Изменить стиль страницы

Anderson wykazał się mniejszą powściągliwością.

– Zastosowaliście kamery termowizyjne, przeszukując Błonia?

– Zdaje się, że tak – odparł O’Donnell, nie pozwalając się wyprowadzić z równowagi.

– Znaleźliście coś? Jakiegoś zbłąkanego psa lub kota? Można by z tego zrobić ciekawą historię dla wiadomości telewizyjnych. Wydział zaskarbiłby sobie przychylność opinii publicznej. Trzeba pokazać, że taka kosztowna szopka przyniosła jakieś efekty.

– Znaleźliśmy tego, kogo szukaliśmy – odparł O’Donnell, przez króciutką chwilę uśmiechając się do nas. – Tylko to się liczy.

Biuro O’Donnella zajmowało jedną trzecią przyczepy. Kapitan zajął miejsce za aluminiowym stolikiem, który służył mu za biurko. My usiedliśmy na plastikowych krzesłach naprzeciwko niego. O’Donnell założył ręce na kark.

– Czym mogę wam służyć? – zapytał.

Od razu przeszedłem do rzeczy.

– Chciałbym jeszcze raz przesłuchać Garreta Bishopa – powiedziałem.

– Wykluczone – sprzeciwił się O’Donnell.

– Dlaczego? – spytał Anderson.

– Wiecie dlaczego. Zamykamy dochodzenie. Mamy zeznanie Garreta. Podejrzany jest aresztowany. Za dzień lub dwa wielka ława przysięgłych postawi go w stan oskarżenia.

Powiedział nam dobitnie: „Przestańcie mącić”.

– Uważam, że Garret może ujawnić ważną informację na temat tego, co się wydarzyło w domu Bishopa tej nocy, której zamordowano Brooke.

– Sprawa jest jasna jak słońce na plaży – odparł O’Donnell z krzywym uśmieszkiem. Zerknął na Andersona, aby mu dać do zrozumienia, że widział jego zdjęcie z Julią. Odczekał chwilę, żeby ta jego niezbyt subtelna aluzja dotarła do nas. – Wiadomo, jak Billy wkroczył na drogę przestępstwa. Zaczęło się od torturowania zwierząt, potem przyszły włamania, niszczenie cudzej własności, podpalenia i w końcu zabójstwo. Przerabialiśmy to wiele razy.

– Tylko że odciski palców na fiolce nie pasują do tego obrazu – zauważył Anderson.

– Nie muszą – zaoponował O’Donnell. – Trudno dokonać włamania, nie zostawiając śladu, chyba że jest się komandosem z SEAL. Rzecz w tym, że nawet jeśli przyjmiemy, iż jego odciski znajdowały się w tym domu dlatego, że przez wiele lat w nim mieszkał, Billy z pewnością zadbał, by nie było ich na niczym, co łączyłoby się z przestępstwem, które popełnił. To proste: był w rękawiczkach i tyle.

– Wątpię, byście uzyskali wyrok skazujący przy tych dowodach, jakie macie – stwierdziłem. – Garret może warn to ułatwić. Może świadczyć przeciwko Billy’emu, a nie na jego korzyść. Ja nie mam pojęcia, co powie.

– Uzyskamy wyrok skazujący – zapewnił nas O’Donnell. – Billy Bishop pójdzie siedzieć do końca życia. Macie na to moje słowo.

– Każdy przyzwoity adwokat przesłucha mnie i dowie się, że mam wątpliwości co do winy Billy’ego – powiedziałem. – Przysięgli też to usłyszą. Lepiej je teraz rozwiać.

– Sędzia przydzielił Billy’emu adwokata z urzędu, Marka Hermana – poinformował nas O’Donnell. – Jestem pewien, że będzie z wami w kontakcie. To porządny gość. Bishopowie nie wynajmą prawnika.

Nie znałem Marka Hermana, ale zastanowił mnie ton głosu O’Donnella. Czy to możliwe, że Herman też został przekabacony? Może zamiast wnosić o uniewinnienie, będzie przekonywać Billy’ego, żeby się przyznał do mniejszego przestępstwa, na przykład zabójstwa drugiego stopnia. Wymieniliśmy z Andersonem sceptyczne spojrzenia. Stało się dla mnie jasne, że nic nie wskóramy u O’Donnella. Postanowiłem spalić za sobą mosty.

– Tak naprawdę to współczuję takim ludziom jak pan – powiedziałem.

– Doprawdy? – rzekł O’Donnell.

– Trudniej rozpoznać socjopatę, gdy nosi mundur, ale jestem pewny, że przeżył pan coś okropnego, co wywarło fatalny wpływ na pańską psychikę. Nic nie bierze się z powietrza.

– Sądzę, że nasze spotkanie jest skończone.

– Pytanie tylko, co to było – dodałem.

O’Donnell wstał.

– Co tak bardzo pana zraniło, że nawet odznaka nie pomogła rozładować pańskiej nienawiści do ludzi?

O’Donnell wyszedł z biura.

– Traficie do wyjścia! – zawołał do nas.

Reszta dnia przypominała obijanie się o ściany w nie kończącym się labiryncie. Spotkanie Andersona z Keene’em przebiegło tak, jak można było się spodziewać. Burmistrz podał mu najpierw fotografię, na której Anderson obejmował Julię nad brzegiem morza, a potem decyzję o zawieszeniu na trzy miesiące bez wynagrodzenia, motywując to niewłaściwym prowadzeniem się.

Pojechaliśmy z Andersonem do domu Bishopa w nadziei, że natkniemy się na Garreta, ale po drodze zatrzymał nas patrol policji stanowej.

Zadzwoniłem do Mass General, żeby poprosić Julię o zorganizowanie nam spotkania z Garretem, ale odłożyła słuchawkę, zanim zdążyłem powiedzieć choćby słowo.

W końcu skontaktowałem się z Carlem Rossettim – chciałem, aby sprawdził, czy moglibyśmy uzyskać postanowienie sądowe, które pozwalałoby nam przesłuchać Garreta za zgodą Julii. Rossetti udał się do niej do szpitala, otrzymał jej pisemną zgodę, ale w sądzie dowiedział się, że prawnicy Bishopa wcześniej uzyskali postanowienie, które zakazywało komukolwiek dostępu do Billy’ego lub Garreta bez zgody obojga rodziców.

Musiałem przyznać, że Billy był w coraz gorszym położeniu. Miałem wrażenie, jakby wszystko się sprzysięgło, żeby na stałe obsadzić go w tym dramacie w roli zabójcy, z której nie uwolni go nawet prawda.

19

Przy kawie w Brotherhood of Thieves, ulubionej knajpce Andersona, rozważyliśmy, co jeszcze możemy zrobić. Uzgodniliśmy, że poinformujemy o wszystkim media w nadziei, że ujawnienie faktów wzbudzi w opinii publicznej wątpliwości co do winy Billy’ego. Gdybym nam się to udało, prokurator straciłby pewność, że uda mu się uzyskać wyrok skazujący, i wolałby się wstrzymać z wystąpieniem do wielkiej ławy przysięgłych o postawienie Billy’ego w stan oskarżenia. Byłem niemal pewien, że Carl Rossetti zgodziłby się go reprezentować, nawet pro bono, jeśli okazałoby się to konieczne. Rozgłos zwróciłby mu koszty z nawiązką.

Ta strategia była jednak oparta na kruchych podstawach. Anderson musiał oddać odznakę, co oznaczało, że ja również oficjalnie zostałem odsunięty od sprawy. O’Donnell przypuszczalnie zechce przedstawić nas prasie jako byłych członków swojego zespołu, którzy poszli w odstawkę i manifestacyjnie okazują niezadowolenie. A to mogłoby spowodować, że nasza wersja wydarzeń nie przebije się do druku i na antenę. W tych czasach niezależni dziennikarze trafiają się o wiele rzadziej niż niezależni bankierzy.

Gdy czekaliśmy na rachunek, zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu pojawił się numer szpitala Mass General. To pewnie Julia, pomyślałem. Chce mnie przeprosić za to, że odłożyła słuchawkę. Było mi trochę niezręcznie rozmawiać w obecności Northa, ale nie chciałem przegapić żadnej ważnej informacji.

Anderson rozszyfrował powód mojego wahania. Bez wątpienia Julia wciąż zaprzątała jego myśli.

– Odbierz, jeśli to ona – rzekł. – Mogę się przejść, jak chcesz.

– Zostań. – Nacisnąłem klawisz przyjęcia rozmowy. – Słucham – rzuciłem do mikrofonu.

– Frank, mówi John Karlstein. – Nigdy nie słyszałem, żeby mówił takim poważnym głosem.

Gwar panujący w restauracji nagle jakby ucichł. Słyszałem, jak mi wali serce. Tess umarła, pomyślałem. Spojrzałem na Northa Andersona. Nie po to, by go zobaczyć, ale raczej poszukać u niego pomocy. Kotwicy. Wypłynąłem zbyt daleko na wzburzone morze. Po sprawie Trevora Lucasa z trudem zdołałem dojść do ładu ze swoją psychiką. Gdyby teraz się okazało, że nie zapobiegłem zamordowaniu małej Bishopówny, byłoby to tak, jakbym stracił maszt – do końca życia bym tylko dryfował. Biorąc tę sprawę, wiedziałem jednak, co ryzykuję. Zwierzyłem się z tych obaw Justine Franzy, której tak się spodobał mój obraz Bradforda Johnsona przedstawiający załogę jednego statku ratującą załogę drugiego. „A gdyby oba statki zatonęły?” – zapytałem wtedy.