Изменить стиль страницы

– Kiedy tylko przychodziła mu ochota – odparł. – Gdy tu przyjechałem, starałem się być grzeczny, bo się bałem, że zostanę odesłany do sierocińca, ale on i tak mnie karał, bo to chyba sprawiało mu przyjemność, zwłaszcza gdy sobie wypił. Pomyślałem więc: Po co mam się starać? Po co, kurwa, mam się kimkolwiek przejmować? – Wzruszył ramionami. – Ale potem wydarzyło się coś dziwnego.

– Co takiego?

– Przestało mnie boleć – odparł krótko. – Mógł mnie bić ile wlezie, ale ja i tak nic nie czułem.

– To wtedy zacząłeś się okaleczać? Gryźć?

Wykręcił ramiona, odsłaniając łukowate blizny na wewnętrznej stronie przedramion.

– Trochę to pomogło, ale na krótko.

– Pomogło?

– Cóż, przynajmniej coś czułem. Było mi wtedy dobrze, wie pan. Wiedziałem.

– A koty? Dom? Opowiedz mi o tym.

Usiadł na brzegu tapczanu, patrzył przed siebie.

– Nie wiem, dlaczego to robiłem. Może było tak, jak pan wcześniej powiedział: tak bardzo chciałem kogoś zranić lub coś zniszczyć, bo sam czułem się niszczony. Może chciałem zobaczyć, jak te koty cierpią. Może dlatego, że ja już nie potrafiłem cierpieć. Nie wiem. Wszystko mi się pomieszało. – Spojrzał na mnie. Jego oczy wypełniał smutek. – Mam coś z głową. Nie jestem… normalny. I nigdy nie będę.

Nie mogłem pozwolić, żeby zdekoncentrowało mnie współczucie dla Billy’ego. Potrzebowałem więcej informacji.

– A co się stało z Brooke? Bądź ze mną szczery. Obojętnie co się stało, będę próbował ci pomóc. Czy to ty ją zabiłeś?

– Nie – zaprzeczył żarliwie. – Nigdy bym tego nie zrobił. Musi mi pan uwierzyć.

– Ale znalazłeś się tu z tego powodu. Twój ojciec jest przekonany o twojej winie.

– Wiem, że jestem tu przez niego – odparł, odgarniając włosy z czoła – ale on dobrze wie, że to nie ja zabiłem Brooke.

– To dlaczego cię tu wysłał?

– Dlaczego? Bo pewnie sam ją zabił, ale nie ma zamiaru się przyznać. Jak zwykle.

– Czemu twój ojciec miałby zabić własną córkę?

– On nigdy nie chciał córki, nie mówiąc o dwóch. Chciał, żeby matka przerwała ciążę.

– Skąd wiesz?

– Wrzeszczał na nią, żeby to zrobiła. – Billy spojrzał na mnie z ukosa, jakby starał się sobie coś przypomnieć. – Kiedyś obudziłem się w środku nocy i usłyszałem, jak krzyczy: „Pozbądź się jej! Przestań wciąż myśleć tylko o sobie! Przerwij ją albo się wynoś!” Mama płakała i w końcu przyrzekała mu, że to zrobi. Myślę, że nawet poszła do któregoś z tych ośrodków planowania rodziny. Nie zdobyła się jednak na aborcję.

Przypomniałem sobie uwagę Mossberg, że dzięki swej inteligencji Billy potrafi być bardzo przebiegłym kłamcą.

– Dlaczego mi to wszystko mówisz? Dlaczego nie powiedziałeś tego doktor Mossberg lub policji?

– Tylko pan mnie o to zapytał – odparł. Głośno przełknął ślinę. – Muszę wreszcie zaryzykować i komuś zaufać. – Zatrzymał wzrok na moich oczach. – Poza tym myślę, że i tak nie mam nic do stracenia.

Znalazłem Laurę Mossberg w jej gabinecie. Poprosiła, żebym wszedł. Usiałem obok jej biurka. – I co? – zapytała. – Jakiś przełom?

– Tylko jedno, jeśli w ogóle można to nazwać przełomem. Twierdzi, że nie zabił siostry.

– Zapytał pan go o to wprost?

– Owszem.

– Czy wskazał innego winnego?

Nie wiedziałem, czy to, co powiem, Mossberg zachowa dla siebie, czy przekaże Bishopowi. W końcu Billy był nieletni. Jego kartoteka lekarska formalnie należała do jego rodziców. Poza tym Darwin Bishop miał i tak dostęp do wszystkiego, co dzieje się w Payne Whitney, przez swojego przyjaciela, dyrektora centrum.

– Nie – zaprzeczyłem. – Nie ma pojęcia, kto zamordował Brooke.

Kiwnęła głową.

– Pozwoli więc pan, że zadam mu to samo pytanie, które pan zadał mnie: Wierzy mu pan? Czy pana zdaniem ktoś inny mógł zamordować małą? – Bawiła się perłami.

– Na razie nie mam powodów, by mu wierzyć. Jego profil osobowości, przejawy agresywnego zachowania w przeszłości, kłamstwa w standardowych testach, którym go poddaliście – wszystko to każe mieć poważne wątpliwości, czy mówi prawdę. Byłbym zdumiony, gdyby się przyznał do popełnienia morderstwa.

– Zgadzam się z panem. Ale wygląda pan na zmartwionego. Co pana gnębi?

Wiedziałem, że siedzę z osobą, która ma wprawę w wyławianiu informacji między wierszami.

– Współczuję mu – stwierdziłem, mając nadzieję, że zadowoli się tym wyjaśnieniem. – Jak mówi jego ojciec: Billy nie jest złym chłopcem, ale chorym.

– Czy w takim razie będzie mu pan mógł jakoś pomóc w sądzie? Czy spełnia kryteria, by można było wnosić o uznanie go za niepoczytalnego?

– Ma niezwykle bolesne doświadczenie z dzieciństwa. W Rosji widział, jak mordowano jego rodziców. Można argumentować, że doszło u niego do utraty więzi emocjonalnych, które łączą nas w społeczeństwo. Brak empatii, sumienia może powodować, że nie potrafi panować nad swoimi uczuciami pierwotnymi, takimi jak na przykład patologiczna zazdrość w stosunku do nowych dzieci w rodzinie. Jego agresja może być odruchem obronnym, a nie działaniem z premedytacją. Przekładając to na język prawniczy, mielibyśmy do czynienia z „poważną niezdolnością dostosowania swojego zachowania do wymagań prawa”.

– Brzmi wiarygodnie. Wyniki jego testów psychologicznych potwierdzałyby taką diagnozę.

Spojrzałem w złote oczy Niebieskiego Psa.

– Tak z ciekawości: czy Billy przeszedł standardowe badanie lekarskie po przyjęciu na oddział?

– Nie zgodził się, a my nie widzieliśmy powodu, żeby go zmuszać. Zdaniem swojego ojca fizycznie jest zupełnie zdrowy. – Zawiesiła głos. – Czy ma pan coś konkretnego na myśli?

– Billy ma kilka ran na plecach – wyjaśniłem, obserwując doktor Mossberg. – Niektóre są zabliźnione, a inne jeszcze świeże.

Kiwnęła głową.

– To by się zgadzało z tym, co powiedział mi pan Bishop. Podobno Billy bije się paskiem, a także kaleczy, gryzie i wyrywa sobie włosy. Moim zdaniem wynika to z jego nienawiści do siebie. Próbuje skierować swoją agresję na siebie, ale nieuchronnie rozlewa się ona na innych.

– Pan Bishop nie powiedział mi o pasku, jedynie o pozostałych zachowaniach.

Mossberg wzruszyła ramionami.

– Może umknęło mu to z pamięci. Może pomyślał, że nie musi panu mówić o wszystkich szczegółach, skoro nie będzie go pan badał.

– Pewnie ma pani rację – zgodziłem się. Równie dobrze ów szczegół mógł „umknąć” Darwinowi z pamięci dlatego, że nie sądził, iż się o nim dowiem.

– A w ogóle, to czemu Billy pokazał panu plecy?

– Przez przypadek – skłamałem. – Zdjął koszulę, żeby mnie zastraszyć. Jest bardzo silny i to widać. Przez chwilę myślałem, że się na mnie rzuci.

– Muszę to zapamiętać. Łatwo mi się robią siniaki. – Mrugnęła do mnie. – Mogę panu jeszcze w czymś pomóc?

– Czy będzie pani próbowała zebrać całą dokumentację lekarską dotyczącą Billy’ego? O ile wiem, leczył się także u innych psychiatrów.

– Wysłaliśmy już prośby w odpowiednie miejsca. Zadzwonię do pana, gdy coś otrzymamy.

– Dziękuję. Będę bardzo wdzięczny.

Zjadłem szybki lunch w podrzędnym barze i zawołałem taksówkę. Zależało mi, by jak najszybciej dostać do ręki informacje na temat oskarżenia o pobicie, wysuniętego w 1981 roku przeciwko Bishopowi. Wcześniej udawało mi się znajdować informacje o różnych sprawach w Biurze Administracji Sądowej, które mieściło się niedaleko Battery Park przy Beaver Street tuż obok Wall Street.

– Pojedźmy Drugą Aleją – poleciłem taksówkarzowi. Uchyliłem trochę okno, by wypuścić zatęchłe i przesiąknięte smrodem papierosów powietrze, którym niespecjalnie miałem ochotę oddychać.

– Dlaczego Drugą? – zaoponował taksiarz, odwracając się do mnie. – Trasą Roosevelta jedzie się szybciej. – Miał europejski akcent, którego nie umiałem zidentyfikować. Może był Rosjaninem.

Zerknąłem na licencję przymocowaną do tablicy rozdzielczej obok plastikowego Jezusa. Kierowca nazywał się Alex Puzick. Wyglądał na sześćdziesięciolatka. Miał zmęczone oczy i był nie ogolony. Nosił białą koszulę, pożółkłą przy kołnierzyku i pogniecioną na rękawach.