Изменить стиль страницы

– Zostawiła ci też całą ziemię.

– Dlaczego mi to mówisz? – Odniosłam wrażenie, że zaraz znów się rozpłaczę, choć jeszcze przed chwilą byłam pewna, że brak mi już łez.

– Postąpiła nie w porządku! – wrzasnął. – To nie było z jej strony w porządku, a teraz nie może już naprawić swego błędu!

Zaczęłam się trząść. Bill pociągnął mnie za rękę, skłaniając do wstania, po czym zaczęliśmy spacerować w tę i z powrotem po podwórku. Sam usiadł przed Jasonem i zaczął mu coś tłumaczyć żarliwym, niskim i głębokim głosem.

Mój wampir otoczył mnie ramieniem, ja jednak nie mogłam się przestać trząść.

– Czy on mówił poważnie? – spytałam, nie oczekując, że Bill mi odpowie.

– Nie – odparł. Zaskoczona podniosłam na niego wzrok. – Jason zapewne sobie wyrzuca, że nie potrafił uchronić waszej babci, a w dodatku nie umie sobie wyobrazić, że ktoś czekał w domu na ciebie i babcię zabił przypadkiem, zamiast ciebie. Jest zły i musiał jakoś dać upust swemu gniewowi. Nie mógł ci przecież wypomnieć, że nie zginęłaś, toteż wścieka się na szczegóły. Nie przejmuj się, pamiętaj, że Jason nie jest w tej chwili w pełni sobą.

– Zadziwiające, że ty to mówisz – oświadczyłam mu otwarcie.

– Och, uczęszczałem na wieczorowy kurs psychologii – odparł wampir.

Hmm… nie mogłam się powstrzymać przed mentalną uwagą, że myśliwi zawsze studiują swoje ofiary.

– Dlaczego babcia zostawiła wszystko mnie, a nie Jasonowi?

– Może dowiesz się tego później – odrzekł. Jego stwierdzenie wydało mi się logiczne.

Wtedy z domu wyszedł Andy Bellefleur. Detektyw stanął na schodach i zapatrzył się w niebo, jakby ktoś zostawił tam ważne ślady.

– Compton – zawołał ostro.

– Nie – wrzasnęłam. Mój głos zabrzmiał niemal jak warkot. Bill spojrzał na mnie lekko zaskoczony, co jak na niego było „poważną” reakcją. – Teraz to się stanie – dorzuciłam wściekle.

– Chroniłaś mnie! – zauważył. – Uznałaś, że policjanci będą mnie podejrzewać o zabicie tych dwóch kobiet i właśnie dlatego chciałaś mieć pewność, że dotrą do innych wampirów. Teraz uważasz, że ten Bellefleur spróbuje zrzucić na mnie winę za śmierć twojej babci.

– Właśnie tak.

Wziął głęboki wdech. Znajdowaliśmy się teraz w mroku, pod drzewami, które rosły na podwórku. Andy ponownie wykrzyczał nazwisko Billa.

– Sookie – powiedział łagodnie wampir. – Tak ja i ty, jestem przekonany, że atak zabójcy był wymierzony przeciwko tobie. – Słysząc to stwierdzenie z ust kogoś innego, doświadczyłam swego rodzaju szoku. – I naprawdę nie zabiłem dziewczyn, skoro więc był jeden morderca, detektyw zrozumie, że to nie ja. Nawet jeśli ten detektyw jest Bellefleurem.

Ruszyliśmy z powrotem ku oświetlonemu gankowi. Nie chciałam w tym wszystkim uczestniczyć. Pragnęłam, by światła i ludzie zniknęli, wszyscy ludzie, łącznie z Billem. Miałam ochotę być znowu sama w domu z babcią, która wyglądałaby znów na szczęśliwą, tak jak wtedy, gdy widziałam ją po raz ostatni.

Pragnienie było daremne i dziecinne, niemniej jednak nie potrafiłam się z niego otrząsnąć. Zatraciłam się w tym marzeniu i nie umiałam z niego wyzwolić. Zamyśliłam się tak całkowicie, że w ogóle nie przewidziałam, co może się zdarzyć.

A mój brat, Jason, stanął nagle przede mną i mnie spoliczkował.

Uderzenie było tak niespodziewane i bolesne, że aż straciłam równowagę. Zatoczyłam się na bok i wylądowałam twardo na jednym kolanie.

Jason chyba znów nacierał, na szczęście Bill znalazł się natychmiast między nami. Kucnął przede mną, a z wysuniętymi kłami wyglądał cholernie groźnie. Sam stawił czoło mojemu bratu, powalił go i chyba zadał mu jeden, ostrzegawczy cios w twarz.

Andy’ego Bellefleura wyraźnie oszołomił ten niespodziewany pokaz przemocy. Po sekundzie jednakże wpadł na trawnik między naszą czwórkę. Popatrzył na Billa i przełknął ślinę.

– Compton, cofnij się – powiedział ostro. – On jej więcej nie uderzy.

Wampir szybko łapał oddech, usiłując zapanować nad własną żądzą krwi i chęcią wywarcia zemsty na Jasonie. Nie mogłam wprawdzie odczytać jego myśli, lecz umiałam zinterpretować język jego ciała.

Nie potrafiłam również dokładnie odczytać myśli Sama, widziałam jednak, że się strasznie gniewa.

Jason szlochał. Jego myśli skłębiły się w poplątany, rozpaczliwy mętlik.

Wsłuchując się natomiast w umysł Andy’ego Bellefleura, odkryłam, że detektyw nie lubi nikogo z nas i żałuje, że nie może nas wszystkich pozamykać w areszcie pod pierwszym lepszym pretekstem.

Zmęczona wstałam. Dotknęłam bolesnego miejsca na policzku, starając się w ten sposób zapomnieć o bólu w moim sercu i wypełniającym mnie straszliwym smutku.

Bałam się, że ta noc nigdy się nie skończy.

* * *

Odbył się najokazalszy pogrzeb, jaki kiedykolwiek widziała gmina Renard. Tak przynajmniej powiedział pastor. Pod pięknym wczesnoletnim niebem starsza pani spoczęła obok mojej matki i ojca w naszej rodzinnej kwaterze na starym cmentarzu położonym między domem babci a domem Comptonów.

Jason miał rację. Jej dom był teraz mój. Budynek oraz dwadzieścia otaczających go akrów należały do mnie, wraz z prawami wydobywczymi. Swoje oszczędności babcia podzieliła natomiast między nas sprawiedliwie, ustaliła też, że muszę oddać Jasonowi swoją połowę domu odziedziczonego po rodzicach, jeśli chcę zachować pełne prawa do jej domu. Przyszło mi to bez trudu. Nie chciałam od Jasona pieniędzy za tę połowę domu, chociaż mój prawnik popatrzył na mnie z powątpiewaniem, kiedy informowałam go o swoim postanowieniu. Czułam jednak, że mój brat dostałby szału, gdybym mu kazała zapłacić za swoją połowę. Fakt, że byłam współwłaścicielką, zawsze wydawał mu się bezsensowny. Decyzja babci straszliwie go zaszokowała. Najwyraźniej rozumiała go lepiej niż ja.

„Jakie to szczęście, że mam dochody poza pensją z baru” – pomyślałam, próbując skoncentrować umysł na czymś innym niż utrata babci. Jako kelnerka nie mogłabym zapłacić podatku od ziemi i domu ani ich utrzymać. Wcześniej te opłaty ponosiła w sporej części babcia.

– Domyślam się, że będziesz się chciała przeprowadzić – oznajmiła Maxine Fortenberry jeszcze przed pogrzebem, podczas sprzątania kuchni. Przyniosła jajka na ostro i sałatę z szynką. Próbowała być dodatkowo pomocna przy czyszczeniu domu.

– Nie – odparłam zdumiona.

– Ależ, kochanie, po tym, co się tutaj rozegrało… – Nalana twarz Maxine zmarszczyła się od troski.

– Z tą kuchnią wiąże się znacznie więcej dobrych wspomnień niż złych – wyjaśniłam.

– Och, masz dobre podejście do tej sprawy – zauważyła ze zdziwieniem. – Widzę, Sookie, że jesteś o wiele inteligentniejsza, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

– Ojej, dzięki, pani Fortenberry – odparowałam. Jeśli usłyszała cierpką nutę w moim głosie, nie zareagowała. Pewnie tak było najmądrzej.

– Czy twój przyjaciel przyjdzie na pogrzeb? – W kuchni panował upał, toteż tęga, krępa Marine stale osuszała twarz ręczniczkiem do naczyń. Miejsce, w którym leżało ciało babci, wcześniej wyszorowali jej przyjaciele, niech ich Bóg za to pobłogosławi.

– Mój przyjaciel? To znaczy Bill? Nie, nie może. – Przypatrzyła mi się ponuro. – Pogrzeb odbędzie się przecież za dnia. Rozumie pani! – Nadal jednak nie pojmowała. – Bill nie może wychodzić w dzień.

– Ach, ma się rozumieć! – Klepnęła się lekko w skroń, sugerując, że wbija sobie rozum do głowy. – Ależ ze mnie idiotka. Naprawdę by się usmażył?

– Cóż, tak twierdzi.

– Wiesz, cieszę się, że wygłosił tę mowę w klubie. Dzięki niej stał się prawdziwym członkiem naszej społeczności. – Nieuważnie skinęłam głową. Myślałam o czymś innym. – Wiele różnych rzeczy mówi się na temat ostatnich morderstw i wampirów, Sookie. Naprawdę sporo osób obarcza te stworzenia odpowiedzialnością za wszystkie trzy zabójstwa. – Przyjrzałam jej się przez zmrużone oczy. – Nie wściekaj się na mnie, Sookie Stackhouse! – zawołała. – Ponieważ twój Bill tak słodko opowiadał fascynujące historie na zebraniu Potomków, większość ludzi twierdzi, że nie mógłby zrobić strasznych rzeczy, które przytrafiły się zamordowanym kobietom. – Zastanowiłam się, jakie historie krążą wśród mieszkańców Bon Temps i na samą myśl o tym zadrżałam. – Jednak Bill miewa gości, którzy nie bardzo nam się podobają.