Изменить стиль страницы

– Powinien zawieźć cię do szpitala i przykuć do łóżka łańcuchem.

– Dokładnie to samo powiedział – zdziwiła się i siorbnęła trochę wina. – W przeddzień naszego wyjazdu matka wydała przyjęcie. Była w swoim żywiole, dawała wszystkim wyraźnie do zrozumienia, że to przyjęcie zaręczynowe. Luis odpowiadał głupim śmiechem. Wyjechaliśmy. Jak już mówiłam, Luis jest genialnym dyrygentem, wymagającym, kapryśnym, ale bezwzględnie genialnym. Przejechaliśmy triumfalnie przez Europę. Po pierwszym tygodniu wyprowadził się do własnego apartamentu. Moja bezsenność nie pozwalała mu należycie wypocząć.

– Obleśny drań.

– Raczej gładki. Bardzo gładki. W mojej karierze stanowił ogromny atut. Dopingował mnie. Mówił, że jestem najlepszą artystką, z jaką zdarzyło mu się pracować, ale że mogę być jeszcze lepsza. Że on mnie ukształtuje, wymodeluje.

– Dlaczego nie kupił sobie plasteliny?

– Nie przyszło mi do głowy zapytać. Trzeba mu oddać sprawiedliwość, wychodził ze skóry, żeby udoskonalić moją grę. Zawodził dopiero, gdy trzeba mnie było potraktować jak kobietę. Zaczynałam czuć się jak instrument, coś, co on nastraja i poleruje. Byłam taka zmęczona, chora, zagubiona. Irytowało go jak diabli, kiedy przychodziłam na próby wyczerpana i słaba. Mnie zresztą też. Irytowała mnie litość okazywana mi przez innych członków zespołu. Grałam dobrze, naprawdę dobrze. Takie tournee wspomina się zazwyczaj jako pasmo sal koncertowych, pokoi hotelowych, lotnisk, ale wiem, że nigdy jeszcze nie grałam tak dobrze, i może już nigdy tak nie zagram. Złapałam jakąś infekcję i żyłam na antybiotykach, sokach owocowych i muzyce. W ogóle przestaliśmy ze sobą sypiać. Powiedział, że nie staram się go zadowolić. I miał rację. Potem obiecał mi, że kiedy tournee się skończy, wyjedziemy na wakacje. Żyłam tym. Koniec trasy, my dwoje na odludnej, ciepłej plaży.

Ale nie dotrwałam do końca trasy. Byliśmy w Toronto, dwie trzecie tournee mieliśmy za sobą. Byłam strasznie chora i bałam się, że nie przetrwam wieczornego występu. Zemdlałam w garderobie. To nieprzyjemne uczucie ocknąć się na podłodze.

– Jezu Chryste, Caroline! – Chciał wstać, ale go powstrzymała ruchem dłoni.

– Gorzej to wygląda, kiedy się o tym opowiada. W rzeczywistości byłam po prostu bardzo zmęczona. I miałam potworną migrenę. Chciałam zwinąć się w kłębek i płakać. Powtarzałam sobie w duchu, że to przecież tylko jeden koncert, że jeżeli do niego pójdę i mu to wyjaśnię, on zrozumie. Więc poszłam do niego. Też leżał na podłodze w garderobie, tyle że pod sobą miał flecistkę. Nawet mnie nie zauważyli – powiedziała na wpół do siebie Wzruszyła ramionami. – I bardzo dobrze. Nie miałam sił na konfrontację. W każdym razie, grałam tego wieczora. Trzy bisy, stojące owacje, sześć razy podnoszono kurtynę. Byłoby ich więcej, gdybym nie zemdlała. Obudziłam się w szpitalu.

– To on powinien się leczyć!

– Och, to nie jego wina. On był tylko symptomem. To moja własna robota. Załatwiła mnie własna żałosna potrzeba spełnienia oczekiwań innych ludzi. Luis nie doprowadził mnie do choroby. Ja to zrobiłam. Postawiono diagnozę: wyczerpanie organizmu. – Podeszła niespokojnie do stołu i nalała sobie resztkę wina, starannie wytrząsając ostatnie krople. – To było upokarzające. Wolałabym, żeby to był atak serca albo jakaś rzadka, egzotyczna choroba. Przebadali mnie na wylot, zrobili setki testów, ale nic nie znaleźli. Wyszło im wyczerpanie połączone z załamaniem nerwowym. Doktor Palamo przyleciał, żeby zająć się mną osobiście. I ani razu nie usłyszałam z jego ust sakramentalnego „a nie mówiłem”. A. kiedyś wykopał nawet Luisa z pokoju.

Tucker podniósł kieliszek.

– Za doktora Palamo!

– Był dla mnie ratunkiem. Kiedy chciałam płakać, pozwalał mi płakać. Kiedy chciałam mówić, słuchał. Nie jest psychiatrą i, chociaż polecił rai specjalistę, wolałam rozmawiać z nim. Potem przetransportował mnie do szpitala w Filadelfii. Nie był to w zasadzie szpital, raczej sanatorium. Matka opowiadała wszystkim, że odpoczywam w willi na Riwierze. Willa na Riwierze, to brzmi lepiej niż sanatorium pod Filadelfią.

– Caroline, przykro mi, ale chyba nie lubię twojej matki.

– Nic nie szkodzi. Ona by cię też nie lubiła. Ale wypełniała sumiennie swój obowiązek. Odwiedzała mnie trzy razy w tygodniu. Tata dzwonił co wieczór, nawet jeżeli widzieliśmy się w ciągu dnia. Orkiestra pojechała dalej beze mnie, a prasa używała sobie na moim załamaniu nerwowym oraz romansie Luisa z flecistką. Przysyłał mi kwiaty wraz z romantycznymi liścikami. Nie miał pojęcia, że go przyłapałam.

Dopiero po trzech miesiącach wyzdrowiałam na tyle, by móc wrócić do domu. Nadal byłam roztrzęsiona, ale czułam się silniejsza niż kiedykolwiek w życiu. Zrozumiałam, że sama zrobiłam z siebie ofiarę. Pozwoliłam innym wyzyskiwać coś, co powinno być hołubione jako dar od Boga. Mój talent należał do mnie, moje życie należało do mnie. Moje uczucia. Boże, cóż to była za euforia, wyzwolenie. Kiedy prawnicy odczytali mi testament babki, wiedziałam, co muszę zrobić.

Matka zsiniała z wściekłości. Nie tylko jej się sprzeciwiłam, Tucker, zrobiłam o wiele więcej. Stałam w tym cholernym, wymuskanym salonie i wrzeszczałam, oskarżałam i żądałam. Naturalnie złożyłam również przeprosiny. Niełatwo się pozbyć starych nawyków, ale trwałam przy swoim. I pojechałam na południe.

– Do Innocence.

– Do Baltimore. Wiedziałam, że Luis ma tam jakieś występy gościnne. zawiadomiłam go o moim przyjeździe. Och, był zachwycony, wniebowzięty. Zamówił intymną kolacyjkę w swoim apartamencie. Rzuciłam w niego szampanką i dopiero wtedy naprawdę się od niego uwolniłam. Cudowne uczucie. Był tak wściekły, że wybiegł za mną na korytarz. Jakiś mężczyzna z pokoju naprzeciwko, nie wiem nawet jak się nazywał, wyjrzał w chwili, gdy Luis próbował siłą zaciągnąć mnie z powrotem. Znokautował go. – Z półprzymkniętymi oczami, sparodiowała prawego sierpowego. – Jeden cios w tę doskonale zarysowaną szczękę i Luisa można było liczyć.

– Mam nadzieję, że postawiłaś facetowi drinka.

– To byłoby ze wszech miar stosowne, ale ja nadal działałam pod wpływem impulsu. Zrobiłam rzecz zupełnie absurdalną. Chwyciłam tego kompletnie obcego mężczyznę, pocałowałam go prosto w usta i odeszłam.

– Jak się czułaś?

– Wolna. – Usiadła z westchnieniem. Ból głowy minął bez śladu. Żołądek przestał być zbitą kluchą i był znowu żołądkiem. – Nadal są chwile, jak teraz podczas rozmowy z matką, kiedy tracę to uczucie. Widocznie tkwią we mnie jeszcze jakieś resztki dawnego,ja”. Ale nigdy już nie będę dawną Caroline Waverly.

– To dobrze. – Podniósł jej dłonie do ust. – Lubię cię taką, jaka jesteś teraz.

– Ja też, z małymi wyjątkami. – Jej kieliszek pozostawił mokre ślady na blacie. – Może nigdy nie zrozumiem się z matką, ale odnalazłam tutaj coś, co ma dla mnie ogromną wartość.

– Spokój i beztroskę? – zapytał i musiała się uśmiechnąć.

– Właśnie. Nie ma jak parę morderstw dla ukojenia nerwów. Korzenie – powiedziała podnosząc na niego wzrok. – Wiem, że to brzmi śmiesznie, skoro spędziłam tu tylko parę dni w dzieciństwie. Ale słabe korzenie są lepsze niż żadne.

– Nie są słabe. Tu, w delcie, wszystko rośnie szybko i wrasta głęboko. Nawet ludzie, którzy stąd odejdą, nigdy nie zapominają o swoich korzeniach.

– Mojej matce się udało.

– Nie, one odrosły w tobie, Caroline – powiedział miękko i ujął jej twarz w dłonie. – Przeszłaś straszne rzeczy. Nie, spójrz na mnie – nakazał, kiedy spuściła wzrok. – Jakaś cząstka ciebie nadal chce się tego wstydzić. Ja nie przywykłem do tłamszenia uczuć, więc musisz je brać w miarę, jak się pojawiają. Boli mnie myśl, że cierpiałaś, że byłaś chora i nieszczęśliwa, ale jeżeli wszystkie te klęski doprowadziły cię tutaj, do tego stołu, to się z nich cieszę.

Tutaj, do tego stołu, pomyślała i uśmiechnęła się.

– Ja również.

Wyglądała tak krucho. Drobne kości, biała skóra. Wyglądała krucho.

dopóki człowiek nie zajrzał jej w oczy. Są w nich otchłanie, pomyślał, siła której nawet nie zaczęła jeszcze zgłębiać. Bardzo chciał być przy niej, kiedy dokona dalszych odkryć.