Изменить стиль страницы

Musieli złożyć wizytę sędzi w trakcie przerwy na lunch, kiedy zauważyłem ich na sali. Podejrzewałem, że pomysł spytania Fullbright o zgodę wyszedł od Sobel. Taki facet jak Lankford z radością zgarnąłby mnie wprost z sali rozpraw, przerywając proces.

Myślałem gorączkowo. Spojrzałem na Sobel, życzliwszą mi z pary detektywów.

– Jestem w trakcie trzydniowego procesu – powiedziałem. – Nie moglibyśmy odłożyć tego do czwartku?

– Za cholerę nie moglibyśmy – odrzekł Lankford, zanim jego partnerka zdążyła się odezwać. – Nie spuścimy pana z oka, dopóki nie przeprowadzimy rewizji. Nie zamierzamy dawać panu okazji do pozbycia się broni. No, gdzie pański samochód, mecenasie z limuzyną?

Ponownie spojrzałem na nakaz. Dokument musiał precyzyjnie określać podlegające przeszukaniu miejsca i okazało się, że mam szczęście. Wymieniono w nim lincolna z kalifornijskimi tablicami rejestracyjnymi NT GLTY *. Uświadomiłem sobie, że ktoś musiał spisać litery z tablic, kiedy wezwano mnie do domu Raula Levina ze stadionu Dodgersów. Chodziło bowiem o starego lincolna – tego, którym jeździłem tamtego dnia.

– Jest w domu. Cały dzień jestem w sądzie, więc nie korzystam z kierowcy. Dzisiaj rano przyjechałem tu samochodem klienta i teraz też miał mnie odwieźć. Pewnie czeka na mnie na dole.

Kłamałem. Lincoln, którym dziś przyjechałem, stał na podziemnym parkingu pod budynkiem sądu. Nie mogłem jednak pozwolić glinom go przeszukać, ponieważ w schowku oparcia na tylnym siedzeniu była broń. Nie ta, której szukali, ale zupełnie nowa. Kiedy Raul Levin został zamordowany, a mój pistolet zniknął z kasetki, uznałem, że potrzebuję ochrony, poprosiłem więc Earla Briggsa, żeby zdobył dla mnie broń. Earl mógł to załatwić bez obowiązkowych dziesięciu dni oczekiwania. Nie wiedziałem jednak, skąd pochodzi broń ani na kogo jest zarejestrowana, a nie chciałem się tego dowiadywać od ludzi z Departamentu Policji Glendale.

Miałem szczęście, bo lincoln z bronią w schowku nie był wymieniony w nakazie. Dokument dotyczył samochodu, który stał w moim garażu, czekając na kupca z firmy wynajmującej limuzyny. Tego lincolna miała przeszukać policja.

Lankford wyrwał mi z ręki nakaz i wsunął do wewnętrznej kieszeni marynarki.

– Nie musi się pan martwić – oznajmił. – Podwieziemy pana do domu. Chodźmy.

Wychodząc z gmachu sądu, nie natknęliśmy się na Rouleta i jego świtę. Kiedy usiadłem z tyłu grand marquisa, pomyślałem, że słusznie wybrałem lincolna. W moim samochodzie było więcej miejsca i podróżowało się nim bardziej komfortowo.

Lankford zajął miejsce za kierownicą, a ja siedziałem za jego fotelem. Okna w samochodzie były zamknięte i słyszałem, jak detektyw żuje gumę.

– Proszę mi jeszcze raz pokazać nakaz – powiedziałem.

Lankford ani drgnął.

– Nie wpuszczę was do domu, dopóki dokładnie nie zapoznam się z nakazem. Mogę go przeczytać po drodze i oszczędzić wam czasu. Albo…

Lankford sięgnął do kieszeni, wyciągnął dokument i podał mi go przez ramię. Wiedziałem, dlaczego się wahał. We wniosku o wystawienie nakazu gliny zwykle muszą ujawniać szczegóły śledztwa, aby przekonać sędziego o istnieniu uzasadnionej przyczyny przeprowadzenia rewizji. Nie lubią dawać dokumentu do przeczytania zainteresowanej osobie, bo w ten sposób odkrywają karty.

Gdy mijaliśmy salony i komisy samochodowe na Van Nuys Boulevard, wyjrzałem przez okno i zobaczyłem wystawiony przed salonem Lincolna nowy model Town Car. Potem otworzyłem nakaz i znalazłem streszczenie wniosku.

Musiałem przyznać, że Lankford i Sobel zaczęli świetnie. Jedno z nich – przypuszczałem, że Sobel – postanowiło sprawdzić moje nazwisko w AFS, bazie danych właścicieli broni palnej, i trafiło w dziesiątkę. Komputer AFS potwierdził, że jestem zarejestrowanym posiadaczem broni tej samej marki i modelu co pistolet, z którego zastrzelono Raula.

Ruch był niezły, ale nie dawał im uzasadnionej przyczyny do uzyskania nakazu. Colt produkował model Woodsman od ponad sześćdziesięciu lat. Oznaczało to, że takich pistoletów było pewnie milion, mieli więc milion podejrzanych.

Policja zdobyła już krzesiwo i hubkę. Potem zaczęła rozniecać ogień. W streszczeniu wniosku o nakaz napisano, iż ukryłem przed detektywami fakt, że jestem posiadaczem poszukiwanego rodzaju broni. Dowiedziałem się także, że podczas pierwszego przesłuchania w sprawie wyjaśnienia okoliczności śmierci Levina sfabrykowałem własne alibi, a potem usiłowałem naprowadzić policję na fałszywy trop, informując ich o dilerze narkotyków Hectorze Arrande Moi.

Mimo że podanie motywu nie było warunkiem koniecznym uzyskania nakazu rewizji, we wniosku znalazła się czytelna aluzja. Informowano sędziego, że ofiara – Raul Levin – wymuszała na mnie zlecenia, a po ich wykonaniu odmawiałem płacenia.

Pomijając oburzające kłamstwo tego twierdzenia, kluczowym elementem przedstawienia uzasadnionej przyczyny był zarzut sfabrykowania alibi. Według wniosku oświadczyłem policji, że w czasie popełnienia morderstwa byłem w domu, ale w poczcie głosowej mojego numeru domowego tuż przed domniemaną godziną zdarzenia nagrano wiadomość, co obalało moje alibi i dowodziło, że jestem kłamcą.

Wściekły przeczytałem wniosek jeszcze dwa razy, ale nie mogłem się uspokoić. Rzuciłem nakaz na siedzenie.

– W pewnym sensie szkoda, że nie jestem mordercą – powiedziałem.

– Tak, a to dlaczego? – spytał Lankford.

– Bo ten nakaz jest gówno wart i dobrze o tym wiecie. Można go zdmuchnąć jak świeczkę. Mówiłem wam, że wiadomość została nagrana, kiedy rozmawiałem przez telefon, i to można łatwo sprawdzić i udowodnić, ale byliście zbyt leniwi albo nie chcieliście tego zrobić, bo zdobycie papierka byłoby trochę trudniejsze. Nawet u waszego posłusznego sędziego z Glendale. Uzyskaliście ten nakaz przez działanie i zaniechanie w złej wierze.

Siedziałem za Lankfordem, mogłem więc widzieć tylko twarz Sobel. Patrzyłem na nią, szukając oznak wątpliwości.

– A sugestia, że Raul wymuszał ode mnie zlecenia, za które mu nie płaciłem, to już jakiś kiepski żart. Wymuszał? Jak? I kiedy mu nie zapłaciłem? Płaciłem zawsze, kiedy tylko dostałem od niego rachunek. Jeżeli tak samo pracujecie przy innych sprawach, to chyba powinienem otworzyć biuro w Glendale. Tym papierkiem wasz komendant może sobie tyłek podetrzeć.

– Kłamał pan w sprawie broni – odparł Lankford. – I był pan winien Levinowi pieniądze. Mamy to czarno na białym w jego księdze rachunkowej. Cztery tysiące.

– Nie kłamałem. W ogóle nie pytaliście, czy mam broń.

– Kłamstwo nieumyślne. Przez zaniechanie. Jeden – jeden.

– Bzdura.

– Cztery tysiące.

– Jasne, cztery tysiące. Zabiłem go, bo nie chciałem mu zapłacić czterech tysięcy – powiedziałem z drwiną w głosie. – Z motywem trafił pan bez pudła, detektywie. Ale pewnie nie przyszło panu do głowy sprawdzić, czy wystawił już rachunek na te cztery tysiące albo że tydzień przed jego śmiercią zapłaciłem mu sześć tysięcy za inne zlecenie.

Lankford wydawał się zupełnie niezrażony. Z twarzy Sobel wyczytałem jednak, że zaczyna mieć wątpliwości.

– Nieważne, ile ani kiedy mu pan płacił – oświadczył Lankford.

– Szantażysta nigdy nie ma dosyć. Trzeba płacić i płacić, aż człowiek znajdzie się w punkcie, z którego nie ma odwrotu. o to właśnie chodzi. O punkt, z którego nie ma odwrotu.

Pokręciłem głową.

– Czym właściwie miałby mnie szantażować? Co takiego na mnie miał, żeby wymuszać zlecenia i kazać mi płacić, aż znajdę się w punkcie, z którego nie ma odwrotu?

Lankford i Sobel wymienili spojrzenie, po czym Lankford lekko skinął głową. Sobel sięgnęła do aktówki i wyciągnęła z niej teczkę, którą mi podała.

– Proszę sobie obejrzeć – rzekł Lankford. – Kiedy przetrząsał pan dom, nie znalazł pan tego. Schował teczkę w szufladzie komody.

Otworzyłem teczkę i zobaczyłem kilka fotografii. Zdjęcia zrobiono z daleka i byłem na każdym z nich. Fotograf jeździł za moim lincolnem przez kilka dni, pokonując dobrych parę mil. Każde zdjęcie przedstawiało mnie w towarzystwie przeróżnych osób, w których natychmiast rozpoznałem własnych klientów. Sfotografowano mnie z prostytutkami, dilerami prochów i członkami „Road Saints”.