Изменить стиль страницы

Doktor przez krótką chwilę to rozważał. Na jego ustach pojawił się paskudny uśmieszek, jednak zaraz zniknął. Francis podejrzewał, że jako jedyny to zauważył.

– Oczywiście – powiedział Gulptilil. – Mamy wolną sypialnię w budynku stażystów.

Francis zrozumiał, że doktor nie musi precyzować, kto był jej dotychczasowym mieszkańcem.

Kiedy wrócili, na korytarzu budynku Amherst stał Gazeciarz. Uśmiechnął się na ich widok.

– Nauczyciele z Holyoke rozważają nowy układ związkowy – oznajmił z ożywieniem. – „Springfield Union-News”, strona B-l. Cześć, Mewa, co robisz? Soksi stawiają w weekend czoło Jankesom; problem z miotającymi, „Boston Globe”, strona D-l. Idziesz na spotkanie z panem Złym? Szukał cię i nie wyglądał na zadowolonego. Kim jest twoja przyjaciółka? Bardzo ładna babka. Chciałbym ją poznać.

Pomachał ręką i uśmiechnął się nieśmiało do Lucy Jones, potem wyjął spod pachy gazetę, rozłożył ją i ruszył przed siebie korytarzem, trochę jak pijany, ze wzrokiem wbitym w druk, skupiony na zapamiętywaniu każdego słowa. Minął dwóch mężczyzn, jednego starego, drugiego w średnim wieku, ubranych w luźne, szpitalne piżamy; żaden z nich w obecnym dziesięcioleciu nie czesał włosów. Obaj stali na środku korytarza, niedaleko siebie, i cicho mówili. Wyglądali, jakby rozmawiali ze sobą, dopóki człowiek nie przyjrzał się ich oczom; wtedy okazywało się, że nie rozmawiali z nikim, a już na pewno nie ze sobą nawzajem, i że każdy z nich jest zupełnie nieświadomy obecności drugiego. Francisowi przeszło przez myśl, że tacy ludzie są częścią architektury szpitala tak samo jak meble, ściany czy drzwi. Kleo nazywała katatoników katonami; Francis uznał to określenie za równie dobre, jak każde inne. Zobaczył, jak idąca korytarzem kobieta nagle się zatrzymuje. Potem rusza. Zatrzymuje się. Rusza. Zachichotała i poszła swoją drogą, ciągnąc za sobą długą, różową podomkę.

– To nie jest świat, jakiego mogła się pani spodziewać. – Francis usłyszał słowa Petera Strażaka.

Lucy miała wielkie oczy.

– Wie pani coś o szaleństwie? – spytał Peter.

Pokręciła głową.

– Nie miała pani w rodzinie żadnej szurniętej ciotki Marty ani wujka Freda? Dziwaka kuzyna Timmy’ego, który lubił męczyć małe zwierzątka? Może sąsiada, który mówił do siebie albo wierzył, że prezydent jest kosmitą?

Pytania Petera sprawiły, że Lucy się rozluźniła. Pokręciła głową.

– Chyba mam szczęście – powiedziała.

– No, Mewa może panią nauczyć wszystkiego, co musi pani wiedzieć o szaleństwie – stwierdził Peter i się zaśmiał. – Jest ekspertem, prawda, Mewa?

Francis nie wiedział, co powiedzieć, więc tylko przytaknął bez słowa. Na twarzy prokurator zobaczył niekontrolowane uczucia i pomyślał, że wpaść do Western State z pomysłami to jedno, ale zrobić z nimi cokolwiek to już coś zupełnie innego. Lucy miała wyraz twarzy kogoś, kto mierzy wzrokiem wznoszący się przed nim szczyt z mieszaniną powątpiewania i pewności siebie.

– A więc – ciągnął Peter – skąd zaczniemy, panno Jones?

– Stąd – powiedziała energicznie. – Od miejsca zbrodni. Muszę się rozejrzeć tam, gdzie popełniono morderstwo. Potem przyjrzę się całemu szpitalowi.

– Wycieczka? – spytał Francis.

– Dwie wycieczki – odparł Peter. – Jedna, podczas której obejrzymy budynek – zatoczył ręką duże koło – i druga, która zacznie badać to. – Postukał się w czoło.

Mały Czarny i jego brat odprowadzili ich z powrotem do Amherst, ale tam ich zostawili i pogrążyli się w rozmowie przy dyżurce pielęgniarek. Duży Czarny zniknął potem w jednej z przyległych sal sesyjnych, a Mały z uśmiechem podszedł do grupy.

– To cholernie niezwykła sytuacja – zagaił przyjaznym tonem.

Lucy nie odpowiedziała, a Francis próbował wyczytać z twarzy małego mężczyzny, co ten naprawdę myślał o bieżących wydarzeniach. Okazało się to, przynajmniej na początku, niemożliwe.

– Mój brat poszedł przygotować pani nowe biuro, panno Jones – oznajmił Mały Czarny. – A ja uprzedziłem dyżurne pielęgniarki, że zostanie tu pani co najmniej kilka dni. Jedna z nich pokaże pani później drogę do budynku stażystów. Domyślam się też, że pan Evans przeprowadza właśnie długą i ponurą rozmowę z dyrektorem i że niedługo będzie chciał porozmawiać z panią.

– Pan Evans jest psychologiem?

– Tego budynku. Zgadza się.

– I sądzi pan, że nie będzie zachwycony moją obecnością? – Lucy uśmiechnęła się kpiąco.

Mały Czarny pokiwał głową.

– Musi pani coś zrozumieć…

– Co takiego?

– No, Peter i Mewa mogliby opowiedzieć o tym tak samo dobrze jak ja, ale żeby nie przedłużać: w szpitalu najważniejsze jest, żeby wszystko toczyło się gładko i bez problemów. Wszystko co inne, niezwykłe, denerwuje ludzi.

– Pacjentów?

Tak, pacjentów. A jeśli pacjenci są zdenerwowani, zdenerwowany jest personel medyczny. Personel się denerwuje, to denerwują się administratorzy. Rozumie pani? Ludzie nie lubią problemów. I dotyczy to wszystkich. Stukniętych. Starych. Młodych. Normalnych. A jakoś mi się nie wydaje, żeby zamierzała pani omijać kłopoty, panno Jones. Myślę nawet, że będzie wręcz odwrotnie. – Mały Czarny powiedział to z szerokim uśmiechem, jak dobry żart. Lucy Jones zauważyła to i uniosła lekko ramiona.

– A pan? I pana wielki brat? Co wy dwaj o tym myślicie?

Mały Czarny zaśmiał się krótko.

– To, że on jest duży, a ja mały, nie znaczy, że nie przychodzi nam to samo do głowy. Nie, proszę pani. Myślenie nie ma nic wspólnego z wyglądem. – Wskazał grupki pacjentów chodzących po korytarzu, a Lucy Jones dostrzegła prawdę w jego słowach. Pielęgniarz odetchnął i popatrzył na prokurator. Kiedy się odezwał, mówił cicho, żeby nikt inny nie słyszał. – Może obaj myślimy, że stało się tu coś złego, i wcale nam się to nie podoba, bo jeśli tak rzeczywiście było, to w pewien sposób my jesteśmy temu winni. A więc może nie byłoby źle, jeśli zrobi tu pani mały kipisz.

– Dziękuję – powiedziała Lucy.

– Niech mi pani jeszcze nie dziękuje – odparł Mały Czarny. – I proszę pamiętać: kiedy to wszystko się skończy, ja, mój brat, pielęgniarki, lekarze i większość pacjentów, ale nie wszyscy, ciągle tu będziemy, a pani nie. Więc niech pani na razie nikomu za nic nie dziękuje. Bardzo dużo zależy jeszcze od tego, komu konkretnie zrobi pani ten kipisz, jasne?

Kiwnęła głową.

– Zrozumiałam aluzję – odparła i podniosła wzrok. – Domyślam się, że to pewnie pan Evans? – dodała pod nosem.

Francis odwrócił się i zobaczył pana Złego, idącego szybkim krokiem w ich kierunku. Psycholog emanował przyjacielskością, uśmiechał się i szeroko rozkładał ramiona. Francis nie ufał mu ani przez chwilę.

– Panno Jones – powiedział Evans szybko. – Pani pozwoli, że się przedstawię.

Uścisnęli sobie dłonie.

– Czy doktor Gulptilil powiadomił pana o powodzie mojej obecności? – spytała Lucy.

– Wyjaśnił, że podejrzewa pani, iż w sprawie zamordowania pielęgniarki aresztowano być może niewłaściwą osobę, co osobiście uważam za podejrzenie śmiechu warte. Tak czy inaczej, jednak już tu pani jest. Podobno chodzi o swego rodzaju śledztwo uzupełniające.

Lucy przyjrzała się uważnie psychologowi. Jego odpowiedź, choć w sensie szczegółowym nieco odbiegała od prawdy, w szerszym zarysie była jednak trafna.

– A więc mogę liczyć na pana pomoc? – spytała.

– Jak najbardziej.

– Dziękuję – powiedziała.

– Chciałaby pani przejrzeć akta pacjentów budynku Amherst? Możemy zacząć w tej chwili. Mamy jeszcze trochę czasu do kolacji i wieczornych zajęć.

– Najpierw wolałabym zrobić obchód – powiedziała.

– Jestem gotów.

– Miałam nadzieję, że oprowadzi mnie tych dwóch pacjentów. Pan Zły pokręcił głową.

– Wydaje mi się, że to nie najlepszy pomysł. Lucy nie odpowiedziała.

– Cóż – podjął Evans, przerywając milczenie. – Peterowi i Francisowi nie wolno, niestety, opuszczać tego piętra. A wszyscy pacjenci, niezależnie od ich statusu, mają zakaz wychodzenia na zewnątrz, dopóki nie zniknie niepokój wywołany morderstwem i aresztowaniem Chudego. Sprawę dodatkowo komplikuje pani obecność na oddziale; cóż, przykro mi to mówić, ale przedłuża ona mały kryzys, który przeżywamy. Dlatego na razie pozostajemy w stanie podwyższonej gotowości. Nie jest to do końca to samo, co więzienne zabezpieczenia, ale ich złagodzona, nasza wersja. Poruszanie się po terenie szpitala zostało ograniczone. Do czasu, aż uda nam się opanować stan pobudzonych pacjentów.