Изменить стиль страницы

– Lasery?

– Nie na taki teren. Przenikną, ale nie nasycą.

– Ale zbyt duże napromieniowanie ultrafioletem jest dla nas niebezpieczne.

– Wy będziecie zabezpieczeni, a my wejdziemy do baraku. Ci na zewnątrz założą rękawice, kaptury, i staną za specjalnymi tarczami. Ich codzienne ubrania będą stanowiły dodatkową ochronę.

– A jak my będziemy zabezpieczeni?

– Włożycie specjalne kombinezony i przyciemnione osłony.

– A jeśli nic się nie wydarzy? Jeśli nie przyciągniemy Ciemności?

– Będę szczery, Bishop. Wcale się tego po was nie spodziewam. Uważam, że to, co zdarzyło się trzy tygodnie temu, było dziełem przypadku. Fakt, że to miejsce każdej nocy przyciąga ofiary, wskazuje niezbicie, iż znajduje się tu ogromne źródło energii; nie mamy pojęcia, czym jest to źródło, nie udało się nam go także zlokalizować. Ale wiemy, że tu jest, mamy pewność, że to, co wszyscy nazywają Ciemnością, powróci do tego źródła. To tylko kwestia czasu.

– Którego nie mamy – warknął Sicklemore. – Sprawa wygląda następująco, panie Bishop: wasza obecność nie przeszkodzi w przeprowadzeniu operacji, może natomiast pomóc. Nie chcę pana urazić, ale argumenty przemawiające za występowaniem tu zjawisk metafizycznych są dla mnie nieprzekonywające. W tym jednak przypadku jestem gotów spróbować wszystkiego, co daje szansę powodzenia. Mam nawet zamiar – Sicklemore popatrzył na doradcę naukowego – odmówić parę modlitw, kiedy znajdę się już w tym baraku.

Marinker otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale rozmyślił się.

– No dobrze – mówił dalej Sicklemore – zmrok szybko już teraz zapada. Najwyższa pora, żebyśmy skończyli przygotowania.

Marinker zawołał i w drzwiach baraku pojawił się młody podekscytowany mężczyzna z plikiem papierów w rękach, w zębach ściskał mocno pogryziony ołówek.

– Brinkley, postaraj się o dwa kombinezony – rozkazał Marinker. – Pełne wyposażenie. Będą narażeni na promieniowanie.

Brinkley zamachał papierami w powietrzu i wyjąwszy z ust ołówek, wskazał nim wnętrze baraku.

– Ale ja… – chciał zaprotestować.

– Masz to zrobić!

Marinker odepchnął go i zniknął w drzwiach. Brinkley popatrzył za nim, następnie przyjrzał się swoim podopiecznym.

– Dobrze, zajmijcie się tym – powiedział Sicklemore. – Zostanie pan z nimi, Peck, żeby zobaczyć, czy dostali wszystko, czego potrzebują!

– Dobrze, sir.

– Zobaczymy się później.

Sicklemore oddalił się pospiesznie i wkrótce jego mała, chuda postać zniknęła w tłumie techników i żołnierzy.

– Poszedł zameldować się przełożonym – stwierdził Peck, zadowolony, że człowiek, przed którym on musi się płaszczyć, będzie się teraz musiał płaszczyć przed innymi. – W jednym z pobliskich domów zorganizowano mu specjalne biuro, z bezpośrednim połączeniem z ministrem spraw wewnętrznych. Nieszczęsny facet przez cały dzień gania tam co pół godziny.

– Eee… a zatem chodźmy poszukać odpowiednich kombinezonów – zaproponował Brinkley, chcąc jak najszybciej powrócić do swojej pracy. Prowadził ich przez plac w kierunku ulicy. – Domyślam się, że to pan Bishop i Edith Metlock – powiedział, zwolniwszy nieco kroku, aby pozostali mogli za nim nadążyć. – Słyszałem o tym, co wydarzyło się trzy tygodnie temu. Mam wrażenie, że zbyt pospiesznie to było zorganizowane.

Peck spojrzał na Bishopa i wzniósł oczy ku górze.

– Ale – kontynuował żywo naukowiec – to już się dzisiaj nie powtórzy. Mogę przysiąc, że znaleźliśmy rozwiązanie. To wszystko jest naprawdę bardzo proste, ale zawsze na to wychodzi, gdy znajdzie się właściwe podejście.

Bishop, słuchając paplaniny Brinkleya, rozglądał się w poszukiwaniu Jessiki, aż spostrzegł ją, idącą ku nim chodnikiem. Pomachał do niej i Jessica przyspieszyła kroku.

– No, jesteśmy na miejscu.

Brinkley zatrzymał się obok dużej, szarej ciężarówki z odkrytym tyłem. W środku zobaczyli półki wypełnione białymi kombinezonami. Brinkley wszedł, sprawdził na półkach numerację. Wkrótce wrócił z odpowiednimi rozmiarami.

– Są dość luźne i bardzo lekkie, możecie je włożyć na normalne ubranie. Oddzielnie hełmy, na szczęście nie są ciężkie. No i w ten sposób światło będzie się od was po prostu odbijało.

Uśmiechnął się czarująco, następnie spojrzał na medium i niezadowolony zmarszczył brwi.

– A to kłopot, pani ma spódnicę. No, nic nie szkodzi, może się pani przebrać w jednym z okolicznych domów, wszystkie są puste.

Dołączyła do nich Jessica, i Peck zauważył, że stanęła bardzo blisko Bishopa, niemal opierając się o niego. Ucieszyło go to, wiedział, jak ciężkie przejścia mają za sobą oboje; może będą potrafili pocieszyć się nawzajem. Martwił się jednak o Edith; wydawała się zagubiona, niespokojna.

– Dobrze się pani czuje, pani Metlock? – spytał. – Trochę pani zbladła.

– Ja… ja nie wiem. Nie jestem pewna, czy będę mogła wam dzisiaj pomóc.

Wbiła wzrok w chodnik, unikając ich spojrzenia. Jessica podeszła do niej.

– Musisz spróbować, Edith – poprosiła łagodnie. – Ze względu na mojego ojca musisz spróbować.

Edith Metlock ze łzami w oczach popatrzyła na Jessikę.

– Ale go tam nie ma, Jessico. Nie rozumiesz? On odszedł, nie mogę do niego dotrzeć. Czuję pustkę. Brinkley był zakłopotany.

– Obawiam się, że nie mamy wiele czasu. Czy mogliby państwo włożyć te kombinezony? Mam mnóstwo roboty w sztabie operacyjnym, więc jeśli państwo wybaczą…?

– Niech pan idzie – rzucił Peck. – Przyprowadzę ich, kiedy będą gotowi.

Ponownie zwrócił się do medium. Jego głos brzmiał stanowczo.

– Wiem, że pani się boi, pani Metlock, ale oni proszą, żeby pani zrobiła to, co zawodowo robi pani od lat.

– To nie strach…

– Dobrze, może to kwestia wyczerpania. Wszyscy – jesteśmy cholernie zmęczeni. W ciągu ostatnich tygodni straciłem wielu wspaniałych ludzi, dwóch z nich zginęło w pani obronie, i nie chcę stracić ich więcej. Może to wszystko nie ma sensu, nie wiem, nie do mnie należy ocena, ale oni… – pokazał ręką plac – widzą w pani jedyną nadzieję. Ostatnio byłem świadkiem zdarzeń, które kiedyś wydawały mi się nieprawdopodobne, więc może i w tym coś jest. Chodzi o to, że musimy spróbować wszystkiego, a wy oboje, pani i Bishop, jesteście właśnie tym wszystkim. Proszę nam zatem pomóc i włożyć ten śmieszny strój kosmonauty.

Jessica wzięła medium za rękę.

– Pomogę ci, Edith – powiedziała.

Edith Metlock spojrzała na Bishopa z błagalnym i pełnym bezradności wyrazem twarzy, ale on odwrócił głowę. – Idź z Jessiką, Edith – powiedział.

Obie kobiety odeszły, Jessica prowadziła medium pod rękę niczym starą zmęczoną życiem kobietę. Bishop z trudem wciągnął kombinezon, zdumiony, że mimo lichego wyglądu był taki mocny. Na plecach zwisał mu hełm ze sztywną ciemną osłoną, który można było zakładać jak kaptur; osłonę zapinało się na dwie klamerki po bokach. Rękawy zakończone były obcisłymi rękawicami, ściągniętymi w nadgarstkach gumą, w ten sam sposób zabezpieczono stopy. Bishop zasunął suwak prawie do piersi i spojrzał na zasępionego Pecka.

– Bishop – zaczął inspektor, po czym umilkł niezdecydowany.

Bishop pytająco uniósł brwi. Peck spojrzał niespokojnie.

– Uważaj na siebie.

Usiedli obok siebie, przed nimi były olbrzymie, kwadratowe światła, martwe, lecz groźne. Dwie samotne, biało ubrane postacie najbardziej rzucały się w oczy wśród kolumn sprzętu technicznego, broni i ludzi. Bali się, ci wokół nich też się bali, napięcie stale rosło, porażając stopniowo ich wszystkich. Słońce schowało się już godzinę temu, ostatnie promienie przysłoniły ciemne chmury, które pojawiły się na horyzoncie. Teren oświetlały teraz tylko przyćmione światła. Ludzi, stojących wokół placu, osłaniały metalowe ekrany, mieli na sobie specjalne okulary ochronne, nadające im złowieszczy i obojętny wygląd; niektórzy byli wyposażeni w hełmy ochronne i rękawice. Stali i czekali, tak jak przez trzy poprzednie noce, ale czuli, że tym razem jest inaczej. Teraz każdy z nich spoglądał od czasu do czasu w niebo, zdejmując ciemne okulary, by długo przyglądać się ołowianym, skłębionym chmurom, zanim ponownie skierował swą uwagę na dwie postacie, siedzące przed głębokim wykopem. Każdego z nich przenikał dziwny wewnętrzny dreszcz, który przechodził z człowieka na człowieka, z umysłu na umysł, niczym infekcja przenoszona przez ich własne myśli. Nawet naukowcy i inżynierowie, siedzący wewnątrz metalowego baraku, otoczeni skonstruowaną przez siebie aparaturą, czuli się dziwnie niespokojni. Marinkerowi zaschło w gardle i miał wilgotne dłonie. Sicklemore przez cały czas chrząkał i postukiwał nogą. Brinkley bez przerwy mrugał oczami.