Изменить стиль страницы

— … I dlatego — głosił Izia — niszczyć trzeba nie tylko te papiery, w których wymyślają naszemu wodzowi. Wymyślać też można różnie. Niszczyć trzeba papiery, które pisali ludzie mądrzy!…

Do gabinetu zajrzał Kensi i krzyknął:

— Słuchajcie, pomoglibyście… Dziewczyny, co się tu obijacie, chodźcie ze mną!

Sekretarka zerwała się od razu i, poprawiając w biegu przekręconą spódniczkę, zniknęła za drzwiami. Selma postała chwilę, jakby czekając, że ją zatrzymają, wreszcie wdusiła niedopałek do popielniczki i wyszła.

— … Was nikt nie ruszy! — Izia nie przestawał przemawiać, głuchy i ślepy, jak tokujący głuszec. — Jeszcze wam podziękują, podrzucą więcej papieru, żebyście mogli zwiększyć nakład, podniosą wynagrodzenie i zwiększą liczbę etatów… Dopiero później, jeśli zachce się wam brykać, dopiero wtedy wezmą was za kark i wypomną wam wszystko — i waszego Dupaina, i Filimonowa, i wszystkie wasze liberalno-opozycyjne brednie… Ale po co mielibyście brykać? Nawet wam to w głowie nie postanie, wręcz przeciwnie!…

— Izia — powiedział Andrzej patrząc w ogień. — Dlaczego wtedy nie powiedziałeś mi, co było w teczce?

— Co? W jakiej teczce? Ach, w tej…

Izia od razu przycichł, podszedł do kominka i przykucnął obok Andrzeja. Przez jakiś czas obaj milczeli. Potem odezwał się Andrzej:

— Oczywiście, byłem wtedy osłem. Kompletnym bałwanem. Ale przecież nie plotkarzem i nie gadułą. Myślałem, że to rozumiesz…

— Po pierwsze, nie byłeś bałwanem — powiedział Izia. — Znacznie gorzej. Z ciebie zrobili bałwana. Przecież z tobą nie dało się po ludzku rozmawiać. Rozumiem to, ja też przez długi czas byłem taki sam… A poza tym — co mają do tego plotki? Zgodzisz się chyba ze mną, że takich rzeczy zwyczajni obywatele nie powinni wiedzieć. Inaczej wszystko mogłoby się rozwalić w cholerę…

— Co? — stropił się Andrzej. — Z powodu twoich liścików miłosnych?…

— Jakich liścików miłosnych?

Przez chwilę przyglądali się sobie ze zdziwieniem. W końcu Izia wyszczerzył się.

— Rany boskie, no jasne… Skąd mi przyszło do głowy, że on ci o wszystkim opowie? Po co miałby to robić? Cóż za orzeł z tego naszego wodza! Kto włada informacją, ten włada światem — nie ma co, dobrze go nauczyłem!…

— Nic nie rozumiem — wymamrotał Andrzej niemal z rozpaczą. Czuł, że zaraz dowie się czegoś ohydnego o tej i tak już ohydnej sprawie. — O czym ty mówisz? Jaki on? Heiger?

— Heiger, Heiger — przytaknął Izia. — Nasz wielki Fritz… Znaczy się, w teczce miałem liściki miłosne? Albo może kompromitujące fotografie? Zazdrosna wdowa i babiarz Katzman. Prawidłowo, taki protokół też podpisałem…

Izia podniósł się ze sieknięciem i zaczął chodzić po gabinecie, zacierając ręce i chichocząc.

— Tak — powiedział Andrzej. — Tak właśnie mi powiedział. Zazdrosna wdowa. To znaczy, że kłamał?

— Oczywiście, a co ty myślałeś?

— Uwierzyłem — odpowiedział krótko Andrzej. Zacisnął zęby i zaczął wściekle grzebać pogrzebaczem w kominku. — A jak było naprawdę? — zapytał.

Izia milczał. Andrzej obejrzał się. Izia powoli pocierał ręce i z zastygłym uśmiechem patrzył na niego szklanymi oczami.

— Ciekawa sprawa… — zaczął niepewnie. — Może on po prostu zapomniał? To znaczy, nie zapomniał, tylko… — zerwał się z miejsca i znowu przykucnął obok Andrzeja. — Posłuchaj, ja ci nic nie powiem, rozumiesz? I jeśli będą cię pytać, to tak właśnie odpowiesz: nic mi nie nie chciał powiedzieć, odmówił. Powiedział tylko, że sprawa dotyczy wielkiej tajemnicy Eksperymentu, powiedział, że wiedza o niej jest niebezpieczna. A potem pokazał mi kilka zapieczętowanych kopert i mrugając wyjaśnił, że te koperty rozda zaufanym ludziom, żeby je otworzyli w przypadku jego, Katzmana, aresztowania, albo nagłej śmierci. Rozumiesz? Nazwisk zaufanych ludzi nie podawał. Tak właśnie powiesz, jeśli cię zapytają.

— Dobrze — powiedział powoli Andrzej, patrząc w ogień.

— Tak będzie najlepiej — Izia też patrzył w ogień. — Tylko jeśli będą cię… Römer, wiesz, jakie to bydlę… — skrzywił się. — A może nikt cię nie zapyta? Nie wiem. Trzeba się zastanowić. Trudno tak od razu przewidzieć.

Zamilkł. Andrzej przez cały czas rozgarniał gorącą, przelewającą się czerwonymi ognikami stertę. Izia znowu zaczął wrzucać do kominka teczki z papierami.

— Teczek nie wrzucaj — powiedział Andrzej. — Kiepsko się palą, widzisz? A nie boisz się, że znajdą tę teczkę?

— A co się mam bać? — zdziwił się Izia. — Heiger niech się boi… Zresztą, skoro do tej pory jej nie znaleźli, to i teraz nie znajdą. Wrzuciłem ją do studzienki, a potem przez cały czas myślałem: trafiłem czy nie… A ciebie za co pobił? Myślałem, że jesteście w dobrych stosunkach…

— To nie Fritz — odparł niechętnie Andrzej. — Po prostu nie miałem szczęścia.

Do pokoju z hałasem wszedł Kensi z kobietami — na rozpostartym płaszczu ciągnęli całą stertę listów. Za nimi, przez cały czas się wycierając, szedł Danny.

— Zdaje się, że teraz to już wszystko — powiedział. — Chyba że znowu coś wymyślicie…

— No, przesuńcie się! — zażądał Kensi.

Płaszcz położono przed kominkiem i wszyscy zaczęli rzucać listy w ogień. W kominku zahuczało. Izia wsunął zdrową rękę w różnokolorowy stos zapisanego papieru, wyciągnął jakiś list i, szczerząc się, zaczął chciwie czytać.

— Kto to powiedział, że rękopisy się nie palą? — zapytał sapiąc Danny. Usiadł przy biurku i zapalił papierosa. — Moim zdaniem palą się bardzo ładnie… Ale upał. Może byśmy okno otworzyli?

Sekretarka nagle pisnęła, zerwała się i wybiegła z pokoju, powtarzając:

— Zapomniałam, zupełnie zapomniałam!…

— Jak ona ma na imię? — pospiesznie zapytał Andrzej. — Amalia! — burknął Kensi. — Sto razy ci mówiłem… Słuchaj, dzwoniłem przed chwilą do Dupaina…

— No?

Wróciła sekretarka z pakietem notesów.

— To pana rozporządzenia, szefie — zapiszczała. — Zupełnie o nich zapomniałam. Też pewnie trzeba spalić?

— Oczywiście, Amalio — powiedział Andrzej. — Dziękuję, że sobie pani przypomniała. Niech je pani spali, Amalio… No i co z Dupainem?

— Chciałem go uprzedzić, że wszystko w porządku, że wszystkie ślady zniszczyliśmy. A on strasznie się zdziwił — jakie ślady? Czyżby on coś takiego pisał? Właśnie skończył szczegółowe doniesienie o bohaterskim szturmie na merostwo, a teraz pracuje nad szkicem: „Friedrich Heiger i naród”.

— Łajza — powiedział bezbarwnie Andrzej. — A zresztą, wszyscy jesteśmy łajzy…

— Mów za siebie! — odwarknął Kensi.

— Dobra, przepraszam — powiedział Andrzej tym samym tonem. — No, może nie wszyscy. Ale większość.

Izia nagle zachichotał.

— Proszę bardzo, oto mądry człowiek! — wygłosił, potrząsając kartką. — „To oczywiste — zacytował — że tacy ludzie jak Friedrich Heiger czekają tylko na jakieś nieszczęście, na choćby krótkotrwałe, ale poważne zachwianie równowagi, żeby rozpalić emocje i na fali zamętu wypłynąć na powierzchnię…” Któż to pisze? — popatrzył na odwrotną stronę. — A, no tak! W ogień, w ogień! — Zmiął kartkę i wrzucił do kominka.

— Posłuchaj, Andrzej — zaczął Kensi. — Nie wydaje ci się, że już najwyższy czas pomyśleć o przyszłości?

— A o czym tu myśleć — burknął Andrzej, manipulując pogrzebaczem. — Jakoś tam zawsze będzie…

— Nie mówię o naszej przyszłości! — zawołał Kensi. — Mówię o przyszłości gazety, o przyszłości Eksperymentu!…

Andrzej popatrzył na niego zdziwiony. Kensi zachowywał się tak jak zawsze. Jakby nic się nie stało. Jakby w ogóle nic się nie działo przez te ostatnie męczące miesiące. Wydawało się nawet, że jest bardziej gotowy do walki niż zazwyczaj. Że mógłby stanąć do boju choćby zaraz — w imię prawości i ideałów. Jak odciągnięty kurek. A może on rzeczywiście się nie zmienił?

— Rozmawiałeś ze swoim Nauczycielem? — zapytał Andrzej.

— Rozmawiałem — odpowiedział Kensi wyzywająco.

— No i co? — zapytał Andrzej, przezwyciężając skrępowanie, które odczuwał zawsze podczas rozmowy o Nauczycielach.

— To nikogo nie dotyczy i nie ma żadnego znaczenia. Co tu Nauczyciele mają do rzeczy? Heiger też ma Nauczyciela. Każdy bandyta w Mieście ma Nauczyciela. Ale to nikomu nie przeszkadza samodzielnie myśleć.