Изменить стиль страницы

– O Boże, nie mówisz mi wszystkiego.

– Nie chodzi o Tess. – Zrobiłem pauzę. – Znaleźli Billy’ego. Był na LaGuardii, czekał na samolot do Miami.

Odetchnęła z ulgą.

– Przynajmniej jest bezpieczny.

– Przewożą go do więzienia w Bostonie. Jutro się z nim zobaczę.

Potrząsnęła głową.

– Nie powinien spędzić nawet jednego dnia w takim miejscu. Przecież jest niewinny. Teraz nie mam co do tego wątpliwości.

Zabrałem rękę i pokiwałem głową.

Julia spojrzała na mnie z troską w oczach.

– Coś jeszcze?

– Nic – odparłem, ale westchnienie, jakie przy tym wydałem, zaprzeczało temu. – Miałem okazję porozmawiać z Marion Eisenstadt.

Julia spojrzała na mnie z osłupieniem.

– Żartujesz.

– Jeśli ten list nie był do niej, to mi powiedz.

– Nie wierzę, że mogłeś jej tym zawracać głowę. Za moimi plecami.

– Powiedziała, że odbyła z tobą cztery lub pięć sesji. To wszystko.

– Nie powiedziała ci o listach.

Czyżby Julia blefowała?

– Nie. Oświadczyła, że musi mieć do tego twoją pisemną zgodę. – Pozwoliłem, żeby ta niezbyt subtelna aluzja zawisła w powietrzu.

– Chcesz, żebym podpisała tę zgodę, byś mógł zajrzeć do mojej kartoteki i udowodnić, że się nie pieprzyłam z innym facetem? Chyba żartujesz?

– Chcę tylko, żebyś była ze mną szczera. Możesz mi zaufać. Potrząsnęła głową w niemym rozczarowaniu. Jej oczy wypełniły się łzami.

– Jeśli napisałaś ten list do kogoś innego, muszę porozmawiać z tą osobą w ramach dochodzenia. Nie mogę zapomnieć…

Znów na mnie spojrzała. W jej oczach zapłonął gniew i wymiótł z nich wszelki smutek.

– Otóż to. Nie możesz o tym zapomnieć. Nie możesz zapomnieć o przeszłości i myśleć o naszym wspólnym życiu. Gdzie się obrócisz, widzisz zjawy moich kochanków. Bo do zazdrości nie potrzeba odwagi. Ona jest potrzebna, by zaakceptować drugą osobę. Pokochać ją. Ale ty nie potrafisz nikogo kochać.

Postanowiłem brnąć dalej, pomimo że diagnoza, którą postawiła Julia, dała mi nieco do myślenia.

– Trudno mi jednak uwierzyć, że po czterech czy pięciu sesjach…

– Nie muszę ci niczego udowadniać. I tak uwierzysz w to, co sobie wmówisz. – Wstała. – To głupota. Oboje jesteśmy głupcami. Muszę być z córką.

Nie byłem wcale pewny, czy chcę, żeby wyszła. Bo nawet jeśli kłamała, to na temat moich skomplikowanych stosunków z mężczyznami. A moje życie uczuciowe też bynajmniej nie było proste. Może miała rację. Może jak zwykle zawahałem się u progu emocji, która umykała mi przez całe życie: bezwarunkowej miłości. Julia ruszyła ku drzwiom.

– Nie odchodź – poprosiłem.

Zatrzymała się, ale nie odwróciła w moją stronę.

– To ty odszedłeś – odparła i podeszła do drzwi.

– Jest późno. Pozwól chociaż, żebym cię odwiózł.

Otworzyła drzwi i zatrzasnęła je za sobą.

18

Sobota, 29 czerwca 2002

Przez kilka minut chodziłem po mieszkaniu, uważając, żeby trzymać się z dala od barku, i zastanawiając się, czy mam pobiec za Julią. Nie pobiegłem. Ale niewiele brakowało. Niezależnie od tego, czy mnie okłamała czy nie, wejrzała w moją duszę czy nie, dotarło wreszcie do mnie to, co przez cały czas chciał mi powiedzieć North Anderson: nie mogę trzeźwo patrzeć na tę sprawę, dopóki Julia ma na mnie tak przemożny wpływ.

Wziąłem słuchawkę i wykręciłem domowy numer Andersona. Chciałem mu powiedzieć o reakcji Julii. Odebrał po pierwszym dzwonku.

– Anderson – usłyszałem.

– Mówi Frank.

– Dobrze, że dzwonisz. Robi się nieprzyjemnie.

– Co się stało?

– Godzinę temu zadzwonił do mnie burmistrz Keene. Mam się zaraz z rana stawić u niego w biurze. Podejrzewam, że chce mnie zwolnić albo przynajmniej zagrozić zwolnieniem.

– Zwolnić cię?

– Prokurator okręgowy Harrigan i kapitan O’Donnell myślą, że aresztowali winnego, i chcą, żeby wszyscy stanęli murem za nimi. Wiedzą, że ja im pasuję jak pięść do nosa.

– O Jezu. Czy to znaczy, że ten Keene jest figurantem i tak naprawdę stoi za nim Bishop?

– Gorzej. Taką samą brudną robotę wykonałby dla każdego z dwudziestu sponsorów swojej kampanii. Szkoda, że sam mu nie rzuciłem patyka. – Umilkł na chwilę. – Obawiam się, że Bishop podesłał mu zdjęcie mnie i Julii. Wspomniał coś, że ma wątpliwości co do mojego „poczucia przyzwoitości”.

– Czyżby to był szantaż? Może powinieneś pójść do niego z ukrytym magnetofonem?

– Nie chciałbym teraz wszczynać sprawy federalnej, dosłownie czy w przenośni. Teraz zależy mi na tym, żebyś jeszcze raz mógł się zobaczyć z Billym, a potem stanął przed dziennikarzami tu, w Nantucket, i w Bostonie. Myślę, że powinieneś się podzielić z opinią publiczną swoimi wątpliwościami co do jego winy, oczywiście pod warunkiem że po przesłuchaniu wciąż jeszcze będziesz je miał.

– Kiedy mogę się z nim zobaczyć?

– Umówiłem cię na trzecią rano. Billy zostanie umieszczony w pojedynczej celi dla własnego dobra. Dziś w nocy przyjęcia nowych więźniów będą załatwiać moi przyjaciele. Masz zgodę na spotkanie z nim twarzą w twarz.

– Ja przyjadę, a co z tobą? Co zamierzasz zrobić jutro rano?

– Nie powiem, żeby to był dobry czas, by zasilić szeregi bezrobotnych, skoro Tina spodziewa się dziecka.

– Rzeczywiście, nie jest. – Wolałem, by Anderson się wycofał i dał mi wszystko wziąć na siebie. – Może po prostu siedź cicho. Pozwól, że to ja nagłośnię całą sprawę. Powiedz, że nie masz nade mną władzy. Możesz mnie nawet wylać, jeśli tak będzie lepiej wyglądało. Ja dalej pociągnę dochodzenie. Jestem pewien, że adwokat Billy’ego i tak wezwie mnie na świadka.

– Pewnie mógłbym się teraz wycofać, sęk w tym, że nie jestem w nastroju. Tak więc mam zamiar powiedzieć Keene’owi coś innego.

– Co takiego?

– Powiem mu, że ty i ja pracowaliśmy nad sprawami równie trudnymi jak ta, w o wiele bardziej niebezpiecznych miejscach, jak na przykład Baltimore, i że mieliśmy do czynienia z ludźmi, przy których Darwin Bishop, O’Donnell i Harrigan wyglądają jak drobne rzezimieszki, i że dziękujemy bardzo, panie burmistrzu, ale Frank Clevenger i ja o wiele bardziej wolimy nasz sposób rozwiązania tej sprawy niż pański. Życzę, kurwa, dobrego dnia.

Uśmiechnąłem się.

– Wątpię, żebyś po tym zachował pracę.

– Mam ważniejsze rzeczy do zachowania. Szacunek dla siebie, na przykład. Wiesz, że mam znowu zostać ojcem.

– Jestem po twojej stronie.

– Nigdy w to nie wątpiłem. O trzeciej u Billy’ego. Wszystko jest załatwione.

Próbowałem się nieco zdrzemnąć, ale skończyło się na tym, że tylko leżałem na łóżku w ubraniu i myślałem. Billy miał stanąć przed sądem oskarżony o morderstwo i usiłowanie zabójstwa, pomimo że inni domownicy nie byli wolni od podejrzeń. Oprócz Darwina cień wątpliwości padał na Garreta i Claire, a także, czy tego chciałem czy nie, na Julię.

Niepokoiłem się też o życie Tess, częściowo ze względu na jej stan zdrowia, a częściowo dlatego, że została otruta, gdy jeszcze trwało dochodzenie w sprawie morderstwa Brooke. Próba zabójstwa Tess, jak i napad na mnie, świadczyła o tym, że motyw, jakim kierował się morderca, popychał go do użycia przemocy, mimo dużego ryzyka zdemaskowania. Kierował nim (lub nią) pęd do zabijania. Ten nieodparty impuls nie wygaśnie u mordercy z chwilą aresztowania bądź skazania Billy’ego. Nie zniknie nawet wtedy, gdy zabójca osiągnie cel.

Na zegarze było dwadzieścia sześć po drugiej. Więzienie hrabstwa Suffolk znajdowało się piętnaście minut jazdy od mojego mieszkania. Wyobraziłem sobie, jak prowadzą tam Billy’ego z rękami i nogami skutymi kajdankami i wtrącają do zimnej celi, w której przyjdzie mu spędzić wiele nocy, nim stanie przed sądem. Rada, jaką mu dałem, gdy do mnie zadzwonił, żeby się poddał i zdał na wymiar sprawiedliwości, pewnie wydawała mu się w tej chwili zupełnie absurdalna. Może mimo wszystko miał rację, że wolał uciekać, niż stawiać na to, że North i ja zdołamy dokonać cudu i wygrać przy tak wysoko podbitej stawce.