Kiedy kule stukały po suficie, Bill Lewis skoczył do tyłu zakrywając twarz przed nagłym atakiem. Zaczął strzelać na oślep raz za razem, przeszywając powietrze ołowiem.
W sypialni Olivia obserwowała z jakimś dziwnym spokojem Duncana, który pędził w stronę domu. Biegł prosto, nawet nie usiłując lawirować, kierując się do drzwi frontowych. Wydawało się jej, że poruszał się w zwolnionym tempie, jak w kinie, była wręcz zdziwiona, że w ogóle się tam dostał. Nie przypuszczałam, że cię stać na to, matematyk, pomyślała. Nigdy bym się nie spodziewała. A teraz dostaniesz za swoje. Czuła, że rośnie w niej ogromny bąbel wściekłości, porażając jak prądem elektrycznym ręce, nogi, serce. Czuła, że jej palce zaciskają się na spuście. Wywrzaskując przekleństwa puściła serię z automatu.
– Zdychaj! – ryknęła.
To słowo nabrało jakiegoś zwierzęcego z głębi trzewi pogłosu. Broń w jej rękach wydawała się żyć własnym życiem, rozpalona wściekłością i szaleństwem, szarpiąc się i skacząc w jej rękach, przeszkadzając w dokładnym wymierzeniu.
Starała się trafić w zbliżającą się postać. Duncan biegł z jedną ręką uniesioną nad głową, jakby osłaniając się od pocisków. Przez dym widziała, jak kule podnoszą obłoczki kurzu wokół Duncana. Gorący kwaśny zapach kordytu wypełnił jej nozdrza.
– Giń, tchórzu! – krzyknęła raz jeszcze.
Zaśmiała się głośno, widząc, że Duncan nagle upadł, jakby podcięty przez ogromną niewidzialną dłoń. Potoczył się po ziemi prosto w jej kierunku.
– Mam cię, sukinsynu!
Wymierzyła dokładnie, nacisnęła spust i zaklęła, gdy strzał nie padł – naboje się skończyły. Skoczyła po następny magazynek.
Ogarnęła go fala bólu.
Czuł gorzki smak kurzu, gdy upadł i uderzył twarzą o ziemię. W pierwszej chwili nie wiedział, czy żyje, czy nie. Spojrzał na swoje nogi i zobaczył, że pokryte są strumykami krwi. Teraz mnie zabije, pomyślał.
Ale mimo to próbował się podnieść na nogi.
Drzwi frontowe wydawały się niezmiernie odległe, niemożliwe do osiągnięcia. Przez chwilę zastanawiał się, gdzie uderzy teraz następna seria.
– Na co czekasz?! – krzyknął do siebie.
Potem spostrzegł, że samochód porywaczy jest w pobliżu, jakieś dwa metry od niego po lewej stronie. Chwycił karabin za lufę i podpierając się skoczył ciężko za samochód. Zanim zebrał myśli, strumień pocisków uderzył w pojazd, odbijając się rykoszetem, zgrzytając po metalu. Nad jego głową z hukiem rozprysnęła się szyba, zasypując go bryzgami szkła.
Przycisnął się do ściany pojazdu i przyjrzał swoim nogom. Złamane? Czy mnie uniosą? Pomyślał o Tommym i bliźniaczkach, o Megan i jej ojcu.
Wzdrygnął się. Nieważne. Trzeba się zbierać. Podniósł się z trudem, czując palący ból w kolanach i udach. Zacisnął szczęki powstrzymując łzy i starając się opanować. Fala cierpienia oszołomiła go. Zagryzł wargi do krwi i pomyślał o rodzinie – to sprawiło, że poczuł się silniejszy. Pochylił głowę dla pewniejszego schronienia i odetchnął głęboko.
Jeszcze mnie nie wykończyłaś. Mógłby się nawet roześmiać, gdyby miał dość siły.
W mózgu Duncana kłębiły się pomysły, rozwiązania, sposoby działania. Zdawał sobie sprawę, że nie ma szans dostać się od frontu. Boczna ściana dawała jednak pewną osłonę, więc zdecydował, że spróbuje tamtędy.
Zaczerpnął duży haust powietrza i zdziwił się, że nie czuje bólu. Jest tu, we mnie, głęboko ukryty. A może mi się tylko wydaje. Uśmiechnął się.
Jeszcze nie umarłem, Tommy. Idę po ciebie.
Przemógł się i wstał, podnosząc karabin do ramienia. Wycelował w jedno z górnych pomieszczeń, skąd, jak mu się zdawało, strzelała do niego Olivia. Rozpoczął ogień, przyciskając spust tak szybko jak potrafił. Przymrużonymi oczyma widział jak kule rozrywają futrynę i roztrzaskują szkło. Nie przerywając kanonady, oderwał się od samochodu i potykając się, niezdarnie ruszył w kierunku domu, który dawał osłonę przed kulami Olivii. Przedzierając się myślał, jak długo jeszcze będą go nieść nogi, jednocześnie zdumiony, że wytrzymały tak wiele.
Olivia rzuciła się do tyłu, zaskoczona gwałtownością ognia, rozrywającego okno, ściany i sufit, pokrywającego wszystko bryzgami szkła, kurzu i szczątków mebli. Wylądowała na łóżku, oszołomiona. Nie odniosła obrażeń, przeraziła ją jedynie dzikość ataku. Następna seria rozerwała powietrze i Olivia poczuła, że spada w dół. Podłoga zadudniła pod ciężarem jej ciała. Już w następnej chwili zdała sobie sprawę z sytuacji i skoczyła do okna, skąd ujrzała Duncana, z trudem wlokącego się na nogach, lecz ciągle strzelającego i znikającego właśnie za rogiem budynku.
Odwróciła się.
Są jeszcze oni, pomyślała. Zostało jeszcze tych dwu.
Słyszała wysoki jazgot pistoletu maszynowego, który nagle umilkł, przygnieciony basowym rykiem broni Megan. Olivia rozejrzała się i spostrzegła swoją czerwoną torebkę, wypełnioną pieniędzmi. Zamknęła ją pospiesznie i przerzuciła pasek przez ramię. Podniosła wzrok i ujrzała w drzwiach Billa Lewisa.
– Szybko, nowy magazynek! – wrzasnął.
Rzuciła mu pełny, ale nim zdążył go chwycić, upadł na podłogę. Pochylił się, by go podnieść.
– Zabij ich – szepnęła. Wbił w nią zdumiony wzrok.
– Idź na górę i zabij ich – powtórzyła spokojnie, już normalnym tonem, jakby udzielała reprymendy małemu dziecku.
Lewisowi opadła szczęka.
– Zabij ich! – krzyknęła, ponosząc głos.
– Ale…
Krzyknęła znowu, tym razem przenikliwym, nie dopuszczającym odmowy sopranem:
– Zabij ich! Zabij!! Zabij obu!! Natychmiast, do cholery!! Wykończ ich!! Już!!
Patrzał na nią wytrzeszczonymi oczami. Potem kiwnął głową i zniknął za drzwiami, jakby wiedziony na smyczy komendami Olivii. Poszła za nim do hallu, skręciła w stronę schodów, przygotowując się do ataku. Za sobą słyszała gmeranie Lewisa w zamku.
Megan zajęła pozycję w korytarzu między westybulem a salonem. Klęcząc próbowała naładować czterdziestkępiątkę, gdy usłyszała przenikliwy wrzask Olivii. Mrożące znaczenie słów dotarło do niej rażąc jak prądem elektrycznym, wypełniając ją rozpaczliwą wściekłością zranionej matki. Zerwała się na nogi, a usta same otworzyły się w przypływie rozpaczy i determinacji.
– Nie – zawyła. – Tommy!
Wściekłość i rozpacz gnały ją po schodach, pędziła, strzelając na oślep, niepomna na ból i niebezpieczeństwo, myśląc jedynie o swoim dziecku.
Niespodziewana gwałtowność ataku zaskoczyła Olivię, która wystrzeliła, nie celując, w upiorną wrzeszczącą zjawę. Kule pacnęły kąśliwie w ścianę nad głową Megan. Eksplozja rzuciła ją na podłogę, nie zrobiła jej większej szkody, spowolniła jednak jej ruchy.
Wzięła się w garść i zaczęła pełznąć uparcie w górę, przywierając do schodów, gotowa rozpocząć ogień.
Olivia krzycząc: – Zabić ich, zabić! – odwróciła się i spostrzegła Lewisa, walczącego uparcie z drzwiami.
– Musieli czymś zablokować! – wrzasnął.
– Strzelaj! – odkrzyknęła.
– Co?!
Zanim zdążyła odpowiedzieć, usłyszała tuż obok ryknięcie broni Megan. Pocisk eksplodował w ścianie przy głowie, raniąc ją w policzek i odrywając część małżowiny ucha. Olivia potoczyła się do tyłu, jak uderzona potężną pięścią. Mgła wypełniła jej głowę. Nie może mnie zabić, pomyślała. To przecież niemożliwe. Przyłożyła dłoń do twarzy i poczuła lepki strumyk krwi. Przestraszyłam się. Tylko mnie przestraszyła. Krzyknęła i wystrzeliła w stronę Megan, ale pociski nie dosięgły celu. Cofnęła się niezgrabnie do łazienki.
Sędzia Pearson uderzył ze złością robiąc wyłom w ścianie, odwrócił się bez tchu do Tommy'ego.
– Dasz radę tedy przeleżę?
– Tak, dziadku, ale…
Sędzia wyjrzał przez dziurę, mignął mu las i bezkresne niebo. Cofnął się do środka.
– Idź, Tommy. Wyjdź na dach. Wychodź. Idź natychmiast!
Obaj usłyszeń Olivię wykrzykującą rozkazy Billowi Lewisowi. Słowa napełniały strych lodowatą grozą.