Изменить стиль страницы

Rozdział 19

Przed drugą wyjechałem z nowej dużej wypożyczalni samochodów przy międzynarodowym lotnisku San Francisco i skierowałem się na północ w stronę miasta. Z zapachu w lincolnie wywnioskowałem, że korzystał z niego palacz – może poprzedni użytkownik albo pracownik, który umył i wysprzątał dla mnie auto.

Nie mam najlepszej orientacji w San Francisco. Wiem tylko, jak przejechać przez miasto. Trzy albo cztery razy w roku wybieram się do San Quentin, więzienia nad zatoką, aby porozmawiać z klientami lub świadkami. Bez trudu mógłbym każdemu wskazać drogę. Ale gdyby ktoś mnie spytał, jak znaleźć Coit Tower albo Fisherman's Wharf, miałbym nie lada kłopot.

Kiedy przejechałem miasto i znalazłem się po drugiej stronie mostu Golden Gate, dochodziła już druga. Byłem jednak spokojny.

Wiedziałem, że pora widzeń z adwokatami kończy się o czwartej.

San Quentin ma ponad sto lat i wygląda, jak gdyby na jego ciemnych murach odcisnęły swoje piętno dusze wszystkich więźniów. Nigdy nie byłem w posępniejszym więzieniu, a odwiedziłem już wszystkie w Kalifornii.

Przeszukano moją aktówkę i kazano mi przejść przez bramkę wykrywacza metali. Potem dla pewności sprawdzili mnie jeszcze ręcznym detektorem. Mimo to i tak zabroniono mi bezpośredniego kontaktu z Menendezem, ponieważ moja wizyta nie została formalnie zaplanowana z przepisowym pięciodniowym wyprzedzeniem.

Dlatego zostałem zaprowadzony do bezkontaktowej sali widzeń. Od więźnia oddzielała mnie pleksiglasowa ścianka z otworami wielkości dziesięciocentówek, przez które mieliśmy rozmawiać. Pokazałem strażnikowi sześć fotografii, jakie chciałem dać Menendezowi, ale usłyszałem, że będę musiał pokazać mu je przez szybę. Usiadłem, schowałem zdjęcia i nie musiałem długo czekać, gdy po drugiej stronie zjawił się Menendez.

Dwa lata temu, gdy przewieziono go do więzienia, Jesus Menendez był młodym człowiekiem. Teraz wyglądał, jakby już skończył czterdzieści lat, a według moich zapewnień w tym wieku miał wyjść na wolność. Spojrzał na mnie oczyma ciemnymi i nieruchomymi jak kamienie. Niechętnie usiadł. Nie byłem mu już do niczego potrzebny.

Darując sobie powitania, od razu przystąpiłem do rzeczy.

– Posłuchaj, Jesus, nie muszę cię pytać, jak jest. Wiem. Ale pojawiły się nowe informacje, które mogą mieć wpływ na twoją sprawę.

Muszę ci zadać kilka pytań. Rozumiesz?

– Po co pytania? Wtedy nie miałeś pytań.

Skinąłem głową.

– Masz rację. Powinienem cię wtedy spytać o wiele rzeczy, ale tego nie zrobiłem. Nie wiedziałem tego, co teraz wiem. A przynajmniej wydaje mi się, że wiem. Staram się wszystko naprawić.

– Co chcesz?

– Chcę, żebyś mi opowiedział o tamtym wieczorze w „Cobra Room”.

Wzruszył ramionami.

– Poszłem do niej, ale nie zabiłem.

– Wróćmy do klubu. Mówiłeś, że chciałeś dziewczynie zaimponować, że musiałeś jej pokazać pieniądze i wydałeś więcej, niż chciałeś. Pamiętasz?

– No.

– Powiedziałeś, że chciał ją poderwać jakiś inny facet. Pamiętasz?

– Si, był i gadał. Poszła do niego, ale wróciła do mnie.

– I musiałeś jej więcej zapłacić, tak?

– Aha.

– No dobrze, pamiętasz tego faceta? Gdybyś zobaczył jego zdjęcie, rozpoznałbyś go?

– Tego, co się chwalił? Chyba tak.

– W porządku.

Otworzyłem aktówkę i wyciągnąłem sześć fotografii z policyjnych kartotek. Było wśród nich zdjęcie Louisa Rossa Rouleta zrobione po aresztowaniu, a pięć pozostałych wybrałem ze swojego archiwum w pudłach. Wstałem i jedno po drugim zacząłem przykładać do pleksiglasowej przegrody. Uznałem, że jeśli rozcapierzę palce, uda mi się przytrzymać przy szybie wszystkie naraz. Menendez wstał, żeby przyjrzeć się im bliżej.

W tym momencie z głośnika zadudnił głos:

– Odsunąć się od szyby. Obaj proszę odsunąć się od szyby i pozostać na miejscach, inaczej widzenie zostanie zakończone.

Pokręciłem głową, klnąc pod nosem. Zebrałem zdjęcia i usiadłem. Menendez też zajął miejsce.

– Strażnik! – zawołałem.

Patrzyłem na Menendeza i czekałem. Strażnika nie było.

– Strażnik! – krzyknąłem głośniej.

Wreszcie drzwi się otworzyły i do mojej części pomieszczenia wkroczył funkcjonariusz.

– Skończył pan?

– Nie. Chcę, żeby popatrzył na te zdjęcia.

Uniosłem plik fotografii.

– Niech mu pan pokaże przez szybę. Nie wolno mu niczego od pana przyjmować.

– Przecież zaraz je zabiorę.

– Nieważne. Nie może mu pan niczego dawać.

– Ale jeżeli nie pozwoli mi pan podejść do szyby, to jak ma je zobaczyć?

– To nie mój problem.

Rozłożyłem ręce w geście kapitulacji.

– No dobrze. Może pan zostać tu przez chwilę?

– Po co?

– Chcę, żeby pan to widział. Pokażę mu zdjęcia, a jeżeli kogoś zidentyfikuje, będzie pan świadkiem.

– Nie wciągaj mnie pan w swoje brudy.

Odwrócił się do drzwi i wyszedł.

– Niech to szlag – powiedziałem.

Spojrzałem na Menendeza.

– Dobrze, Jesus, i tak ci pokażę. Nie wstawaj i spróbuj zobaczyć, czy któregoś poznajesz.

Po kolei unosiłem fotografie, trzymając je w odległości jednej stopy od szyby. Menendez wychylił się do przodu. Przy pierwszych pięciu zastanawiał się przez chwilę, po czym przecząco kręcił głową.

Ale przy szóstym w jego oczach pojawił się błysk. Jak gdyby jednak tliło się w nich jeszcze życie.

– Ten – powiedział. – To on.

Odwróciłem zdjęcie, aby się upewnić. To był Roulet.

– Pamiętam – dodał Menendez. – On.

– Jesteś pewien?

Menendez pokiwał głową.

– Czemu jesteś taki pewien?

– Bo wiem. Każdą noc myślę o tym, cały czas.

Skinąłem głową.

– Kto to jest? – zapytał.

– Nie mogę ci na razie powiedzieć. Ale pamiętaj, że próbuję cię stąd wydostać.

– Co mam robić?

– To co dotychczas. Czekaj, bądź ostrożny i uważaj na siebie.

– Uważaj?

– Tak. Kiedy tylko coś będę miał, na pewno się dowiesz. Chcę cię stąd wyciągnąć, Jesus, ale to może potrwać.

– To ty kazałeś mi tu przyjść.

– Wtedy nie sądziłem, że masz inny wybór.

– Czemu nigdy mnie nie pytałeś, czy zabiłem dziewczynę? Jesteś mój adwokat, nie? Ale tobie nie obchodziło. Nie słuchałeś.

Wstałem i zawołałem strażnika. Dopiero potem odpowiedziałem na pytanie Menendeza.

– Żeby cię bronić przed sądem, nie musiałem znać odpowiedzi na to pytanie. Gdybym pytał klientów, czy są winni przestępstw, o jakie ich oskarżają, niewielu powiedziałoby mi prawdę. A gdyby powiedzieli, może nie umiałbym ich bronić najlepiej, jak potrafię.

Strażnik otworzył drzwi i spojrzał na mnie.

– Skończyliśmy – powiedziałem mu.

Spojrzałem na zegarek i pomyślałem, że jeżeli po drodze nie trafię na żadne korki, mogę zdążyć na samolot do Burbank o piątej.

Najpóźniej na ten o szóstej. Wrzuciłem zdjęcia do aktówki i zamknąłem ją. Jeszcze raz popatrzyłem na Menendeza, który nadal siedział po drugiej stronie plastikowej ścianki.

– Mogę przyłożyć rękę do szyby? – zapytałem strażnika.

– Tylko szybko.

Przechyliłem się nad blatem i położyłem na szybie otwartą dłoń.

Czekałem, by Menendez zrobił to samo i abyśmy wymienili symboliczny więzienny uścisk ręki.

Menendez wstał, pochylił się i splunął na szybę w miejscu, gdzie była moja dłoń.

– Nigdy mi nie podałeś rękę – powiedział. – Ja ci też nie podam.

Strażnik uśmiechnął się kpiąco i wyprowadził mnie z sali. Po dziesięciu minutach byłem już za murami więzienia i szedłem po chrzęszczącym żwirze do wypożyczonego samochodu.

Pokonałem sześćset kilometrów, żeby przeprowadzić pięciominutową rozmowę, ale te pięć minut było dla mnie druzgocące. Najgorsza chwila mojego życia i kariery zawodowej nadeszła godzinę później, kiedy siedziałem w kolejce wiozącej mnie do terminalu United. Nie musiałem się już koncentrować na prowadzeniu samochodu i martwić się, czy zdążę, mogłem więc myśleć tylko o sprawie. Właściwie o sprawach.