Изменить стиль страницы

Pierwszym uderzeniem tasaka nie trafił jej, gdyż oślepiło go światło, ale drugim rozciął jej ramię, którym się osłaniała. Całą rękę miała zdrętwiałą, jakby ktoś uderzył ją młotkiem, a nie ostrym narzędziem. Edith runęła do tyłu, snop światła z trzymanej przez nią latarki wędrował po ścianie coraz wyżej, aż w końcu zatrzymał się. Bishop ciałem powstrzymał ją przed zwaleniem się ze schodów, mocno ściskając poręcz i jednocześnie cały czas podtrzymując Kuleka. Niemal się przewrócił pod naporem jej ciała, ale zdołał utrzymać równowagę. Edith upadła na bok, leżała wsparta plecami o słupki poręczy, z rozwalonymi w poprzek schodów grubymi nogami; na szczęście nie wypuściła latarki. Bishop, upewniwszy się, że Edith nie stoczy się dalej i sam nie straci równowagi, szybko wyrwał jej latarkę i poświecił w górę. Mężczyzna wolno schodził po schodach, zakrzepła krew na zębach i wargach przydawała jego uśmiechowi jeszcze większej plugawości. Wysoko nad głową trzymał broń, gotową do zadania ciosu.

Bishop próbował się wycofać, ale ruchy jego były niezgrabne, gdyż ograniczało je bezwładne ciało Kuleka. Edith drapała mężczyznę po nogach, szarpała i ciągnęła za kombinezon, starając się go przewrócić. Niestety, był zbyt silny.

Opuszczał już tasak, kiedy kula przebiła mu pierś, betonowe ściany spotęgowały huk wystrzału z trzydziestki ósemki. Dozorca krzyknął i runął na plecy, tasak wypadł mu z ręki i ześlizgnął się na leżące ciało Edith, nie czyniąc jej krzywdy. Mężczyzna obrócił się, próbując odczołgać się od nich, ale zanim dotarł do ostatniego stopnia, kopnął spazmatycznie nogami i stoczył się w dół, wpadając po drodze na Jessikę. W jej rękach znajdował się pistolet wciąż wycelowany w to miejsce, gdzie stał mężczyzna, do którego przed chwilą strzeliła; z lufy unosił się jeszcze dym, wypełniając powietrze zapachem prochu. Hałasy, na dole ucichły, jakby pojedynczy huk wystrzału zatrzymał wszelki ruch. Bishop wiedział, że cisza nie potrwa długo.

Pomagając Edith wstać, zauważył jej rozciętą rękę. Rana była długa, ciągnęła się prawie do łokcia, ale chyba niezbyt głęboka, gdyż Edith mogła swobodnie poruszać palcami. Bishop popchnął Edith w kierunku górnego podestu i niemal niosąc Kuleka, poszedł za nią. Delikatnie usadowił niewidomego plecami do wahadłowych drzwi. Schody kończyły się na małym podeście, oddzielonym żółtymi wahadłowymi drzwiami od krótkiego korytarza, prowadzącego do drugiej części budynku. Metalowa barierka biegła w lewo, zamieniając podest, na którym stał Bishop, w balkon wychodzący na spadzistą klatkę schodową. Na końcu zobaczył drzwi, które, jak się domyślił, były wyjściem przeciwpożarowym, umożliwiającym mieszkańcom najwyższego piętra wydostanie się z tej części korytarza na schody. Poświecił latarką na sufit i zobaczył to, czego szukał: dużą klapę, do której prowadziła metalowa drabina przytwierdzona do ściany naprzeciw barierki balkonu. Do drabiny przymocowana była drewniana deska, u góry i u dołu zabezpieczona zamykanymi na kłódkę łańcuchami. To proste zabezpieczenie zniechęcało dzieci i nieproszonych gości do wchodzenia na dach.

Znowu rozległy się odgłosy walki i Bishop zbiegł parę stopni w dół do Jessiki. Musiał wyciągnąć pistolet z jej zaciśniętych palców i siłą przeprowadzić obok miejsca, w którym przedtem stał mężczyzna w kombinezonie.

– Zaopiekuj się ojcem, Jessico – powiedział szorstko, popychając ją w kierunku Kuleka.

Wiedział, że zabicie mężczyzny wywołało u niej szok, z którego nie wyjdzie, dopóki nie zacznie myśleć o czymś innym; po tym wszystkim, co przeszła, niewiele trzeba, by całkowicie się załamała. Jessica uklękła przy ojcu i tuliła go w ramionach.

Bishop oświetlił latarką łańcuch umocowany na dole drabiny i pociągnął za niego, aby sprawdzić, czy mocno trzyma. Był zdziwiony, kiedy odpadł, ktoś – prawdopodobnie dzieciaki – nieźle się nad nim napracował, przepiłowując go, ale pozostawiając w tym samym miejscu do czasu, aż upora się z łańcuchem na górze. Drugi łańcuch był w zasięgu ręki, zbyt wysoko dla dziecka, wystarczająco nisko dla dozorcy lub konserwatorów. Chwycił go i pociągnął. Nie puścił.

Bishop zaklął. Czy powinni skorzystać z wyjścia przeciwpożarowego i zejść do jednego z mieszkań? Nie, znaleźliby się w pułapce; zawzięty tłum bez trudu mógłby się tam dostać. Bez wątpienia najbezpieczniejszy był dach – stamtąd można się bronić przed całą armią. Musi jakoś rozerwać łańcuch albo rozwalić kłódkę; najlepiej za pomocą pistoletu.

– Edith, przejdź do Jessiki!

Medium szybko zrobiło to, o co prosił, rozumiejąc jego zamiary. Bishop stanął między celem, do którego miał strzelić, a trzema skulonymi postaciami. Odwrócił głowę, zmrużył oczy i modlił się, żeby pocisk nie odbił się rykoszetem. Huk wystrzału stłumił odgłos rozrywanego metalu, kula zboczyła z toru i utkwiła w ścianie nad drzwiami przeciwpożarowymi. Łańcuch zsunął się na podłogę, drewniana deska odbiła się od drabiny, po czym oparła się na barierce po drugiej stronie. Bishop nie tracił czasu, wszedł na drabinę i popchnął klapę. Nie drgnęła.

Włożył pistolet do kieszeni i w świetle latarki obejrzał właz; w metalowym kwadracie, w pobliżu drabiny, znajdowała się mała dziurka. Dozorca na pewno miał specjalny klucz dla siebie i wszelkich uprawnionych osób.

– Edith, szybko, potrzymaj latarkę! Wyciągnęła rękę i wzięła ją od niego.

– Poświeć na zamek – powiedział jej.

W uszach dzwonił mu jeszcze huk wystrzału, ale był pewien, że słyszy tupot kroków na schodach. Nie miał wyboru, przycisnął trzydziestkę ósemkę do zamka, licząc, że mu się uda. Odrzut z tak bliskiej odległości sprawił, że ręka odskoczyła mu w dół, a odpryski drewna i metalu uderzyły go w twarz. Schyliwszy głowę, przylgnął do drabiny, omal nie puścił szczebla, który trzymał. Ściskając pistolet w dłoni naparł na właz. Przez jeden straszliwy moment obawiał się, że go nie uniesie. Pchnął jeszcze silniej, i odetchnął z ulgą, gdy klapa się uniosła. Wszedł na wyższy szczebel i nacisnął na nią jeszcze mocniej. Właz otworzył się, uderzając o coś z tyłu. Bishop zeskoczył na podest.

– Wchodź na górę, Edith – powiedział i kolejny raz wziął od niej latarkę.

Patrzył, jak wdrapywała się po drabinie, mówiąc jej, aby poszukała w środku włazu jakiegoś uchwytu. Z pewnością coś znalazła, gdyż już po chwili przeciągnęła pulchne ciało przez otwór, poruszając się zwinnie mimo zranionej ręki. Bishop wszedł na parę szczebli w górę i oddał jej latarkę.

– Świeć na nas – powiedział i zeskoczył, po czym podszedł do Jessiki i jej ojca. – Musimy go wciągnąć na dach, Jessico.

Na dźwięk głosu Bishopa Kulek otworzył oczy.

– Dam radę, Chris – szepnął. Mówił niewyraźnie, lecz z sensem. – Tylko pomóżcie mi wstać.

Bishop uśmiechnął się ponuro. Jak silną wolę ma ten niewidomy człowiek! Razem z Jessiką podnieśli jego chude ciało, a Kulek, zagryzając dolną wargę, usiłował powstrzymać okrzyk bólu; musiał mieć jakieś wewnętrzne obrażenia, coś pękło mu w żołądku lub doznał skrętu jelit. Ale musi iść, nie pozwoli, aby zabrały go te stwory Ciemności. Mimo osłabienia i bólu dręczyła go jakaś myśl, myśl, która chciała przebić się na powierzchnię, przeniknąć umysł i… i co? Nawet gdy starał się skoncentrować, kręciło mu się w głowie i te zawroty przyprawiały go o mdłości. Myśl była bliska, ale nie mógł pokonać odgradzającej ją bariery.

Pomogli mu dojść do drabiny i Bishop kazał Jessice, by weszła pierwsza.

– Ja podtrzymam go od dołu, ty spróbuj go wciągnąć.

Szybko wspięła się na górę i zniknęła w czarnym otworze. Bishop przypuszczał, że na płaskim dachu wieżowca zbudowano kabinę – taką, w jakiej zazwyczaj znajdują się silniki dźwigu, koła napędowe i zbiorniki na wodę. Jessica przechyliła się przez otwór i wyciągnęła ręce.

Bishop położył dłonie Kuleka na drabinie i natychmiast zdał sobie sprawę, że niewidomy mężczyzna nigdy po niej nie wejdzie. Kulek ściskał kurczowo metalową ramę, ale nie miał już w sobie tyle siły, żeby poruszyć nogami. Zbliżające się z tyłu kroki ostrzegały Bishopa, że pozostało im niewiele czasu.