Изменить стиль страницы

– Jestem pewien, że darzyła go głębokim uczuciem – mruknął Burns. Darleen uśmiechnęła się nie dostrzegając sarkazmu.

– Edda Lou pokłóciła się z panem Longstreetem w dniu swojej śmierci?

– Przyszła do mnie po tej awanturze. – Darleen rozsiadła się na krześle. Zupełnie jak u Perry'ego Masona, pomyślała. – Była maksymalnie wkurzona. Widzi pan, Tucker zerwał z nią, a ona wykombinowała, że odczeka parę zgodni, aż on nie będzie mógł bez niej wytrzymać. Powiedziała, że nie wytrzyma bez bzykania i przyleci po więcej. – Zreflektowała się. – Chciałam powiedzieć, wiedziała, że on ją kocha.

Z twarzą pozbawioną wyrazu, Burns skinął głową.

– Rozumiem doskonale.

– Ale jakoś nic się nie działo. I wtedy Tucker zaczął spotykać się z Chrissy Fuller, była już po rozwodzie i w ogóle. Edda Lou nie miała zamiaru na to pozwolić, nigdy w życiu. Przydybała Tuckera w „Chat'N Chew" i powiedziała mu co i jak.

– Powiedziała, że jest w ciąży.

Darleen zacisnęła usta i gapiła się na swoje buty.

– Zdaje się, że się pomyliła. Była taka zdenerwowana, rozumie pan, bo Tucker mógł się jej wymknąć.

– Czy to właśnie powiedziała pani tego popołudnia?

– Była taka zdenerwowana. – Darleen wykręcała dłonie. – Kobieta mówi różne rzeczy, kiedy ma złamane serce. Biegała w te i we w te po moim salonie. Powiedziała, że on chce ją odrzucić jak zużytą szmatę. Że nie pozwoli, by zrobił jej to, co jego tata zrobił jej tacie.

– Słucham?

Darleen odzyskała animusz. Przekazywanie plotek jest zawsze przyjemne, nawet jeżeli te plotki mają już z górą trzydzieści lat.

– Dawno, dawno temu tata Eddy Lou starał się o pannę Madeline, mamę Tuckera. No, może niezupełnie się starał, ale bardzo chciał. Uparł się, że poślubi pannę Madeline, chociaż jej tata był senatorem stanowym, a on zwykłym farmerem. Edda Lou zawsze mówiła, że to powtórka z Kopciuszka, tyle że na odwyrtkę. Ale panna Madeline miała bzika na punkcie Beau Longstreeta. Im bardziej kochała pana Beau, tym bardziej Austin Hatinger jej chciał. Nigdy nie miał serca do Longstreetów.

– Tak więc – przerwał Burns w nadziei, że uda mu się dotrzeć do jakiegoś sedna. – Istniały animozje między obiema rodzinami.

– Co? A tak, istniały. Hatinger i pan Beau omal się nie pozabijali na zebraniu kościelnym. Mój tata był jednym z tych, co ich rozdzielali. Opowiada o tym czasem…

Burns chrząknął.

– To wszystko jest bardzo interesujące, Darleen, ale…

– Chcę powiedzieć, że jej ojciec uważał, że Beau zabrał mu jego Własność, więc Edda Lou uznała, że należy jej się Sweetwater. A na Tuckera Uparła się, bo… No, jest naprawdę przystojny i nie dusi tak grosza jak jego ojciec. Ale tak naprawdę to chciała dogryźć ojcu. Więc była na niego naprawdę wściekła – to znaczy, na Tuckera – kiedy powiedział przy wszystkich, że jej nie chce. Powiedziała do mnie: „Wepchnę mu te słowa z powrotem do gardła, Darleen. Zobaczysz".

– Czy zdradziła, jakich metod zamierza użyć?

– Chciała dopaść go gdzieś samego i pozwolić działać naturze. – Darleen posłała Burnsowi kokieteryjne spojrzenie. – Ona świetnie o siebie dbała. Wiedziała w co się ubrać, żeby wpaść mężczyźnie w oko.

– Jakiemuś konkretnemu mężczyźnie?

– Przed Tuckerem? O, było ich wielu. Zeszłej zimy lepił się do niej John Thomas Bonny, a przed nim Judson O'Hara i Will Shiver. Był też Ben Koons. Ale on jest żonaty i Edda Lou nie brała go pod uwagę.

Burns zanotował nazwiska starannie, drukowanymi literami.

– W przypadku kobiety tak atrakcyjnej jak Edda Lou byłoby zupełnie naturalne, gdyby jakiś mężczyzna dalej… lepił się do niej po tym, jak oddała swe serce panu Long sweetowi.

– Och, Edda Lou chełpiła się, że żaden mężczyzna nie zapomni o niej tak łatwo. Mogła mieć każdego, kogo chciała.

– Rozumiem. Toby'ego Marcha też?

– O! – Darleen podniosła kubek i wypiła resztę wody. – No cóż.

– Tak?

– Tam nic nie było, panie Burns. Naprawdę. Edda Lou lubiła się podrażnić z mężczyznami. Taka już była.

– Drażniła się z panem Marchem?

– To była tylko taka zabawa. – Darleen podniosła kciuk do ust i zaczęła obgryzać paznokieć. – Edda Lou nie zainteresowałaby się czarnym mężczyzną. Może była po prostu ciekawa.

– Ciekawa pana Marcha?

– Robiła to tylko po to, żeby odegrać się na ojcu. Sprał kiedyś Toby'ego. To przez niego Toby ma tę bliznę. A brat, Eddy Lou, Cyr, przyjaźni się z synem Toby'ego. Austin Hatinger strasznie się o to wścieka. Edda Lou lubiła poflirtować z Tobym. Robił się cały sztywny i czerwony.

– Miała z nim romans?

– Trudno powiedzieć. – Darleen obgryzła paznokieć do żywego mięsa. – To nie było nic poważnego. Bawiła się tylko.

Nic poważnego dla niej, ale dla Murzyna? pomyślał Burns. Dla żonatego Murzyna w małym południowym miasteczku, gdzie za przekroczenie pewnych granic płaci się głową?

– Kiedy to było, Darleen?

– Och, głównie po tym, jak Tucker ją zostawił. Toby pracował wtedy w domu noclegowym. Ale nic tam takiego nie było. Rany, ojciec by ją zabił. Powiesiłby Toby'ego, a Eddę Lou obdarł żywcem ze skóry. A jeżeli nie on, to Vernon. Edda Lou i Vernon nie przepadali za sobą, ale Vernon nie mógłby spojrzeć ludziom w oczy, gdyby się dowiedział, że Edda Lou, no wie pan, z czarnym.

Burns uśmiechnął się. To dawało mu trzech nowych podejrzanych. Trzy nowe motywy zbrodni. – Dziękuję pani, Darleen. Ogromnie mi pani pomogła.

podczas gdy Toby i Jim walili młotkami w belkę na tylnej werandzie, Caroline strzelała do puszki po rosole z kury. Spudłowała po raz kolejny.

– Celuj odrobinę bardziej w prawo – doradziła jej Susie. – Odskakujesz w lewo za każdym razem, gdy pociągasz za spust.

– Naprawdę nie wiem, dlaczego to robię.

– Szalenie pocieszające. Tym razem, zanim naciśniesz spust, wstrzymaj oddech. – Susie zacisnęła usta, kiedy Caroline strzeliła i spudłowała. – Pójdzie ci lepiej, kiedy nauczysz się trzymać oczy otwarte. Ale na razie odpuścimy sobie chyba konkurs z okazji Czwartego Lipca.

– Nie ruszę się stąd, dopóki nie trafię w tę puszkę.

– Może pomyślałabyś znowu o tym Luisie.

– Nie. Pozbyłam się go definitywnie.

– Cholera, a miałam nadzieję, że w chwili słabości opowiesz mi wszystkie pikantne szczegóły.

– Raczej banalne. Przyłapałam go z inną kobietą.

– O! – Susie rozmyślała przez chwilę nad tym, co usłyszała. – Złapałaś go na romansie czy faktycznie przyłapałaś?

– Faktycznie przyłapałam. – Caroline uspokoiła dłonie i wycelowała. – Weszłam do garderoby, gdy piersiasta flecistka zmieniała mu olej.

– A niech mnie! Urwałaś mu fiuta?

Caroline się roześmiała i karabin zatańczył w jej dłoniach.

– Niestety, znajdowałam się wtedy w okresie spolegliwości.

– Zdaje się, że masz go już za sobą.

– Okres spolegliwości czy Luisa? Tak. Całkowicie. – Znowu spudłowała. – Cholera! Trafię ją. To tylko kwestia praktyki. Jestem przecież muzykiem, ekspertem w zdobywaniu wprawy. – Uniosła broń, wycelowała – Sprawię, że ta cholerna puszka zaśpiewa.

Nie zaśpiewała wprawdzie, ale cichy brzęk w pełni usatysfakcjonował Caroline.

– Niezła robota. – Susie poklepała ją z uznaniem po plecach. – Może zrobisz sobie przerwę.

– Może sobie zrobię. – Caroline rozładowała starannie broń. W przeciwieństwie do Susie, nie czuła się dobrze obnosząc po domu naładowany karabin. – Zrobiłam postępy. Wczoraj zestrzelenie tej głupiej puszki zajęło mi dwie godziny. Dziś zrobiłam to w… – spojrzała na zegarek -… godzinę i czterdzieści pięć minut. – Z braku lepszego miejsca wrzuciła naboje do kieszeni. – Napijesz się czegoś?

– Myślałam, że nigdy nie zapytasz. – Ruszyły w stronę domu. – Widzę że zapędziłaś Toby'ego i Jima do roboty. Podoba mi się ta niebieska farba. Naprawdę odświeża dom.

– Pomalują mi również werandy. Na biało. Możemy tędy przejść, Toby?

– Jasne, ale proszę uważać. Dzień dobry, pani Truesdale.

– Cześć, Toby. Kiedy skończycie tutaj, może zajrzysz do nas i powiesz Burke'owi, co zrobić z tymi kuchennymi drzwiami. Nadal się zacinają.