40
Nazajutrz znów siedziałem w biurze. Miałem do rozwiązania już tylko jedną sprawę: musiałem znaleźć Czerwonego Wróbla. Nikt nie dobijał się do moich drzwi, żeby zaproponować mi kolejną robotę. W porządku. Nastał czas na rozrachunek, rozrachunek z samym sobą. W sumie osiągnąłem w życiu to, co zamierzałem. Do czegoś jednak doszedłem. Nie musiałem nocować na ulicy. A wielu wartościowych ludzi nocuje na ulicy. Nie są kretynami, po prostu nie ma dla nich miejsca w maszynerii teraźniejszości. Jej potrzeby zmieniają się ustawicznie. Ponury układ, toteż jeśli wciąż śpisz we własnym łóżku, to już samo w sobie jest dużym sukcesem. Ja miałem szczęście, ale fakt, że do czegoś doszedłem, był nie tylko kwestią szczęścia; był również moją zasługą. W sumie jednak świat jest dość potworny i dlatego zwykle żal mi większości ludzi.
Zresztą, niech to diabli. Wyciągnąłem wódkę i golnąłem sobie.
Często najlepsze chwile w życiu to te, kiedy nic nie robisz, tylko zastanawiasz się nad swoim istnieniem, kontemplujesz różne sprawy. I tak kiedy na przykład mówisz, że wszystko nie ma sensu, to nie może do końca nie mieć sensu, bo przecież jesteś świadom, że nie ma sensu, a twoja świadomość braku sensu nadaje temu jakiś sens. Rozumiecie, o co mi chodzi? Optymistyczny pesymizm.
Czerwony Wróbel. Czułem się tak, jakbym miał znaleźć świętego Graala. Może to za głęboka woda jak na mnie. I za gorąca.
Łyknąłem jeszcze wódki.
Rozległo się pukanie do drzwi. Zdjąłem nogi z biurka.
– Proszę.
Drzwi otworzyły się i wszedł obdarty gość o drobnej budowie. Śmierdział. Chyba naftą, ale nie byłem pewien. Miał małe oczka, zwężone w szparki. Szedł jakby bokiem. Zatrzymał się przy samym biurku i pochylił nad nim. Głowa lekko mu drżała.
– Belane – rzekł.
– Może – mruknąłem.
– Mam to, czego pan pragnie.
– Świetnie – powiedziałem. – A teraz niech się pan wynosi razem z tym, z czym pan przyszedł.
– Spokojnie, Belane. Zaczekaj pan, aż powiem hasło.
– Taa? Jakie hasło?
– Czerwony Wróbel.
– I co dalej?
– Wiemy, że go pan szuka.
– „Wiemy”? Kto wie?
– Tego nie mogę wyjawić.
Wstałem, obszedłem biurko i złapałem gościa za przód zniszczonej koszuli.
– A jak cię zmuszę do gadania? Jak tak cię kopnę, że wyleci z ciebie wszystko, co wiesz?
– To nic nie da. Niewiele wiem.
Jakoś mu uwierzyłem. Puściłem go. O mało nie upadł. Wróciłem na swoje miejsce.
– Nazywam się Amos – powiedział – Amos Redsdale. Mogę naprowadzić pana na trop Czerwonego Wróbla. Interesuje to pana?
– Co masz?
– Adres. Adres pewnej babki. Wie wszystko o Czerwonym Wróblu.
– Ile chcesz?
– 75 dolców.
– Szpulaj się, Amos.
– Nie chce pan? No to idę. Muszę zdążyć na pierwszą gonitwę.
Mam cynk, jak obstawić porządek.
– 50 dolców.
– 60 – powiedział Amos.
– Dobra, dawaj adres.
Wyciągnąłem 3 dwudziestki, a on podał mi złożoną kartkę. Rozłożyłem i przeczytałem: „Deja Fountain, Rudson Drive 3234 m. 9. Zachodnie Los Angeles”.
– Słuchaj, Amos, mogłeś wyssać ten adres z palca. Skąd mam wiedzieć, czy jest cokolwiek wart?
– Niech pan tam pojedzie, Belane. Sam się pan przekona.
– Dla twojego dobra, Amos, mam nadzieję, że nie robisz mnie w konia.
– Muszę iść, bo się spóźnię – rzekł. Odwrócił się, ruszył do drzwi i wyszedł na korytarz.
A ja zostałem z kartką, uboższy o 60 dolców.
41
Zaczekałem do wieczora, pojechałem pod wskazany adres i zaparkowałem wóz. Ładna dzielnica. Definicja ładnej dzielnicy: taka, na którą cię nie stać. Łyknąłem wódki, wysunąłem się zza kierownicy, zamknąłem za sobą drzwi i ruszyłem w stronę budynku. Nacisnąłem guzik przy plakietce „Deja Fountain”. Usłyszałem głos, słodki, ale jakby zdenerwowany:
– Tak?
– Do pani Dej i Fountain. W sprawie Czerwonego Wróbla.
Skierował mnie Amos Redsdale. Nazywam się Nick Belane.
– Nie mam pojęcia, o czym pan mówi, do licha.
– Kurwa!
– Słucham?
– Nic, nic. Nabrał mnie…
– Tylko żartowałam. Proszę wejść.
Rozległo się głośne bzyczenie. Pchnąłem drzwi. Otworzyły się. Szedłem po puszystej wykładzinie, aż dotarłem do mieszkania numer 9. Co takiego ma w sobie 9? Zawsze wydawała mi się groźna. Ale też większość cyfr napawa mnie lękiem. Lubię tylko 3, 7 i 8 oraz ich kombinacje.
Zadzwoniłem. Usłyszałem kroki. Po czym drzwi otworzyły się.
Była oszałamiająca. Czerwona sukienka. Zielone oczy. Długie ciemne włosy. Młoda. Z klasą. Zgrabny tyłek. Zapach mięty. Jej wargi ułożyły się w uśmiech.
– Proszę, panie Belane.
Wszedłem za nią do pokoju. Nagle coś twardego wbiło mi się w plecy.
– Stój, białasie! Łapy do góry! Zobacz, czy dasz radę dotknąć nimi sufitu, białasie!
Gość zaczął mnie obmacywać. Znalazł moją spluwę i ją zabrał.
– W porządku, może się pan odwrócić, panie Belane.
Odwróciłem się. Duży facet, ale biały.
– Pan jest biały! – zdziwiłem się.
– Pan też – rzekł.
– No tak, ale tylko czarni nazywają białych białasami.
– Najwyraźniej nie tylko – oznajmił. – Oddam panu spluwę, kiedy będzie pan wychodził.
Udałem się za Deją do następnego pokoju. Wskazała mi fotel. Był to obszerny pokój. Zimny. Tchnęło w nim grozą.
Deja ulokowała się na kanapie, wyjęła z pudełka małe cygaro, zdjęła celofan, polizała je, odgryzła koniec, przytknęła zapałkę, zaciągnęła się, po czym wypuściła seksownie kłąb błękitnego dymu. Wbiła we mnie zielone ślepia.
– Rozumiem, że szuka pan Czerwonego Wróbla.
– Tak, dla klienta.
– Kim jest pański klient?
– Tego nie mogę zdradzić.
– Coś mi się zdaje, że się zaprzyjaźnimy, panie Belane. Bardzo serdecznie zaprzyjaźnimy.
– Naprawdę, hę?
– Na swój sposób jest pan niezwykle przystojnym mężczyzną.
Na pewno pan o tym wie. Widać, że dobrze się pan czuje w swoim ciele. To bardzo pociągające. Większość mężczyzn krępuje się tego, że ich ciało zmienia się z wiekiem.
– Mówi pani poważnie?
– Proszę mi mówić po imieniu.
– Mówisz poważnie, Deja?
– Uhm… może usiądziesz koło mnie?
Podniosłem tyłek i posadziłem obok niej, na kanapie. Uśmiechnęła się.
– Napijesz się?
– Pewnie. Najchętniej szkockiej z wodą sodową.
– Bernie, przynieś, proszę, szkocką z wodą sodową – powiedziała.
Po kilku chwilach zjawił się białas, który zabrał mi spluwę. Na stoliku przede mną postawił szklankę.
– Dziękuję, Bernie.
Odszedł, zostawiając nas samych.
Pociągnąłem haust szkockiej. Niezła. Całkiem niezła.
– Polecono mi, żebym ci przekazała, że masz przestać się interesować Czerwonym Wróblem – oznajmiła Deja.
– Nigdy nie rezygnuję z żadnej sprawy, chyba że na życzenie klienta.
– Z tej zrezygnujesz.
– E tam.
– Przeszkadza ci, że palę cygaro?
– E tam.
– Chcesz pociągnąć?
– Aha.
Deja podała mi cygaro. Zaciągnąłem się głęboko, wypuściłem dym, oddałem je dziewczynie. Przez chwilę wszystko w pokoju wydawało mi się niezwykle wyraźne, po czym nagłe ściany zaczęły się przekrzywiać, dywan uniósł się i opadł. Tuż przede mną błysnęło niebieskie światło. Nagle poczułem jej wargi na swoich. Pocałowała mnie i odsunęła się. Parsknęła śmiechem.
– Jak dawno nie miałeś kobiety, Belane?
– Nie pamiętam…
Znów się roześmiała i znów poczułem jej wargi na swoich. Dawno nie miałem, bardzo dawno. Jej język wślizgnął się w moje usta jak wąż. Jej ciało też wyginało się jak wąż.
Usłyszałem kroki, a następnie głos:
– PRZESTAŃCIE!
Nad nami stał Bernie ze spluwą w każdej dłoni. Poznałem, że jedna ze spluw jest moja.
– Spokojnie, Bernie, spokojnie – powiedziałem.
Bernie oddychał ciężko, jakby w powietrzu brakowało tlenu. Wpatrywał się w Deję. Oczy miał zamglone.
– DEJA, PRZECIEŻ WIESZ, ŻE CIĘ KOCHAM! – zawołał.