Изменить стиль страницы

– Na przykład kto?

– Tak naprawdę to nie wiem. Niektórzy ludzie byli zdenerwowani tym, że go wypuścili. Oczywiście nie wszyscy. Małe miasteczko, wie pan, jak to jest. Ludzie się podzielili. Większość miała całkowite pomieszanie, nie wiedziała, co myśleć.

– Kto był zdenerwowany?

Tanny Brown milczał chwilę, zanim odparł:

– Ja byłem. To wystarczy.

– Więc co się dzieje teraz?

– A czego pan oczekuje?

Cowart nie miał na to gotowej odpowiedzi.

Nie napisał reportażu, który miał zamiar napisać. Zamiast tego wrócił na zebranie redakcyjne i wpadł w wir pracy związanej ze zbliżającymi się wyborami. Przez wiele godzin robił wywiady z kandydatami, czytając w przerwach prognozy rankingowe i debatując z innymi w redakcji, jakie stanowisko powinna zająć gazeta. Atmosfera tych spotkań uderzała do głowy, przypominając nocne studenckie dyskusje. Wspaniała perwersyjność polityki lokalnej południowej Florydy, w ramach której zagadnienia takie, jak uczynienie angielskiego oficjalnym językiem okręgu czy demokracja na Kubie albo kontrola posiadania broni, dostarczały niewyczerpanych możliwości odwracania uwagi opinii publicznej. Po wyborach rozpoczął nowy cykl artykułów wstępnych, dotyczących gospodarki wodnej na obszarze Florida Keys. Zajęcie się tym tematem wymagało od niego zainteresowania się prognozami budżetowymi i zagadnieniami ekologicznymi. Jego biurko tonęło coraz bardziej w powodzi papierów, usiane dokumentami pełnymi tabel i zestawień. Przyszła mu wtedy do głowy pewna myśl: Bezpieczeństwo mieszka w liczbach.

W pierwszym tygodniu grudnia, podczas rozprawy, której przewodniczył sędzia Trench, stan oczyścił Roberta Earla Fergusona z zarzutu popełnienia morderstwa pierwszego stopnia. Rzecznik prokuratury stanowej żalił się potem małej grupce zgromadzonych dziennikarzy, że bez przyznania się niedawnego oskarżonego do winy nie było dostatecznie przekonujących dowodów przeciwko niemu, na których można by oprzeć sprawę. Zarówno prokuratorzy stanowi, jak i obrońcy mówili dużo na temat wagi dowodów, oraz że żadna sprawa nie może być przedkładana ponad zasady prawne, według których jest rozpatrywana.

Tanny Brown i Bruce Wilcox nie byli obecni na rozprawie.

– Nie bardzo chce mi się o tym w tej chwili rozmawiać – stwierdził Brown, gdy Cowart poszedł się z nim zobaczyć. Wilcox powiedział tylko:

– Jezu, przecież ledwo dotknąłem tego człowieka. Gdybym go naprawdę uderzył, czy sądzi pan, że nie miałby żadnych śladów? Myśli pan, że ustałby na nogach? Do diabła, urwałbym mu ten wsiuński łeb. Cholera.

Jechał w duszny, wilgotny wieczór, przejeżdżając koło szkoły, mijając lasek, w którym Joanie Shriver rozstała się z tym światem. Postał chwilę na rozwidleniu dróg, patrząc na drogę, którą zabójca odjechał z miejsca zbrodni, później skręcił w stronę domu Shriverów. Zatrzymując się przed frontowym wejściem, dostrzegł George’a Shrivera, przycinającego żywopłot elektrycznymi nożycami. Podchodząc bliżej, zauważył, że ciało zwalistego mężczyzny było obficie zlane potem. Shriver wyłączył narzędzie, łapiąc urywane hausty powietrza, dziennikarz zaś czekał, aż odpocznie, mając jednak cały czas notes i długopis w pogotowiu.

– Już wiemy – powiedział cicho. – Tanny Brown dzwonił do nas, mówił, że to już oficjalne. Nie byliśmy jakoś specjalnie zaskoczeni. Tak jest, wiedzieliśmy, że to musi się stać. Tanny Brown raz nam powiedział, że to wszystko takie kruche. Nie potrafię zapomnieć tego słowa. Chyba nie mogło się to już dłużej utrzymać, nie po tym, jak pan się tym zajął.

Cowart stał przed człowiekiem o nabiegłej krwią twarzy, czując rosnący niepokój.

– Czy pan nadal uważa, że Ferguson zabił pańską córkę? A co z Sullivanem? Co z wysłanym przez niego listem?

– Nic już teraz nie wiem. Myślę sobie, że wszystko jest tak samo zagmatwane dla mojej pani i dla mnie, jak i dla innych. Ale tu, głęboko w sercu, wie pan, nadal myślę, że on to zrobił. Nie mogę wymazać z pamięci tego, jak wyglądał na procesie. Po prostu nie mogę o tym zapomnieć.

Pani Shriver przyniosła mężowi szklankę wody z lodem. Spojrzała na Cowarta jakby z ciekawością, spoza której wyzierał gniew.

– Jedno, czego nie mogę zrozumieć, to dlaczego musieliśmy znowu przechodzić przez to wszystko. Najpierw pan, potem tamci inni z gazet i z telewizji. Zupełnie jakby ona była jeszcze raz mordowana. I jeszcze raz, i jeszcze. Doszło do tego, że nie mogłam włączyć telewizora ze strachu, że znowu zobaczę jej zdjęcie. To nie tak, że ludzie nie pozwalali nam zapomnieć. My nie chcieliśmy zapomnieć. Ale to wszystko zostało wplątane w coś, czego nie rozumiałam. Tak jakby ważne było tylko to, co powiedział Ferguson, a co Sullivan, co który zrobił i tak dalej. A to, że moja mała dziewczynka zginęła, to jakby przestało być ważne. I to naprawdę bolało, panie Cowart, sam pan nie wie jak bardzo. Bolało i nie przestało boleć.

Kobieta mówiła poprzez łzy, które jednak nie przyćmiły czystości jej głosu.

George Shriver wziął głęboki oddech i pociągnął długi łyk ze szklanki.

– Oczywiście nie winimy pana, panie Cowart. – Przerwał na chwilę. – A co tam, może i trochę tak. Nie możemy po prostu przestać myśleć, że gdzieś po drodze coś poszło źle. Pewnie to nie pana wina. Zupełnie nie pana. Kruche to było, tak jak powiedziałem. Kruche, to i się rozpadło.

Wielki mężczyzna ujął żonę za rękę i razem schronili się w mroku swego domu, zostawiając na zewnątrz nożyce i Cowarta.

Rozmawiając z Fergusonem, został niemalże przytłoczony podnieceniem w jego głosie. Wydawało się, jakby był tuż obok, a nie rozmawiał przez telefon, oddzielony znaczną przestrzenią.

– Nie wiem, jak panu dziękować, panie Cowart. Nie stałoby się tak, gdyby nie pańska pomoc.

– Stałoby się, prędzej czy później.

– Nie, proszę pana. To pan puścił koło w ruch. Gdyby nie pan, nadal siedziałbym w celi śmierci.

– Co pan teraz zamierza, Ferguson?

– Mam dużo planów, panie Cowart. Plany, żeby coś wyszło z tego mojego życia. Skończyć studia. Zrobić karierę. Tak jest. – Ferguson przerwał, a po chwili dodał: – Czuję się taki wolny, że mogę zrobić dosłownie wszystko.

Cowart już gdzieś słyszał takie stwierdzenie, nie mógł sobie jednak przypomnieć, kto i kiedy je wypowiedział. Nie chcąc sobie łamać nad tym głowy, zapytał:

– Jak idą studia?

– O, dużo się nauczyłem – oznajmił Ferguson. Zaśmiał się krótko. – Czuję, że wiem stokroć więcej, niż wiedziałem. Tak. Wszystko jest teraz inaczej. Była to niezła szkoła.

– Zamierza pan zostać w Newark?

– Nie jestem do końca pewny. Tutaj, panie Cowart, jest nawet zimniej, niż pamiętałem. Myślę, że powinienem wrócić na południe.

– Pachoula?

Ferguson zawahał się chwilę, zanim odpowiedział.

– Raczej nie. To miejsce nie przyjęło mnie zbyt gościnnie po tym, jak wyszedłem z celi śmierci. Ludzie się gapili. Słyszałem, jak mówią o mnie za plecami. Pokazywali mnie sobie. Nie mogłem iść nawet do sklepu, żeby zaraz za rogiem nie ustawiał się wóz policyjny. Było tak, jakby ciągle mnie obserwowali, jakby wiedzieli, że zaraz coś zrobię. Zabrałem babcię na mszę w niedzielę, zaraz odwracały się za nami głowy, gdy tylko weszliśmy w drzwi. Chciałem znaleźć pracę, ale gdzie bym nie poszedł, zawsze właśnie przed chwilą znaleźli już kogoś na to miejsce, i nie robiło różnicy, czy szef był czarny, czy biały. Patrzyli na mnie, jakbym był wcieleniem diabła, przechadzającym się w ich przytomności, a oni nie mogli na to nic poradzić. To było złe, panie Cowart, naprawdę złe. I nie było jednej cholernej rzeczy, którą mógłbym z tym zrobić. Ale, panie Cowart, Floryda to duży stan. Wie pan, nawet ostatnio jeden kościół z Ocala prosił mnie, abym przyjechał i opowiedział o tym, co mi się przydarzyło. I nie byli pierwsi. Więc jest trochę miejsc, w których nie uważają mnie za jakiegoś zboczonego pomyleńca. Może tylko w Pachouli. Ale to się nie zmieni tak długo, jak długo będzie tam Tanny Brown.