Изменить стиль страницы

Wiedział, że trzęsą nim, okładają go pięściami, miotają jak niepotrzebnym łachmanem, grzmocą i kopią.

Zdążył jeszcze rzucić krótkie spojrzenie przez okno, na błysk błękitu nieba, który przedarł się przez zasłonę chmur i natychmiast został przez nie połknięty. Warto było zobaczyć to, bez względu na to jak mocno i okrutnie go biją. Skulił się, próbując osłonić przed padającymi na niego razami, zamknął oczy, zasłonił rękami uszy, żeby nie słyszeć ich głosów. Stwierdził: Teraz mnie zabiją. Miał nadzieję, że dziadek opowie rodzinie, że próbował ucieczki, i że będą z niego dumni. Wśród całego tego hałasu i tumultu wyłowił głęboki głos dziadka, próbującego go bronić, co dodało mu odrobinę otuchy. I wtedy stracił przytomność osuwając się w ciemność.

Megan nie była w stanie usiedzieć w biurze. Kołysała się na krześle, bezustannie myśląc o Olivii.

Pamiętała jej głos – niski, lekko schrypnięty, co onieśmielało kobiety i zachwycało mężczyzn. Pamiętała jej włosy, bujne jak lwia grzywa, i jej olśniewającą urodę. Rozumiała, na czym polegała jej wielka przewaga: otóż Olivia potrafiła uknuć najbardziej niedorzeczną intrygę i przedstawić ją tak, iż wykonanie planu wydawało się tak proste i zwyczajne, że od razu chciało się, wręcz musiało się brać w nim udział.

W przypływie nagłej wściekłości omal nie uderzyła pięścią w stół. Jak mogłam być taka tępa? – pomyślała.

Mogłam, ponieważ wciąż nie byłam dorosła.

Przypomniała sobie ich dom w Lodi. Powinnam była opuścić to miejsce i zmusić do tego Duncana. Powinnam się tego domagać. Ale Olivia na wszystko miała gotową odpowiedź, zawsze uprzedzała wszelkie wątpliwości. Tak jakby w ogóle nie brała pod uwagę, że ktoś mógłby mieć coś do powiedzenia w kwestii jej projektów; wszystko albo musiało być zgodne wyłącznie z jej planem, albo nie było w ogóle warte zachodu. Pamiętała, jak omawiali drogę ucieczki, tam i z powrotem, setki razy, dopóki Olivia nie nabrała pewności co do wszystkich szczegółów, nawet co do częstotliwości zmiany świateł ulicznych. Kiedy Megan nieśmiało spróbowała zasugerować inną ulicę, Olivia całkowicie zignorowała te uwagi. I to właśnie było błędem. Wszystko, co robiliśmy, było błędem. Nasze pomysły były błędne. Prawdę mówiąc w ogóle nie wiedzieliśmy, co robimy, chociaż wszystko wydawało się tak dokładnie i starannie zaplanowane. A było tylko iluzją.

Ktoś zapukał do drzwi i otworzył je. Para jej współpracowników wkładała w korytarzu płaszcze.

– Meg? Idziesz z nami na lunch? Megan pokręciła przecząco głową.

– Nie, dziękuję. Wystarczy mi na dzisiaj jogurt.

– Na pewno nie pójdziesz z nami?

– Dzięki, ale nie.

Drzwi się zamknęły i została sama ze swoimi myślami. Dom w Lodi, znienawidzony, brudny, walący się i ohydny, a my wszyscy uważaliśmy go za miejsce szczególne, bo stale sami siebie oszukiwaliśmy. Przypomniała sobie, jak pojechała do biura właściciela razem z Olivia, która zapłaciła gotówkę za dwa miesiące z góry, kokietując go przy tym co nieco. Pamiętała, jak Olivia kładła wcześniej nacisk na ich wygląd; miały udawać parę hippisek, mających swoich chłopaków – hippisów. Nalegała, by Megan była bez biustonosza, w luźnym kolorowym podkoszulku. Takie nieszkodliwe szczeniaki, całkiem opętane przez cały ten niewinny "pokój, miłość i kwiaty", a najgorsze, co mogłyby zrobić, to popalanie marihuany albo okazjonalne zażycie porcyjki kwasu. Było to częścią ich przebrania. Pamiętała, jak Olivia pouczała ich, jak udawać kogoś innego niż się jest w rzeczywistości. To był klucz do ich planów. Pamiętała, jak właściciel, sympatyczny mężczyzna w średnim wieku, oblał się rumieńcem aż po czubek łysej głowy, kiedy z nim flirtowały, zachwycony paplaniną młodych kobiet. Dał się całkowicie omamić.

Nagle Megan wyprostowała się na krześle.

Fragmenty wspomnień i strzępy rozmów zawirowały jej w głowie.

Dlaczego Lodi? Dlaczego to miejsce było takie istotne?

Tam był bank.

A dlaczego właśnie ten dom?

Ponieważ Olivia nalegała, żeby był blisko miejsca akcji. Chciała być blisko sceny.

Dlaczego?

Żeby móc ją łatwiej poznać. Dowiedzieć się wszystkiego, co tylko można, o banku i przewozie pieniędzy z zakładów chemicznych.

Po co?

Żeby Olivia zawsze wszystko miała pod swoją kontrolą. Żeby mogła wszystko przewidzieć. To miało dla niej nadrzędne znaczenie.

Ale co to właściwie oznaczało?

Wiedziała, że to oznaczało wszystko. Że również teraz zaplanowała wszystko dokładnie. Doskonale zna rozkład pracy Duncana w banku, wie kiedy bliźniaczki wracają ze szkoły. Musiała wiedzieć, kiedy sędzia odbiera Tommy'ego ze szkoły, a kiedy chłopiec wraca sam autobusem. Wiedziała, gdzie jest moje biuro i gdzie chodzę na lunch. Wiedziała dosłownie wszystko, ponieważ się nie zmieniła. Jest wciąż tą samą Olivia. Tyle że teraz my jesteśmy bankiem i ona nas dokładnie lustruje.

A więc, gdzie może być teraz?

W jakimś domu podobnym do tego w Lodi. Domu, który wynajęła dwa – trzy miesiące temu, zapłaciła gotówką i udawała kogoś innego.

Jest gdzieś blisko. Chociaż nie tak blisko, byśmy mogli zwrócić na nią uwagę. Jest w domu, skąd może nas osiągać, kiedy tylko chce i czuje się bezpieczna w ukryciu, kiedy tego nie chce. Gdzie mogłaby ukryć sędziego i Tommy'ego. W każdym razie z całą pewnością nie jest daleko.

Megan wstała, jak w transie, przytłoczona oczywistością tych spostrzeżeń. Podeszła do regału stojącego w rogu pokoju i wyjęła kilka dużych skoroszytów. Na każdym wytłoczony był złotymi drukowanymi literami napis: SPIS USŁUG GREENFIELD MULTIPLE – Greenfield, Westfield, Deerfield, Pelnam, Shutesbury, Sunderland i okolice – LIPIEC/SIERPIEŃ, WRZESIEŃ/PAŹDZIERNIK, LISTOPAD/GRUDZIEŃ, WYNAJEM I SPRZEDAŻ.

Usiadła powoli za biurkiem, otworzyła górną szufladę, wyjęła szczegółową mapę okolicy i rozłożyła ją na pulpicie. Następnie z namaszczeniem wyjęła ze stojącego obok telefonu pojemnika dobrze zaostrzony ołówek. Ostrożnie dotknęła czubka wyobrażając sobie, że to szpada. Przed sobą położyła bloczek, zastanowiła się trzymając ołówek w palcach. Chwilę odczekała starając się uspokoić nerwy.

A wiec jesteś tutaj, Olivio. Znam twoje myśli, tak samo jak swoje, tylko dotąd nie zdawałam sobie z tego sprawy. Jednak nie pomyślałaś o wszystkim, chociaż sądzisz, że tak jest. Nie wzięłaś pod uwagę jednego elementu w tym rachunku: że to jest moje terytorium.

Otworzyła księgę i rozpoczęła od spisu wynajmu domów od końca minionego lata.

Podczas ostatniej przerwy Karen spotkała się z Lauren w szkolnej bibliotece. Był to dość niski pokój ze świetlówkami i długimi, niewygodnymi stolikami. Była tu jedynie bibliotekarka, kobieta w średnim wieku, pracowicie układająca książki na blacie. Kiedy weszła Karen, podniosła wzrok, uśmiechnęła się i szepnęła, z przyzwyczajenia chyba, gdyż nie mogła przecież nikomu przeszkodzić.

– Twoja siostra jest z tyłu, miedzy regałami. – I wskazała rzędy półek z książkami, które ją otaczały.

Karen poszła w tym kierunku i zobaczyła Lauren objuczoną kilkoma grubymi księgami. Lauren wskazała głową na stolik w rogu. Karen podeszła do niej.

– Myślisz, że znalazłaś? – spytała podnieconym głosem.

– Nie wiem, jeśli coś jest, to musi być w jednej z nich.

Dziewczęta rozłożyły przed sobą książki. Karen wzięła jedną z nich i otworzyła na chybił trafił. W oczy rzuciła jej się fotografia sześciu śmigłowców lecących w szyku, nisko nad górzystym terenem dżungli. Na tle szarego, smutnego nieba widać było wiejskie strzechy, a także żołnierza w zielonym mundurze, który wychylony z prowadzącego śmigłowca strzelał z pistoletu maszynowego. Pociski smugowe wyglądały na fotografii jak czerwono-żółte kreski. Karen przewróciła kartkę i ujrzała inny obrazek; tym razem był to policjant w hełmie, trzymający nad głową gumową pałkę, gotów uderzyć nią w czaszkę demonstranta. Wpatrywała się przez chwilę w zdjęcie, zaskoczona dzikim wyrazem oczu policjanta. Demonstrantem była młoda kobieta, chyba niewiele starsza od niej. Karen podała książkę siostrze, która przewróciła kartkę trafiając na fotografię oddziału Gwardii Narodowej w kuloodpornych kamizelkach na tle płonącej ulicy. Na następnej widniał długowłosy student, w okularach przeciwsłonecznych, z cygarem w ustach, siedzący przy biurku dyrektora uniwersytetu. Lauren przewracała szybko kartki, przeskakiwała przez zdjęcia rosyjskich czołgów przetaczających się przez Czechosłowację, sportowców na podium olimpijskim, z pochylonymi głowami i pięściami uniesionymi ku górze podczas odgrywania hymnu narodowego; przebiegała wzrokiem obrazy dzieci z wydętymi brzuszkami, umierających z głodu w Biafrze, i powalonych przywódców, umierających od kul zabójców.