Изменить стиль страницы

– I co z tego?

– To, że list Julii brzmi tak, jakby pisała go do psychoterapeutki, z którą spotykała się pięć czy sześć razy, ale na tydzień, i to przez wiele tygodni.

– Owszem, tak brzmi, ale nie zapominaj, z kim mamy do czynienia.

– To znaczy?

– Julia wzbudza w ludziach niezwykle silne uczucia, niezwykle szybko. Może to działa w obie strony.

– Niby że sama nawiązała silną więź z psychiatrą podczas terapii? Natychmiastowe przeniesienie?

– Ty jesteś psychiatrą, ale wydaje się to możliwe.

– Owszem – zgodziłem się. – Ale bardziej prawdopodobne, że był to list do innego mężczyzny.

– Z którym chcielibyśmy porozmawiać.

– Jeśli kiedykolwiek dowiemy się, kim jest.

Anderson milczał przez kilka sekund.

– Nie jesteś tym specjalnie zachwycony, mam rację?

– Masz – odparłem. – Chyba tak. – Nie do końca jednak wierzyłem w to, co mówiłem. O dziwo, wciąż się łudziłem, że Julia to kobieta o skomplikowanej przeszłości, która w końcu postanowiła na stałe związać się z jedną osobą – ze mną. Pragnąłem jej wybaczyć… niemal wszystko.

– Wracasz do szpitala, żeby z nią pomówić? Chciałbym wiedzieć, co powie na to, że rozmawiałeś z jej lekarką.

Wolałem się nie przyznawać, że Julia wybiera się do mnie.

– Jakoś się spotkamy. – Nawet dla mnie nie zabrzmiało to najlepiej.

– Twoja decyzja. Tylko uważaj. Ostatnim razem miałeś szczęście. Mogłeś zginąć.

– Będę uważał. – Zdałem sobie sprawę, że odzywa się we mnie paranoik. Nie mogłem się zorientować, czy Anderson mnie ostrzega, czy mi grozi. „Ostatnim razem miałeś szczęście. Mogłeś zginąć”. – Możesz mi załatwić widzenie z Billym o ósmej rano?

– Pewnie.

– Wkrótce się odezwę – powiedziałem i odłożyłem słuchawkę. Byłem wykończony fizycznie i emocjonalnie. Czułem się pusty. Zamknąłem znowu oczy, łaknąc chwili snu.

Obudziłem się nagle i przez kilka sekund nie wiedziałem, gdzie jestem. Spojrzałem na zegarek: pierwsza dwadzieścia i ani śladu Julii. Wykręciłem numer Mass General, żeby sprawdzić, czy opuściła oddział telemetrii.

Telefon odebrała recepcjonistka.

– Mówi doktor Frank Clevenger. Chciałbym się dowiedzieć, czy pani Bishop wciąż jest u swojej córki Tess.

– Może pan poczekać?

– Oczywiście.

Upłynęła prawie minuta. Zacząłem się denerwować, czy coś nie stało się z Tess. W końcu w słuchawce usłyszałem głos Johna Karlsteina.

– Frank?

– Słucham. – Zastanowiło mnie, czemu wciąż zajmuje się Tess, skoro mała nie leży już na oddziale intensywnej opieki, ale wiedziałem, że nie wróży to nic dobrego.

– Mieliśmy mały problem z Tess. Załatwiałem jeszcze u siebie ostatnie sprawy, więc mnie wezwano.

Zamknąłem oczy.

– Jaki problem?

– Wystąpiły u niej zaburzenia oddychania. Tempo zmalało do ośmiu razy na minutę, a stężenie tlenu we krwi spadło do siedemdziesięciu siedmiu procent. Nie chciałem jej zakładać maski tlenowej, bo obawiałem się, że jeszcze bardziej stłumimy u niej odruch oddechowy. Przez jakieś dwadzieścia minut sami wstrzymywaliśmy oddech, czekając, co się stanie. A potem wszystko wróciło do normy. Wygląda na to, że teraz wszystko z nią w porządku. Stężenie tlenu wróciło do dziewięćdziesięciu pięciu procent.

– Co się stało?

– Szczerze mówiąc, nie wiem. Może doszło do jakichś drobnych komplikacji neurologicznych, które spowodowały zaburzenia oddychania. Może oprócz nortryptyliny zatruła się czymś jeszcze. A może była to jedna z tych rzeczy, które pojawiają się ni stąd, ni zowąd, jak cię ostrzegałem. Pacjentów raz reanimowanych często znów trzeba reanimować.

– Czy jest tam Julia Bishop? – spytałem, dodając do imienia nazwisko, aby wyglądało, że nasze stosunki mają charakter oficjalny.

Do jego głosu wkradła się nuta zakłopotania.

– Wyszła jakiś czas temu, zanim się to zaczęło.

– Ciągle się nią martwisz? To znaczy jej stosunkiem do dziecka?

– Nie wiem, czy się martwię. Ale parę razy złapałem się na tym, że myślę o diagnozie, którą postawiła Caroline Hallissey. Krótko mówiąc, sądzę, że nic złego by się nie stało, gdyby lekarz małej poprosił o dwudziestoczterogodzinną opiekę dla Tess. – Odchrząknął. – Mógł to być zwykły przypadek. Takie rzeczy się zdarzają. Miałem pacjentów, którzy wyglądali, jakby za chwilę trzeba ich było reanimować, a potem wracali do siebie i nigdy więcej nie mieli problemów.

– Ale równie dobrze mógł to nie być przypadek – powiedziałem, po części do siebie.

– Jest mnóstwo leków, które powodują zaburzenia oddychania. Ativan, klonopin. Często przepisuje się je ludziom cierpiącym na depresję. – Mówiąc to, miał na myśli Julię. – Dla pewności zrobimy badanie toksykologiczne krwi.

– Dobra myśl.

– Wiedziałem, że zrozumiesz. Dzwoń, kiedy zechcesz. Ja niedługo stąd wyjdę, w każdym razie mam taką nadzieję, ale powiem dyspozytorowi, żeby cię zawiadomił, gdyby się coś zmieniło. Masz pager?

– Oczywiście.

– Jak mogłem w ogóle pytać.

Rozłączyliśmy się. Nie podobało mi się, że zaburzenia oddychania u Tess pojawiły się tuż po wyjściu Julii z oddziału. Karlsteinowi najwyraźniej również się to nie podobało. Nie było jednak żadnego powodu, a tym bardziej dowodu, by myśleć, że oba te zdarzenia coś łączy. Przynajmniej jak dotąd. Badanie toksykologiczne wykaże, czy we krwi Tess został ślad innego leku.

Niecałe dwie minuty później rozległ się dzwonek u drzwi. Podszedłem do domofonu.

– Słucham? – powiedziałem.

– Przepraszam, że się spóźniłam – usłyszałem głos Julii. – Masz jeszcze dla mnie czas?

– Przecież wiesz, że tak – odparłem i wpuściłem ją do środka.

Wydała mi się bardziej odprężona niż ostatnio, wciąż zapewne nie wiedziała ani o ostatnich problemach Tess, ani o aresztowaniu Billy’ego. Mnie jednak daleko było do zrelaksowania. Nie staliśmy długo przy drzwiach.

– Zrobić ci kawy? Drinka? – zaproponowałem, idąc do kuchni.

Przeszła przez mieszkanie i zatrzymała się przed oknem.

Spojrzała na rozświetloną panoramę Bostonu.

– Na pewno nic nie chcesz?

Powoli się odwróciła. Na tle nocnego nieba wyglądała jak bogini.

– Po prostu zaprowadź mnie do łóżka, dobrze? – rzuciła zmęczonym głosem, który nawet w tych okolicznościach sprawił, że od razu wyobraziłem sobie, jak pomagam się jej rozbierać.

Przyglądałem się badawczo jej twarzy, szukając śladu lęku, ale nic nie zauważyłem. Trudno było sobie wyobrazić, że przed chwilą próbowała zabić córkę.

– Musimy porozmawiać – oświadczyłem.

Wzięła głęboki oddech i przysiadła na skraju łóżka.

– Powiedziałam ci już na temat Northa wszystko, co było do powiedzenia. Ale jeśli chcesz, pytaj od nowa.

– Nie chodzi o Northa. – Podszedłem do niej i odruchowo, jakbym nie potrafił zachować wobec niej dystansu, wyciągnąłem rękę. Ujęła ją. Kiwnąłem głową w stronę kanapy. – Usiądźmy tam.

Wiedziona matczynym instynktem, musiała wyczytać z mojej twarzy, że chodzi o Tess – chyba że wiedziała, co się z nią stało, bo sama się do tego przyczyniła.

– Coś złego wydarzyło się w szpitalu, tak?

– Teraz już wszystko jest w porządku. – Podprowadziłem ją do kanapy. Usiedliśmy blisko siebie.

– Co się stało? – rzuciła z napięciem w głosie. – No, powiedz.

– Wszystko w porządku. Zadzwoniłem na telemetrię, bo nie wiedziałem, co się z tobą dzieje, i ku mojemu zdziwieniu do telefonu podszedł doktor Karlstein.

– Doktor…

– Zawołano go do Tess, bo wystąpiły u niej zaburzenia oddychania.

Julia ukryła twarz w dłoniach. – Nic jej nie jest?

– Nie – powiedziałem zdecydowanie. – Oddech wrócił całkowicie do normy.

– Jadę tam. Odwieziesz mnie?

– Poczekaj. Nic jej nie jest. Naprawdę. – Położyłem jej rękę na kolanie i poczułem, że szybciej oddycham. Dziwne. Mimo ognia, jaki płonął dookoła nas, energia między nami wciąż zachowała wybuchową siłę. – Daj mi skończyć.

Julia przypatrywała mi się spanikowanym wzrokiem.