nie było. Mogła się przynajmniej pożegnać. Ale i tak miło z jej strony, że wpadła.

Usiadłem przy biurku, podniosłem słuchawkę i wystukałem numer Tony'ego.

– Tak? – spytał. – Tu…

– Tony, mówi Powolna Śmierć.

– Co? Jeszcze jesteś w stanie mówić?

– Pewnie, Tony, pewnie. Nigdy nie czułem się lepiej.

– Nie rozumiem…

– Twoi chłopcy odwiedzili mnie, Tony…

– No i? No i?

– Tym razem im darowałem. Ale jak znów ich przyślesz, to więcej nie zobaczysz ich żywych.

Słyszałem, jak dyszy do słuchawki. Jak gość po długim biegu. Potem rozłączył się.

Wyjąłem z lewej dolnej szuflady półlitrówkę szkockiej, zdjąłem nakrętkę i golnąłem sobie zdrowo.

Zadzierasz z Belane'em, lądujesz na cmentarzu. Proste jak drut.

Zakręciłem butelkę, schowałem do szuflady i zacząłem się zastanawiać, co dalej robić. Dobry detektyw zawsze ma pełne ręce roboty. Wiecie o tym z filmów.

Rozległo się pukanie do drzwi. A właściwie 5 szybkich, głośnych, natarczywych puknięć.

Potrafię wiele wyczytać z tego, jak kto puka. Jak mi się nie podoba, udaję, że mnie nie ma.

To pukanie było znośne.

– Otwarte! – zawołałem.

Drzwi uchyliły się. Wszedł mężczyzna: 50 kilka lat, średnio zamożny, średnio zdenerwowany, stopy za duże, brodawka po lewej stronie czoła, piwne oczy, krawat. 2 samochody, 2 domy, bezdzietny. Basen i sauna. Gra na giełdzie. Dość tępy.

Stał gapiąc się na mnie i pocąc.

– Proszę usiąść – powiedziałem.

– Nazywam się Al Ed Upek – zaczął – i…

– Wiem.

– Co?

– Myśli pan, że pańska żona kopuluje z innym mężczyzną albo z innymi mężczyznami.

– Tak.

– Ma 20 parę lat.

– Tak. Chcę, żeby pan dostarczył mi dowodów, a potem chcę się z nią rozwieść.

– Po co tyle zachodu, panie Upek? Od razu się pan rozwiedź.

– Chcę mieć dowody, że… że…

– Nie lepiej machnąć ręką? I tak dostanie tyle samo szmalu.

Żyjemy w nowej erze.

– To znaczy?

– Można wziąć rozwód bez orzekania o winie. Sądu nie obchodzi, które z małżonków co robiło.

– Dlaczego?

– Tak jest szybciej, wystarczy jedna rozprawa.

– Ale to niesprawiedliwe!

– Aparat sprawiedliwości uważa inaczej.

Upek siedział na krześle, oddychając ciężko, i wpatrywał się we mnie.

Musiałem wyjaśnić sprawę Celine'a i znaleźć Czerwonego Wróbla, a ten worek zwiotczałego miecha zawracał mi głowę tylko dlatego, że jego żona pieprzyła się z jakimś gachem.

Wreszcie znów się odezwał.

– Po prostu chcę wiedzieć. Chcę znać prawdę.

– Nie jestem tani.

– Ile?

– 6 dolców za godzinę.

– Niewiele.

– Jak dla kogo. Ma pan zdjęcie żony?

Sięgnął do portfela, wyjął zdjęcie i mi je podał.

Spojrzałem.

– O rany! Naprawdę tak wygląda?

– Tak.

– Staje mi na sam widok.

– Hej, proszę sobie nie pozwalać!

– A, przepraszam… Ale muszę zatrzymać zdjęcie. Oddam je, kiedy skończę.

Schowałem je do portfela.

– Nadal mieszka z panem? – zapytałem.

– Tak.

– I pan chodzi do pracy…

– Tak.

– A ona zostaje sama…

– Tak.

– Ale dlaczego podejrzewa pan, że…

– Plotki, telefony, głosy w mojej głowie, zmiany w jej zachowaniu, różne rzeczy.

Pchnąłem mu przez biurko bloczek papieru.

– Niech mi pan zapisze swój adres, domowy i biurowy, oraz numer telefonu do domu i do biura. Może pan na mnie liczyć.

Dobiorę się jej do tyłka. Wszystko odkryję.

– Słucham?

– Biorę tę sprawę, panie Upek. Pomogę panu, jak ciotkę kocham!

– „Ciotkę”? – spytał. – Dlaczego?

– Tak tylko mi się powiedziało, nie jestem pedałem. A pan?

– Ja? Też nie.

– Więc nie ma się pan co martwić, trafił pan pod właściwy adres. Dobiorę się jej do tyłka!

Upek podniósł się wolno z krzesła. Doszedł do drzwi, po czym odwrócił się.

– Barton mi pana polecił.

– No, to sam pan widzi! Do widzenia, panie Upek.

Drzwi się zamknęły. Dobry stary Barton.

Wyjąłem zdjęcie z portfela i siedziałem, wpatrując się w nie uważnie.

Ty dziwko, myślałem, ty dziwko.

Wstałem, zamknąłem drzwi na klucz i zdjąłem słuchawkę z widełek. Ponownie usiadłem przy biurku i wlepiłem wzrok w zdjęcie.

Ty dziwko, myślałem, dobiorę ci się do tyłka! Nie będę miał żadnej litości! Zobaczysz, dopadnę cię! Dopadnę! Ty dziwko, ty suko, ty kurwo!

Zacząłem ciężko sapać. Rozpiąłem rozporek. I wtedy nastąpiło trzęsienie ziemi. Rzuciłem zdjęcie i schowałem się pod biurko. Nieźle trzęsło. 6 stopni. Miałem wrażenie, że trwa kilka minut. Potem ustało. Wyczołgałem się spod biurka, wciąż z rozpiętym rozporkiem. Odnalazłem zdjęcie, schowałem do portfela, zapiąłem się. Seks był pułapką, potrzaskiem. Dobrym najwyżej dla zwierząt. Nie byłem głupi, żeby tracić czas na takie dyrdymały. Odłożyłem słuchawkę na widełki, otworzyłem drzwi, wyszedłem, zamknąłem je na klucz i skierowałem się do windy. Miałem robotę. Byłem najlepszym prywatnym detektywem w Los Angeles i Hollywood. Wcisnąłem guzik i czekałem, aż przyjedzie pieprzona winda.

10

Pominę resztę dnia i wieczór, nic ciekawego się nie działo, nie ma o czym gadać.

11

Nazajutrz o 8 rano siedziałem w swoim garbusie naprzeciwko domu, w którym mieszkał Al Ed Upek. Miałem kaca i czytałem „Los Angeles Times”. Zebrałem nieco wiadomości. Żona Upka miała na imię Cindy. Cindy Upek, przedtem Cindy Maybell. Z wycinków prasowych na jej temat wynikało, że w 1990 roku wygrała lokalny konkurs piękności. Była modelką, zagrała parę niewielkich ról w filmach. Lubiła narty, baseball, piłkę wodną, uczyła się gry na fortepianie. Ulubiony kolor: czerwony. Ulubiony owoc: banan. Lubiła ucinać sobie drzemki. Lubiła dzieci. Lubiła jazz. Czytała Kanta. Już to widzę. Miała nadzieję zostać prawnikiem, itd., itp. Ona i Upek poznali się przy ruletce w Las Vegas. Pobrali się 48 godzin później.

Około 8.30 Upek wycofał mercedesa z podjazdu i pojechał pełnić swoje ważne obowiązki w Aztec Petroleum Corporation. Zostaliśmy ja i Cindy. Wiedziałem, że jej nie popuszczę. Była na mojej łasce. Wyjąłem zdjęcie, żeby jeszcze raz rzucić na nią okiem. Zacząłem się pocić. Opuściłem osłonę przeciwsłoneczną. Dziwka, Al Ed Upek był przez nią rogaczem.

Wsunąłem zdjęcie z powrotem do portfela. Czułem się dziwnie. Co było ze mną nie tak? Dlaczego ta laska tak na mnie działała? Miała kiszki jak wszyscy. Włosy w nosie. Wosk w uszach. Więc o co szło? Dlaczego przednia szyba falowała mi przed oczami jak ocean? Pewnie winien był kac. Wóda popijana piwem. Nadszedł czas rozrachunku. Nałogowe chlanie ma jedną zaletę; nie miewa się zaparcia. Czasami martwiłem się o wątrobę, ale nigdy nie dawała mi się we znaki, nigdy nie mówiła: „Przestań, bo mnie wykończysz, a ja wykończę ciebie!” Gdybyśmy mieli gadające wątroby, nie potrzebowalibyśmy klubów Anonimowych Alkoholików.

Siedziałem w samochodzie czekając, aż Cindy wyjdzie.

Był parny letni poranek.

Musiałem zasnąć, kiedy tak na nią czatowałem. Nie wiem, co mnie zbudziło. Ale zobaczyłem jej mercedesa wycofującego się z podjazdu. Wykręciła wóz i ruszyła na południe, a ja za nią. Czerwony mercedes. Wjechała na autostradę San Diego, po chwili znalazła się na lewym pasie i nacisnęła na gaz. A i tak jechała 120, kurde balans. Musiała być napalona. Mieć niezłą chcicę. Czułem, jak coś drga mi między nogami. Krople potu wystąpiły mi na czole. Doszła do 130. Suka była napalona, jakby miała cieczkę! Cindy, Cindy! Trzymałem się jej jak rzep, 4 wozy za nią. Dobiorę się jej do tyłka, nie popuszczę jej! Nic a nic! Złapię ją i dam jej nauczkę! Nikt nie może się równać ze mną, Nickiem Belane'em, superdetektywem!