Изменить стиль страницы

– O Chryste Panie…

– W sprawie twojego picia, w sprawie sposobu odżywiania się, ogólnie w sprawie stanu twojego zdrowia… Chcę żebyś się zbadał, a to, co powie lekarz, będzie święte, i masz się zastosować do jego zaleceń.

– Glony i sok z marchwi?

– Pójdziesz do lekarza, John. – Powiedziała to tonem polecenia, nie prośby. Rebus skrzywił się, wypił łyk kawy, potem uniósł kubek do góry.

– Z chudym mlekiem – oznajmił.

Prawie się uśmiechnęła.

– Od czegoś trzeba zacząć.

– Gill, posłuchaj… – Wstał z krzesła i wrzucił kubek do dziewiczo czystego kosza na śmieci. – Moje picie to nie problem. Nie przeszkadza mi w pracy.

– Wczoraj przeszkodziło.

Potrząsnął głową, ale jej twarz miała kamienny wyraz. W końcu głęboko westchnęła.

– Tuż przed wyjściem z klubu… pamiętasz, co było?

– Jasne. – Nie wrócił na krzesło. Stał wyprostowany przed jej biurkiem, z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała.

– Pamiętasz, co mi powiedziałeś? – Wyraz jego twarzy powiedział jej już wszystko, co chciała wiedzieć. – Chciałeś, żebym poszła z tobą do domu.

– Przepraszam. – Starał się sobie przypomnieć, ale w głowie miał pustkę. W ogóle nie pamiętał momentu wyjścia z klubu.

– Więc musisz to zrobić, John. Umówię cię z lekarzem.

Odwrócił się i ruszył do drzwi. Już wychodził, kiedy go zawołała.

– Skłamałam – powiedziała z uśmiechem. – Nic mi takiego nie proponowałeś. A teraz możesz mi życzyć powodzenia na nowym stanowisku.

Rebus spróbował przywołać na twarz złośliwy uśmieszek, ale bez rezultatu. Gill uśmiechała się, póki drzwi się za nim nie zamknęły, potem uśmiech zniknął z jej twarzy. Rzeczywiście Watson rozgadał się na temat Rebusa, ale nie powiedział jej niczego, o czym sama by nie wiedziała. „Pewnie trochę za dużo pije, ale to dobry gliniarz, Gill. Tylko lubi sprawiać wrażenie, że potrafi się obejść bez niczyjej pomocy”. Może to na swój sposób prawda, ale może też nadchodzi szybkimi krokami chwila, kiedy John Rebus będzie musiał pogodzić się z tym, że oni też potrafią się obejść bez niego.

Łatwo było rozpoznać uczestników pożegnalnej balangi: apteki w ich sąsiedztwie wyprzedały pewnie cały zapas aspiryny, witaminy C i wszystkich innych sprawdzonych leków na kaca. Wyglądało, że ich głównym problemem jest odwodnienie. Rebusowi rzadko zdarzało się widzieć tyle butelek irn-bru, lucozade i coli ściskanych w tak wielu dygocących dłoniach. Wszyscy nieskacowani – ci, których nie było w klubie albo byli, lecz ograniczali się do napojów bezalkoholowych – teraz triumfowali, głośno pogwizdując i przy każdej okazji z całej siły waląc szufladami i drzwiczkami szafek. Główną salę operacyjną dla śledztwa w sprawie Philippy Balfour urządzono na Gayfield Square – stąd było znacznie bliżej do jej mieszkania – ponieważ jednak przy tak licznej ekipie dochodzeniowej miejsca wciąż brakowało, wydzielono także kąt w wydziale śledczym na St Leonard’s. Tam właśnie siedziała teraz Siobhan, wpatrując się w ekran monitora. Na podłodze obok jej nóg leżał drugi twardy dysk i Rebus zdał sobie sprawę, że Siobhan zmaga się z komputerem panny Balfour. Między policzek a ramię wcisnęła sobie słuchawkę telefoniczną i, coś pisząc, jednocześnie rozmawiała.

– Też nic z tego – usłyszał jej głos.

Sam dzielił biurko z trzema innymi policjantami, i dało się to zauważyć. Zgarnął na podłogę resztki chipsów i wyrzucił dwie puszki po fancie do najbliższego kosza. Kiedy zadzwonił telefon, podniósł słuchawkę, ale dzwoniono tylko z miejscowej wieczornej gazety, próbując coś przewąchać.

– Proszę rozmawiać z rzecznikiem prasowym – oświadczył Rebus reporterowi.

– Daj pan spokój.

Rebus zastanowił się. Biuro łączności z mediami było do tej pory działką Gill Templer. Spojrzał w kierunku Siobhan Clarke i spytał:

– Kto się teraz zajmuje kontaktami z prasą?

– Sierżant Ellen Wylie – wtrącił się reporter.

Rebus podziękował mu za informację, po czym rozłączył się. Biuro prasowe byłoby dla Siobhan znaczącym krokiem naprzód – szczególnie w przypadku tak głośnej sprawy. Ellen Wylie była dobrą policjantką, wywodzącą się z Torphichen. Jako specjalistka do spraw kontaktów z mediami, Gill Templer na pewno musiała wydać opinię na temat nowej kandydatki, a być może decyzja wręcz należała do niej. I wybrała Ellen Wylie. Rebus był ciekaw, czy kryje się za tym coś więcej.

Wstał od biurka i zaczął studiować papiery przypięte do tablicy na ścianie. Grafiki służb, faksy, listy adresów i numerów kontaktowych. Przyczepiono też dwa zdjęcia zaginionej dziewczyny. Jedno z nich udostępniono prasie i teraz wisiało na tablicy powielone w wielu egzemplarzach wraz z artykułami na temat jej zaginięcia. Pomyślał, że jeśli jej szybko nie odnajdą całej i zdrowej, to za chwilę na tablicy zabraknie miejsca i trzeba będzie pozbyć się tych wszystkich wycinków prasowych. Treść notatek i tak się powtarzała, a ich autorom bardziej zależało na sensacji niż na dokładności. Rebus przez chwilę zadumał się nad jednym z określeń: „tragiczny narzeczony”. Rzucił okiem na zegarek: jeszcze pięć godzin do konferencji.

W związku z awansem Gill Templer, w wydziale śledczym na St Leonard’s zwolniło się stanowisko starszego inspektora. Chętkę na nie miał detektyw inspektor Bill Pryde, który postanowił wykazać się przy sprawie panny Balfour. Rebus, który dopiero co zjawił się w sali operacyjnej na Gayfield Square, mógł jedynie patrzyć i podziwiać. Pryde zaczął od swego wyglądu – ubrał się w garnitur prosto od krawca, czystą białą koszulę i elegancki krawat. Czarne trzewiki lśniły czystością i wyglądało, że odwiedził też fryzjera. Nie zostało mu wprawdzie zbyt wiele włosów do strzyżenia, ale liczył się wysiłek. Powierzono mu rozdzielanie zadań, a to oznaczało, że wyznaczał funkcjonariuszy do odwiedzania domów i przesłuchiwania ich mieszkańców. Wywiady przeprowadzano z wszystkimi sąsiadami – z niektórymi już po raz drugi lub trzeci – jak i z wszystkimi przyjaciółmi zaginionej, jej kolegami z uczelni i z personelem uniwersyteckim. Sprawdzano też loty i rejsy promów, a jej zdjęcie przefaksowano na dworce kolejowe, do firm komunikacji autobusowej i do komisariatów policji poza okręgiem Lothian i Borders. Komuś musiało przypaść zadanie zbierania danych o wszystkich odnalezionych zwłokach z terenu całej Szkocji, a ktoś inny sprawdzał przyjęcia do szpitali. Do tego dochodziły jeszcze firmy taksówkowe i wypożyczalnie samochodów… Wszystko to wymagało czasu i wysiłku i składało się na publiczne oblicze śledztwa. Po cichu prowadzono także poufną inwigilację najbliższej rodziny i kręgu przyjaciół zaginionej, choć Rebus wątpił, by sprawdzanie środowiska dziewczyny dało jakieś rezultaty. Nie tym razem.

Wreszcie Pryde zakończył odprawę dla zebranej wokół niego grupy. Kiedy funkcjonariusze się rozeszli, dostrzegł stojącego w kącie Rebusa, puścił do niego oko i zbliżając się, potarł sobie czoło dłonią.

– Muszę teraz uważać – powiedział Rebus. – Podobno poczucie władzy deprawuje i tak dalej.

– Przepraszam – rzekł Pryde, ściszając głos – ale mnie to autentycznie rajcuje.

– To dlatego, że potrafisz sobie z tym poradzić, Bill. To tylko Pałac potrzebował aż dwudziestu lat, żeby na to wpaść.

Pryde pokiwał głową.

– Mówi się, że w swoim czasie nie przyjąłeś awansu na starszego inspektora.

– Plotki, Bill. To tak, jak z tym albumem Fleetwood Mac: najlepiej nie słuchać.

Sala operacyjna przypominała salę ćwiczeń w szkole baletowej. Każdy zajmował się swoim indywidualnym zadaniem. Część wdziewała płaszcze i sięgała po kluczyki i notatniki. Inni podwijali rękawy i rozsiadali się przy komputerach i telefonach. Z jakichś zakamarków budżetu udało się wycisnąć pieniądze na zakup nowych krzeseł – jasnoniebieskich, obrotowych, na kółkach. Ci, którym udało się je zdobyć, poruszali się po sali na siedząco, korzystając z kółek i nie ryzykując pozostawienia ich bez opieki w obawie, że ktoś inny im je podkradnie.