Изменить стиль страницы

– ZABIJĘ GO! ZABIJĘ CIEBIE! ZABIJĘ SIEBIE!

Znajdowałem się w doskonałej pozycji. Zamachnąłem się prawą nogą i kopnąłem go w jaja. Wrzasnął i padł na ziemię, łapiąc się za krocze. Podniosłem z podłogi obie spluwy, swoją schowałem do kabury, a jego ująłem w prawą dłoń. Lewą ręką dźwignąłem białasa do góry i cisnąłem na fotel. Pociągnąłem jego głowę do tyłu za włosy, aż mu opadła szczęka. Wtedy wsunąłem mu lufę w usta.

– Possij tego lizaka, koleś, a ja tymczasem zastanowię się, co dalej.

Bernie zacharczał w odpowiedzi.

– Nie zabijaj go! – zawołała Deja. – Nie zabijaj, błagam!

– Co wiesz o Czerwonym Wróblu, białasie? – spytałem.

Nie odpowiedział.

Wepchnąłem mu lufę głębiej w usta. Pierdnął. Było to głośne pierdnięcie. I śmierdzące. Wyciągnąłem spluwę białasowi z gęby i zrzuciłem go z fotela na podłogę.

– Jak mogłeś! Fuj!

Spojrzałem na Deję.

– Ma tu swój pokój?

– Tak.

Przeniosłem wzrok na Berniego.

– Idź do swojego pokoju i nie wychodź, dopóki ci nie pozwolę!

Bernie skinął głową.

– Jazda!

Wstał i podreptał przed siebie, po czym znikł za rogiem. Po chwili dobiegł mnie odgłos zamykanych drzwi. Deja zgasiła cygaro. Już się nie uśmiechała.

– No dobrze, laleczko. Wracajmy do przerwanej zabawy – powiedziałem.

– Nie chcę.

– Co? Dlaczego? Zaledwie minutę temu wpychałaś mi język aż w przełyk!

– Boję się ciebie, jesteś zbyt gwałtowny.

– Przecież groził, że cię zabije, nie słyszałaś?

– Tak tylko mówił.

– Nie mówi się „tak tylko”, kiedy trzyma się spluwę.

Deja westchnęła.

– Martwię się o niego. Siedzi teraz zupełnie sam.

– Nie ma telewizora? Krzyżówek? Komiksów?

– Błagam, niech pan już idzie, panie Belanę!

– Kochana, muszę wyjaśnić do końca sprawę Czerwonego Wróbla.

– Nie teraz… nie teraz.

– A kiedy?

– Jutro. O tej samej porze.

– Wyślij Berniego do kina albo coś.

– Dobrze.

Podniosłem szklankę ze stolika, opróżniłem. Po czym zostawiłem Deję siedzącą na kanapie, ze wzrokiem wbitym w dywan. Zamknąłem za sobą drzwi, wyszedłem na korytarz, a potem przez frontowe drzwi na ulicę i skierowałem się do swojego wozu. Wsiadłem, zapaliłem silnik. Czekałem, aż się nagrzeje. Była ciepła, księżycowa noc. I wciąż miałem erekcję.

42

Zatrzymałem się przed barem, w którym dotąd nie miałem kłopotów. U Blinky'ego. Na pierwszy rzut oka wyglądał w porządku: skórzane siedzenia, durnie, mrok, dym. Miła atmosfera rozkładu. Usiadłem przy stoliku odgrodzonym przepierzeniem. Podeszła kelnerka w idiotycznym stroju: obcisłe różowe szorty, obcisła różowa bluzka, sterczące piersi dosztukowane watą. Uśmiechnęła się ohydnie, błyskając złotym zębem. Wzrok miała tępy.

– Co sobie życzysz, skarbie? – zachrypiała.

– 2 butelki piwa. Bez szklanki.

– 2 butelki, skarbie?

– Taa.

– Jakiego piwa?

– Chińskiego.

– Chińskiego?

– 2 butelki chińskiego piwa. Bez szklanki.

– Mogę o coś spytać?

– Pewnie.

– Zamierzasz wypić oba?

– Jasne.

– Więc dlaczego nie zamówisz drugiego, kiedy wypijesz pierwsze? Wtedy będzie bardziej zimne.

– Chcę to zrobić po swojemu. Na pewno jest jakiś powód.

– A jaki? Chętnie się dowiem.

– Nie muszę się tłumaczyć.

– A ja nie muszę pana obsłużyć. Mamy prawo nie obsługiwać klienta, który nam się nie podoba.

– Nie chce mnie pani obsłużyć tylko dlatego, że zamawiam 2 piwa i nie mam ochoty się z tego tłumaczyć?

– Nie powiedziałam, że nie obsłużę. Tylko że mam prawo nie obsłużyć.

– No dobrze, więc chodzi o moje poczucie bezpieczeństwa, o podświadomą potrzebę bezpieczeństwa. Miałem parszywe dzieciństwo. 2 butelki podane od razu zapełniają pustkę, która wymaga zapełnienia. Chyba o to chodzi. Nie mam pewności.

– Coś ci powiem, skarbie. Przydałby ci się psychiatra.

– Dzięki za radę. Ale zanim się do niego wybiorę, chciałbym dostać 2 butelki chińskiego piwa, dobrze?

Podszedł rosły gość w brudnym białym fartuchu.

– Jakieś problemy, Betty?

– Facet chce zamówić 2 butelki chińskiego piwa. Bez szklanki.

– Pewnie czeka na kumpla, Betty.

– Na ma żadnego kumpla, Blinky.

Blinky spojrzał na mnie. Jeszcze jeden rosły, gruby gość. Gruby za dwóch.

– Jest pan z kumplem? – spytał.

– Nie – odparłem.

– Więc dlaczego chce pan zamówić 2 butelki chińskiego piwa?

– Chcę je wypić.

– Nie lepiej zamówić jedną butelkę teraz, a drugą później, kiedy wypije pan pierwszą?

– Wolę od razu 2.

– Pierwszy raz słyszę coś takiego – powiedział Blinky.

– Dlaczego nie mogę dostać od razu 2? Czy to wbrew prawu?

– Nie, ale nienormalne.

– Mówiłam mu, że przydałby mu się psychiatra – wtrąciła Betty.

Oboje stali i wpatrywali się we mnie. Wyjąłem cygaro i zapaliłem.

– Cuchnie – rzekł Blinky.

– Jak wasze ekskrementy.

– Co takiego?

– Podajcie mi 3 butelki chińskiego piwa – poprosiłem. – Bez szklanki.

– Ten gość to wariat – stwierdził Blinky.

Spojrzałem na niego i roześmiałem się. Po czym oznajmiłem:

– Nie mów do mnie nic więcej. I nie rób nic, co mogłoby mnie zirytować, bo odstrzelę ci usta od ryja, koleś.

Blinky zamarł. Wyglądał tak, jakby chciał się wypróżnić.

Betty też stała bez ruchu.

Minęło kilkanaście sekund. Wreszcie Betty zapytała:

– Co mam zrobić, Blinky?

– Przynieś klientowi 3 butelki chińskiego piwa. Bez szklanki.

Betty poszła po piwa.

– A teraz – zwróciłem się do Blinky'ego – usiądź naprzeciwko mnie. Chcę, żebyś siedział i patrzył, jak piję te 3 chińskie piwa.

– Pewnie – zgodził się, wpychając swój kałdun za stolik.

Pot lał się z gościa strugami. Wszystkie 3 podbródki mu drżały.

– Blinky, nie widziałeś przypadkiem Czerwonego Wróbla, co? – zapytałem.

– Czerwonego Wróbla?

– Tak, Czerwonego Wróbla.

– Nie widziałem – oświadczył Blinky.

Betty przyniosła 3 chińskie piwa.

Nareszcie.

43

Nazajutrz wieczór znów zajechałem pod budynek, w którym mieszkała Deja Fountain. Miałem wypastowane buty i wypiłem tylko 3 czy 4 piwa. Siąpił lekki, nieco złowieszczy deszczyk. „Bóg sika” – mówiliśmy, jak padało, kiedy byłem szczeniakiem. Czułem się wypompowany, fizycznie i psychicznie. Miałem dość. Chciałem przejść na emeryturę. Wyjechać do Las Vegas. Kręcić się z mądrą miną przy stołach rulety. Patrzeć, jak durnie tracą fortuny. Tak sobie wyobrażałem dobrą rozrywkę. Pełny relaks w zadymionej sali, podczas gdy pode mną otwiera się grób. Ale, kurwa, nie miałem szmalu. I musiałem znaleźć Czerwonego Wróbla. Nacisnąłem dzwonek mieszkania 9. Czekałem. Znów nacisnąłem dzwonek. Nic. O rany. O rany, rany. Nie chciałem nawet o tym myśleć. Czyżby dali nogę? Deja i ten białas. Trzeba było przyprzeć ich do muru wczoraj. Naprawdę pozwoliłem im zwiać?

Jedną ręką zapaliłem cygaro, drugą pomanipulowałem przy zamku. Drzwi się otworzyły i wszedłem do hallu. Pomaszerowałem do drzwi z numerem 9. Przyłożyłem ucho. Nic. Nawet mysz nie zaszeleściła. Niech to szlag. Kurwa mać. Poradziłem sobie z zamkiem i wszedłem. Udałem się prosto do sypialni, sprawdziłem szafę ścienną. Pusta. Żadnych ubrań. Nic, tylko samotne wieszaki. Co za przygnębiający widok. Po dziewczynie, która miała naprowadzić mnie na trop Czerwonego Wróbla, pozostały tylko 32 puste wieszaki. Dałem się wyrolować. Ale ze mnie jełop. Miałem ochotę popełnić samobójstwo, ale odrzuciłem tę myśl. Sięgnąłem»do kieszeni marynarki, wyjąłem flaszkę, wyplułem cygaro i golnąłem wódki.

Po czym odwróciłem się, wyszedłem z mieszkania i ruszyłem przed siebie korytarzem, aż znalazłem to, czego szukałem. Drzwi z napisem: M. TOHIL, ZARZĄDCA.

Zapukałem.

– Czego? – spytał gruby głos. Najwyraźniej miałem do czynienia z kolejnym rosłym facetem.