Изменить стиль страницы

Wspomnienie zdawało się piec oddalonym bólem. Był koniec semestru w Gainesville, prawie lato, gorące i wilgotne. Nie miała zamiaru iść na tamtą imprezę w klubie zaprzyjaźnionego towarzystwa studenckiego, ale niezwykle ciężki egzamin z psychologii zupełnie pozbawił ją woli i energii, gdy więc koleżanki z pokoju zaczęły ją namawiać, by z nimi poszła, nie opierała się długo.

Pamiętała ogłuszający hałas, wdzierający się wszędzie. Krzykliwe głosy, muzyka, zbyt wiele osób wciśniętych w zbyt ciasne pomieszczenie. Stary, drewniany budynek trząsł się w posadach. Szybko wypiła kolejne piwo, szukając ucieczki przed upałem. Zarysy świata rozmazały się nieco, impreza stała się nagle całkiem do przyjęcia.

Dobrze po północy, nie mogąc odnaleźć w ścisku swoich towarzyszek, wyszła sama, odrzucając niezliczone propozycje narzucającego się towarzystwa podchmielonych studentów. Wypiła na tyle dużo, by czuć płynną jedność z nocą, idąc niepewnym krokiem pod gwiazdami. Wiedziała, w którym kierunku ma iść, nie była jednak w stanie zrobić tego szybko. Łatwy cel, pomyślała gorzko.

Nie zauważyła dwóch mężczyzn idących z tyłu pod osłoną cienia do momentu, aż byli tuż za nią. Zarzucili jej kurtkę na głowę i ogłuszyli szybkimi razami pięści. Nie miała nawet czasu, żeby krzyknąć, starać się oswobodzić, uciec. To był najbardziej nienawistny fragment całego wspomnienia. Spokojnie mogłam im uciec. Poczuła, jak napinają się jej mięśnie łydek. Okręgowa mistrzyni juniorów w biegach średniodystansowych. Filar uniwersyteckiej żeńskiej drużyny lekkoatletycznej. Gdybym tylko zdołała się wyrwać, choćby na ułamek sekundy, nigdy by mnie nie dogonili. Nie mieliby szans. Pamiętała miażdżący ciężar dwóch męskich ciał, wgniatający ją w ziemię. Ból najpierw był obezwładniający, potem jakby zaczął powoli odpływać. Bała się, że się udusi lub zostanie zgnieciona. Szamotała się do chwili, gdy jeden z nich wymierzył jej cios pięścią w brodę, pogrążając ją w oszołomieniu przekraczającym skutki najmocniejszego alkoholu. Zemdlała, odczuwając prawie wdzięczność za chwilowe uwolnienie od bólu i okropności tego, co się działo.

Jechała coraz prędzej w stronę Miami, nabierając prędkości wraz z odżywającymi wspomnieniami. Nic się przecież nie stało, myślała. Obudziła się w szpitalu, zgwałcona. Kłucie, dotykanie, ponowne wdzieranie się w nią. Złożyć zeznanie przed policją uniwersytecką. Potem jeszcze detektyw z miasta. Czy mogłaby pani opisać napastników? Było ciemno. Przytrzymali mnie. Ale jak wyglądali? Byli silni. Jeden zarzucił mi kurtkę na głowę. Czy byli biali? Czarni? Latynosi? Niscy? Wysocy? Postawni? Chudzi? Byli na mnie. Czy coś mówili? Nie, tylko robili to. Zadzwoniła do domu. Usłyszała spazmatyczny, bezsensowny płacz matki i wściekłość bijącą z głosu ojczyma, zupełnie jakby był zły na nią za to, co się stało. Wreszcie wybrała się do poradni, zajmującej się doradztwem dla ofiar gwałtu. Kobieta słuchała i kiwała głową. Shaeffer spojrzała na nią i zdała sobie sprawę, że współczucie było takim samym elementem jej pracy jak cukierkowe uśmiechy i sztuczna spontaniczność u pracowników Disney World. Wybiegła stamtąd, wróciła do domu i czekała, aż coś się wydarzy. Nic się nie stało. Żadnych podejrzanych, żadnych aresztowań. Po prostu jeszcze jedna niespokojna noc, kiedy coś poszło nie tak w miasteczku studenckim. Reperkusje po imprezie. Zapomnieć i żyć dalej, jakby nigdy nic.

Jej sińce powoli goiły się i znikały. Dotknęła małego szwu, bielejącego w kąciku oka. To pozostało.

W jej rodzinie nie mówiło się w ogóle o tym, co się stało. Wróciła do Keys i zauważyła, że nic się nie zmieniło. Nadal mieszkali w dwupiętrowym domu z piaskowca, z widokiem na ocean i wentylatorami w każdym pokoju, które mieszały lepkie powietrze, nie ochładzając go. Matka nadal jeździła do restauracji, by dopilnować pieczenia unikatowej jakości cytrynowego ciasta, z którego słynęło Keys, a także smażenia owoców morza. Wszystko musiało być gotowe na przybycie turystów i miejscowych rybaków, ocierających się o siebie ramionami przy barze. Rutyna, stopniowo oddzielana od właściwego nurtu życia przez upływający czas, trwała niezmiennie. Andrea wróciła do pracy na łodzi ojczyma, jakby nic się w niej nie zmieniło. Przypomniała sobie, jak spoglądała często na niego, stojącego niewzruszenie na mostku, górującego nad falami, patrzącego spoza ciemnych okularów w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak podwodnego życia. Ona uwijała się w kokpicie, podając gościom piwa, śmiejąc się z ich dowcipów w nie najlepszym guście, zakładając przynętę na haczyki i czekając, aż coś się zacznie dziać.

Poprawiła okulary, chroniące ją przed oślepiającym blaskiem szosy. Ale ja się zmieniłam, pomyślała. Zaczęła komponować długie listy do matki, przelewając w nie cały ból, całe okropieństwo tego, co się stało. Pisała na liliowej perfumowanej papeterii, kupionej w sklepie obok, zostawiając na cienkich, delikatnych kartkach plamy łez i słów. Po jakimś czasie nie pisała już o tym, jak bardzo czuła się zbrukana, o ziejącej jamie, jaką wyszarpnęli dwaj mężczyźni bez twarzy w samym środku jej jestestwa. Zamiast tego pojawiać się zaczęły relacje o pogodzie, o świecie, o tym, co chciała jeszcze zrobić, i co już zrobiła. W dniu, w którym wybrała się na egzamin wstępny do akademii policyjnej, napisała: „Nie potrafię przywrócić życia tacie”… Ale pozwalając temu niememu głosowi z jej wnętrza spłynąć na papier, poczuła się lepiej. Oczywiście, nigdy nie wysłała żadnego z tych listów ani nie pokazała ich nikomu. Trzymała je wszystkie w imitującej skórę teczce, kupionej na wystawie rzemiosła gdzieś na przedmieściach Miami. Ostatnio zaczęła umieszczać w swoich listach streszczenia spraw, nad którymi aktualnie pracowała, ujmując w słowa wszelkie własne podejrzenia i domysły, dbając, by te niebezpieczne dywagacje nie przeniknęły do oficjalnych raportów i notatek służbowych. Zastanawiała się czasem, czy gdyby jej matka faktycznie kiedyś przeczytała te kartki, tak ostentacyjnie do niej zaadresowane, bardziej zaszokowałoby ją to, co spotkało jej córkę, czy też to, co niemalże na oczach jej córki spotykało innych.

Przywołała obraz pary starych ludzi z Tarpon Drive. Nie mieli najmniejszych szans. Wiedzieli, kogo wychowali. Czy naprawdę sądzili, że dając światu Blaira Sullivana nie będą musieli kiedyś za to zapłacić? Każdy kiedyś spłaca swój dług.

Shaeffer wróciła pamięcią do pierwszego razu, kiedy poczuła w dłoni bezpieczny ciężar rewolweru colt magnum.357, stanowiącego standardową broń policjantów z Monroe. W jego masywności kryło się kojące zapewnienie, że już nigdy nie będzie ofiarą.

Nacisnęła lekko pedał gazu, czując, jak jej nie oznaczony samochód wystrzela do przodu niczym rakieta, z prędkością stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę gładko przecinając upalne powietrze.

Zaraz pierwszego dnia wstrzeliła jeden z sześciu pocisków w sam środek tarczy. Następnego dnia już dwa na każde sześć. Pod koniec sześciotygodniowego szkolenia pakowała już zawsze sześć na sześć, upychając je ciasno jeden przy drugim w samym środku tarczy. Potem ćwiczyła strzelanie przynajmniej raz na tydzień. Nie zaniedbywała też innych umiejętności, nabierając wprawy w obsłudze mniejszych automatów i armatki wodnej, będącej stałym wyposażeniem większości samochodów policyjnych. Ostatnio zaczęła swój czas na strzelnicy dzielić pomiędzy wojskowy M16 i model dziewięciomilimetrowy, preferowany przez NATO. Ten zresztą najbardziej przypadł jej do gustu; tak bardzo, że zaczęła go nosić do pracy.

Zdjęła stopę z gazu, pozwalając pojazdowi zwolnić do poziomu ograniczenia prędkości. Spojrzała w lusterko, w którym widoczny był inny samochód, jadący szybko, doganiający ją teraz i przechodzący na pas obok, by się z nią zrównać. Był to policjant stanowy w nie oznakowanym fordzie, polujący na piratów drogowych. Musiała zrobić niezłe wrażenie na jego radarze, by wyciągnąć go w taki upał z kryjówki. Po to tylko, by teraz z bliska rozpoznał samochód policyjny. Wychylił się w jej stronę, patrząc uważnie spoza przyciemnionych okularów. Uśmiechnęła się i przesadnie wzruszyła ramionami, widząc, jak twarz mężczyzny odpręża się w uśmiechu. Uniósł jedną rękę, jakby chciał powiedzieć: „Nie ma sprawy”, a następnie oddalił się szybkim zrywem. Włączyła swoje radio, nastawiając je na częstotliwość policji stanowej.