Изменить стиль страницы

Caroline nie wiedziała, czy tak gwałtowny deszcz jest dobry czy zły dla zbiorów, choć z całą pewnością dowie się o tym przy pierwszej wizycie w mieście. Na razie chciała tylko patrzeć, drżeć z lęku i wiedzieć, że ma za plecami suchy, pełen świec dom, który zapewni jej azyl.

Schronienie, poprawiła się z uśmiechem. Ciekawe jak zinterpretowałby użycie słowa „azyl” doktor Palamo? Reakcja odruchowa, zdecydowała. Nie kryje się już i nie ucieka. Po raz pierwszy po prostu żyje.

A przynajmniej próbuje.

Uciekła przed Tuckerem tego ranka. Zaakceptowała seks, odrzuciła intymność. Chciała udowodnić sobie, że żyje, ale bała się doznawać jakichkolwiek uczuć.

Zaskoczona nagłym chłodem, potarła ramiona. On chciał jej, ona chciała jego. Proste i bezproblemowe. Nie ma co rozdzielać włosa na czworo.

Zamknąwszy oczy, zaczerpnęła głęboko powietrza. Pachniało ozonem po ostatniej serii błyskawic. Caroline roześmiała się, kiedy Nieprzydatny czmychnął z piskiem do domu.

– W porządku, mały. Pędzę na ratunek. Znalazła go w salonie, z nosem wystającym spod pokrycia kanapy.

Szepcąc słowa pociechy, wyciągnęła psa spod kanapy i wzięła na ręce jak dziecko.

– To nie potrwa długo. Burza nigdy nie trwa długo. Przychodzi, by nami potrząsnąć i sprawić, że docenimy spokój. Co powiesz na odrobinę muzyki?

Ja mam wielką ochotę. – Posadziła go na fotelu i wzięła do ręki skrzypce. – Coś pełnego pasji. Żeby wgrać się w nastrój.

Zacięła od Czajkowskiego, odegrała fragment Dziewiątej Beethovena jedną z piosenek, które nauczył ją Jim, i własną porywającą interpretację „Lady Madonny”.

Kiedy skończyła, na dworze panowały już ciemności. Drgnęła, słysząc pukanie do drzwi. Nieprzydatny wypadł z pokoju i pognał do sypialni, gdzie zaszył się pod łóżko.

– Może powinnam posłać go na tresurę. – Odłożyła skrzypce i wyszła do holu. Przez siatkowe drzwi wyjrzała ku niej twarz Tuckera.

Splotła dłonie, tak pewne przed chwilą, by powstrzymać ich drżenie.

– Paskudna noc na spacery.

– Wiem.

– Nie wejdziesz?

– Jeszcze nie.

Z włosów ściekła mu woda. Przypomniała sobie, jak wyglądał rano, kiedy wziął prysznic.

– Długo tu stoisz?

– Przyjechałem w chwili, gdy przerzuciłaś się z nokturnów na „Salty Dog”. Bo to był „Salty Dog”, prawda?

Na jej twarzy ukazał się przelotny uśmiech.

– Jim mnie nauczył. Wymieniamy doświadczenia.

– Słyszałem o tym. Toby jest bardzo zadowolony. Myśli nawet o kupieniu chłopcu używanych skrzypiec.

– Jim jest utalentowany – powiedziała i poczuła się głupio. Dlaczego rozmawiają o Jimie rozdzieleni siatkowymi drzwiami? – Prąd wysiadł.

– Wiem. Wyjdź na chwilę, Caroline. Zawahała się. Wydawał się taki poważny.

– Coś się stało?

– Wyjdź. – Otworzył drzwi.

– Dobrze. – Wyszła, cała spięta. – Zastanawiałam się właśnie, czy ten deszcz jest dobry dla zbiorów.

– Nie przyszedłem tu rozmawiać o uprawie roli, o muzyce zresztą też nie. – Wsadził ręce w kieszenie i razem patrzyli, jak błyskawice rozdzierają niebo. – Muszę zapytać cię o to, co było rano.

– Może przyniosę ci piwa? – Zrobiła krok w tył, sięgając do klamki. – Wczoraj kupiłam całą skrzynkę.

– Caroline! – Jego oczy błysnęły w mroku. – Dlaczego nie pozwoliłaś mi się dotknąć?

– Nie rozumiem, o czym mówisz. – Przeczesała nerwowo palcami włosy. – Pozwoliłam ci. Kochaliśmy się w salonie na kanapie.

– Pozwoliłaś mi się kochać, ale nie pozwoliłaś mi się dotknąć. Jest różnica. Ogromna różnica.

Zesztywniała. Omal się nie uśmiechnął, widząc wyniosłe spojrzenie, jakim go obrzuciła.

– Jeżeli przyjechałeś tu, żeby krytykować mój występ… – umilkła zdziwiona tym, co powiedziała.

– Dużo mówiące przejęzyczenie. Poza tym nie krytykuję. Pytam. – Podszedł bliżej, ale jej nie dotknął. – Ale myślę, że właśnie mi odpowiedziałaś. To był występ. Może potrzebowałaś coś odegrać, żeby poczuć, że żyjesz. Bóg wie, że masz do tego prawo. Pytam, czy tylko tego chcesz? Mogę ci ofiarować więcej. Chcę dać ci więcej. Jeżeli zechcesz to przyjąć.

– Nie wiem. Nie tylko, czy chcę, ale czy powinnam.

– Mogę zostawić cię samą, jeżeli masz zamiar to przemyśleć. Albo możesz mnie zaprosić do środka. – Podniósł dłoń do jej policzka. – Proszę, zaproś mnie do środka.

Nie tylko do domu, zrozumiała. Do jej wnętrza, fizycznie, emocjonalnie. Zamknęła na chwilę oczy. Kiedy je otworzyła, on nadal czekał.

– Nie stanowię najlepszej lokaty kapitału. Uśmiechnął się lekko.

– Cholera, złotko, ja też nie. Odsunęła się, żeby otworzyć drzwi.

– Wejdź, proszę.

Tucker wypuścił ze świstem powietrze. W chwili gdy przekroczył próg pochwycił Caroline w ramiona z taką gwałtownością, że zachwiała się na nogach.

– Tucker…

– Mógł to zrobić Ret Butler, mogę i ja. -.Zamknął jej usta pocałunkiem i ruszył w stronę schodów. Szczęśliwie nie musiał się martwić Ashleyem, a Luisa wybije jej dzisiaj z głowy.

– Jesteś mokry. – Oparła głowę na jego ramieniu.

– Nie będę się sprzeciwiał, żebyś się rozebrała.

Roześmiała się. Jakie to łatwe, pomyślała, jeżeli człowiek pozwoli sobie na luz.

– Jesteś dla mnie taki dobry.

– Mogę być jeszcze lepszy. – Przystanął w drzwiach sypialni, żeby ją pocałować.

– Nie mogę się tego doczekać.

– Tym razem będziesz musiała.

Drzemała przygnieciona jego ciałem. To i owo zaczynało ją boleć, ale nawet ból sprawiał jej radość. Zawsze uważała się za sprawną kochankę – choć pod koniec ich znajomości Luis miał zastrzeżenia, ale nigdy nie czuła się tak zadowolona z siebie.

Przeciągnęła się z westchnieniem. Tucker przetoczył się na plecy, tak że znalazła się na nim.

– Lepiej? – zapytał, kiedy położyła mu głowę na piersi.

– Przedtem też było dobrze. – Uśmiechnęła się i podniosła ciężkie powieki. Z niemałym zdziwieniem stwierdziła, że leżą w nogach łóżka. – Jak się tu znaleźliśmy?

– Sprawność fizyczna. Daj mi parę chwil, a znajdziemy się w głowach.

– Hmmm. – Przycisnęła usta do jego piersi. – Przestało padać. I jest jeszcze bardziej gorąco niż przedtem.

– Nie wiem, czy to przypadkiem nie nasza zasługa. Caroline uniosła głowę.

– Wiesz, czego chcę?

– Skarbie, gdy tylko odzyskam siły, dam ci wszystko, czego zapragniesz.

– Zapamiętaj to sobie. Ale… – Zbliżyła usta do jego warg. – Ale w tej chwili mam ochotę, naprawdę wielką ochotę na lody. – Pokazała mu w uśmiechu wszystkie zęby. – Chcesz loda, Tucker?

– Może bym i zjadł. – Oczyma wyobraźni zobaczył, jak zlizuje Niespodziankę Truskawkową z interesujących rejonów jej ciała. – Przyniesiesz je tutaj?

– Taki miałam plan. – Wyślizgnęła się z łóżka i poszukała w szafie szlafroczka. – Dwie łyżki?

Jego zęby błysnęły w mroku, kiedy skrzyżowała poły szlafroka na piersiach.

– Zdecydowanie dwie. Pomóc ci?

– Myślę, że sobie poradzę.

– To dobrze. – Wsadził ręce pod głowę i zamknął oczy. Caroline wyszła, pewna, że Tucker skorzysta z jej nieobecności i utnie sobie drzemkę.

W świetle naftowej lampy nałożyła lody. Pomyślała, że ta chwila zostanie jej w pamięci. Duszna kuchnia, zapach deszczu i nafty, silny posmak miłości. Lody, które zaniesie do łóżka.

Nucąc pod nosem wyszła do holu. Nawet ostry dźwięk telefonu nie zepsuł jej humoru. Odstawiła jedną miseczkę i przytrzymując słuchawkę ramieniem, zanurzyła łyżkę w lodach.

– Halo.

– Caroline! Dzięki Bogu!

Zamarła w połowie gestu, z łyżeczką tuż przy wargach. Jednak istniało coś, co mogło zepsuć jej humor. Telefon od matki.

– Cześć, mamo.

– Od godziny próbuję się z tobą połączyć. Jakieś kłopoty na linii. Co nie jest zaskakujące, biorąc pod uwagę, jak oni tam funkcjonują.

– Mieliśmy burzę. Jak się masz? A tato?

– Mamy się dobrze. Twój ojciec jest w podróży służbowej do Nowego Jorku. Nie mogłam mu towarzyszyć. Mam mnóstwo zajęć.

Georgia Waverly mówiła szybko, bez śladu akcentu z delty Missisipi, pracowała ciężko i z zamiłowaniem, by go wykorzenić.