Изменить стиль страницы

Czy zamierzał zakopać mnie „tam gdzie nikt nas nie zobaczy”?! Teraz, gdy uratował mnie przed Szczurami? Odkryłam, że mało mnie obchodzi własny los.

Kiedy Bill położył mnie na ściółce sosnowych igieł w mrocznym lesie, ogarnęła mnie lekka ulga. W oddali dostrzegałam łunę świateł z parkingu. Miałam wrażenie, że z włosów kapie mi krew, złamane ramię bardzo bolało, podobnie mocne stłuczenia na ciele. Jednakże najbardziej przerażający był brak czucia w okolicach nóg.

Nie czułam nóg!

Mój brzuch był natomiast pełny i ciężki. Przemknęło mi przez głowę określenie „krwotok wewnętrzny”.

– Nie umrzesz, chyba że ci pozwolę – oświadczył mi Bill.

– Przepraszany ale nie chcę być wampirem – odparowałam, choć głosem słabym i cienkim.

– Nie, nie będziesz – zapewnił mnie łagodniejszym tonem. – Po prostu wyzdrowiejesz. Bardzo prędko. Mam lek. Musisz tylko chcieć.

– W takim razie ulecz mnie – szepnęłam. – Bo odchodzę. – Z każdą chwilą rzeczywiście traciłam siły.

Tylko mała część mojego umysłu otrzymywała jeszcze sygnały od świata, usłyszałam jednak, że Bill chrząka, jakby był ranny. Później przycisnął mi coś do ust.

– Wypij – polecił.

Próbowałam wysunąć język i udało mi się. Mój wampir przeciął sobie nadgarstek, który teraz ściskał, pobudzając wypływ krwi. Broniąc się przed jego krwią, zacisnęłam wargi. Tym niemniej… pragnęłam żyć! Zmusiłam się więc do przełknięcia. A później przełknęłam kolejny łyk i kolejny.

O dziwo, krew miała przyjemny, słony smak. Smakowała jak życie! Podniosłam zdrową rękę i przycisnęłam przegub wampira do swoich ust. Z każdą wypitą kroplą czułam się lepiej. A po minucie zaczęłam zapadać w sen.

Gdy się obudziłam, byłam nadał w lesie i wciąż leżałam na ziemi. Ktoś leżał obok mnie. Oczywiście mój wampir. Dostrzegałam bijącą od niego łunę. Czułam dotyk jego ruchliwego języka na skórze głowy. Bill lizał moją główną ranę. Prawie mu zazdrościłam.

– Czy moja krew smakuje inaczej niż krew innych ludzi? – spytałam.

– Tak – odparł grubym głosem. – Kim jesteś?

Pytał mnie o to po raz trzeci. Przypomniało mi się określenie babci: „Urok trzeciego razu”.

– Hej, nie jestem martwa – oświadczyłam. Pamiętałam własną pewność, że umrę. Pokręciłam złamaną ręką. Była słaba, lecz już w pełni nad nią panowałam. Czułam także nogi i nimi też poruszyłam. Zrobiłam próbny wdech i wydech. Ucieszył mnie niezwykle lekki ból. Spróbowałam usiąść prosto. Zmiana pozycji kosztowała mnie sporo wysiłku, lecz nie była niemożliwa. Czułam się jak w dzieciństwie, pierwszego dnia bez gorączki po przebytym zapaleniu płuc. Słaba, ale szczęśliwa. Miałam świadomość, że właśnie przeżyłam coś strasznego.

Zanim skończyłam się prostować, Bill wziął mnie na ręce i przytulił, po czym oparł się o drzewo. Było mi bardzo wygodnie, gdy tak siedziałam na jego kolanach, z głową opartą o jego pierś.

– Jestem telepatką – odparłam. – Potrafię słyszeć myśli innych osób.

– Nawet moje? – Jego głos sugerował wyłącznie ciekawość.

– Nie, twoje nie. Właśnie za to tak bardzo cię lubię – dodałam, unosząc się na morzu różowawej błogości. Nie chciało mi się ukrywać własnych myśli. Pierś wampira zadudniła, ponieważ się śmiał. Jego śmiech brzmiał nieco dziwnie, jakby Bill zapomniał, jak należy go przywoływać. – Zupełnie cię nie słyszę – bełkotałam sennym głosem. – Nie masz pojęcia, jaki czuję dzięki temu spokój. Po życiu pełnym rozmaitego „bla-bla-bla”… nie słyszeć… nic.

– Jak sobie radzisz na randkach? Mężczyźni w twoim wieku pewnie w kółko myślą o tym, by cię zaciągnąć do łóżka.

– No cóż, nie radzę sobie. Nie potrafię. Szczerze mówiąc, głównym celem mężczyzny w każdym wieku jest zaciągnięcie kobiety do łóżka. Dlatego nie miewam randek. Wiesz, wszyscy uważają mnie za stukniętą, a ja nie mogę powiedzieć im prawdy. Prawda zaś jest taka, że dostaję szału od tych wszystkich otaczających mnie myśli, od tych wszystkich otwartych umysłów! Na początku, zanim zaczęłam pracować w barze, umówiłam się kilka razy – z facetami, którzy nic o mnie nie słyszeli. Niestety, za każdym razem jest tak samo. Nie sposób się ani skoncentrować, ani odprężyć, ani dobrze czuć z mężczyzną, skoro słyszysz, że się zastanawia, czy farbujesz włosy, że nie podoba mu się twój tyłek albo wyobraża sobie, jak mogą wyglądać twoje cycki. – Nagle wzmogłam czujność i uprzytomniłam sobie, ile swoich tajemnic ujawniam tej istocie. – Przepraszam – bąknęłam. – Nie zamierzałam cię obarczać własnymi problemami. Dziękuję, że wyrwałeś mnie z łap Szczurów.

– To moja wina, że w ogóle mieli okazję cię dopaść – odparł. Spod pozornego spokoju przebijała z jego głosu tłumiona wściekłość. – Gdybym zgodnie z zasadami uprzejmości zjawił się punktualnie, nic by ci się nie stało – tłumaczył się gorączkowo. – Z tego też względu byłem ci winien trochę mojej krwi. Byłem ci winien uzdrowienie.

– Czy oni… nie żyją? – Ku memu zażenowaniu, mój głos zabrzmiał piskliwie.

– O tak.

Przełknęłam ślinę. Nie potrafiłam żałować, że ktoś uwolnił świat od Szczurzej Parki. Musiałam jednak spojrzeć prawdzie w oczy, nie mogłam się przed nią uchylić… A prawda była taka, że siedziałam na kolanach mordercy. Tyle że… siedząc tu, w ramionach Billa, czułam się absolutnie szczęśliwa.

– Powinnam się tym przejmować, ale się nie przejmuję – oznajmiłam, zanim zdążyłam sobie przemyśleć własne słowa. Jego odpowiedzią był ponownie ten sam osobliwy rechot.

– Powiedz, Sookie, o czym chciałaś ze mną porozmawiać dzisiaj wieczorem?

Musiałam się ostro zastanowić. Chociaż zostałam cudownie uzdrowiona po straszliwym pobiciu, nie potrafiłam jeszcze myśleć w pełni logicznie.

– Moja babcia mocno się dopytywała, ile masz lat – odrzekłam z wahaniem. Nie wiedziałam, jak bardzo osobiste jest takie pytanie dla wampira. Bill pogładził moje plecy, jakby uspokajał kociątko.

– Zostałem wampirem w roku 1870, gdy miałem trzydzieści ludzkich lat.

Podniosłam wzrok. Jego rozjarzona twarz pozbawiona była wyrazu, a oczy skojarzyły mi się z czarnymi dołami w ciemnym lesie.

– Walczyłeś w wojnie secesyjnej?

– Tak.

– Obawiam się, że moja prośba cię zdenerwuje. Jednakże uszczęśliwiłbyś moją babcię i jej klub, gdybyś im opowiedział trochę o tej wojnie. O tym, jak wyglądała naprawdę.

– Klub?

– Babcia należy do klubu o nazwie Potomkowie Wybitnych Poległych.

– Wybitnych Poległych – powtórzył wampir niby obojętnym tonem, choć wyczułam, że z pewnością nie jest zadowolony.

– Słuchaj, nie musisz im opowiadać o larwach, infekcjach i głodzie – ciągnęłam. – Ci ludzie posiadają własny obraz wojny i… chociaż nie są głupi… przeżyli wszak inne wojny… Po prostu chcą się dowiedzieć więcej o życiu Amerykanów w tamtym okresie, a także co nieco o mundurach i ruchach oddziałów.

– Czyste sprawy.

Wzięłam głęboki oddech.

– Właśnie.

– Będziesz szczęśliwa, jeśli to zrobię?

– Jaka to różnica? Uszczęśliwisz moją babcię, a poza tym skoro mieszkasz w Bon Temps i zamierzasz tu zostać przez jakiś czas, byłby to dobry krok w ramach zbliżenia z mieszkańcami miasteczka.

– Ale czy ciebie uszczęśliwię?

Tego faceta nie można łatwo zbyć.

– No cóż, tak.

– A więc to zrobię.

– Babcia prosiła, żebyś się najadł przed zebraniem – dorzuciłam.

Znów usłyszałam jego dudniący śmiech, tym razem głębszy.

– Już się cieszę na spotkanie z nią. Mogę was odwiedzić którejś nocy?

– Och, tak. Pewnie. Ostatnią zmianę nocną mam jutro, później dwa dni wolne. Możesz do nas przyjść w czwartek w nocy. – Podniosłam rękę, by sprawdzić godzinę. Zegarek chodził, lecz szkiełko pokrywała warstwa zasuszonej krwi. – O rany! – mruknęłam. Włożyłam palec do ust, zwilżyłam go śliną i wyczyściłam szkiełko. Później wcisnęłam przycisk oświetlający wskazówki, a gdy zobaczyłam, która godzina, aż się zasapałam. – Ojej, muszę wracać do domu. Mam nadzieję, że babcia już zasnęła.

– Na pewno się o ciebie martwi, że tak późno w nocy wracasz sama – zauważył Bill z dezaprobatą.