– Złotko – zawołał. – Dokąd on cię prowadzi?
– Idziemy na spacer – wydyszała. Machając radośnie ogonem, Nieprzydatny dopadł Tuckera i zaczął obgryzać mu kostki u nóg.
– To nie miasto. – Pochylił się, żeby podrapać psa za uchem. – Tutaj wypuszcza się psy na podwórko.
– Próbuję nauczyć go chodzić na smyczy.
Aby ukazać bezowocność tych wysiłków. Nieprzydatny okręcił się i chwycił smycz w zęby.
– Chyba nie jest z tego zadowolony – zauważył Tucker. – Wyglądasz na zmęczoną, Caro. Niedobra noc?
– Cóż, on cały czas płakał. – A kiedy się w końcu uspokoił, nie mogła zasnąć z obawy, że przyjdzie Austin Hatinger i zacznie dobijać się do drzwi.
– Papierowe pudło i budzik.
– Słucham?
– On tęskni za swoją mamą. Wsadź go do pudła, choćby z tą poduszką, którą kupiłaś, a pod nią wepchnij budzik. Doskonale imituje bicie serca. będzie spał jak aniołek.
– Ach tak? – Po krótkim namyśle postanowiła, że nie powie mu, iż pies zasnął, kiedy wzięła go do siebie do łóżka. – Będę musiała spróbować, Dlaczego stoisz na drodze?
– Siedzę – sprostował Tucker. – Spędzam czas.
– Dziwne wybrałeś sobie po temu miejsce. Nie złapali jeszcze Hatingera. prawda?
– Ja w każdym razie nic o tym nie wiem.
– Tucker, była u mnie dzisiaj Susie i wspomniała o Vernonie Hatingerze. Powiedziała, że jest taki sam jak jego ojciec.
Tucker strzelił palcami, żeby zabawić Nieprzydatnego.
– No, trochę mu brakuje.
– Susie powiedziała, że on zawsze szuka zwady i…
– Szukał i ze mną – przerwał Tucker. – Muszę z przykrością stwierdzić, że skopał mi tyłek. Potem Dwayne skopał jemu. – Uśmiechnął się błogo na wspomnienie człowieka, jakim był Dwayne, zanim dopadł go w swoje szpony alkohol. – Jakoś nigdy nie mogłem wyrobić sobie bicepsów. Nie pomogła mi nawet praca w polu. Mam ramiona jak patyki. Za to Dwayne wyglądał jak bokser. Używał kiedyś tych ramion do ćwierćbacku w footballu i dziewczyny zlatywały się do niego jak pszczoły do miodu. Po tym, jak Vernon obił mi twarz, Dwayne zrobił z niego surowy befsztyk. Było pięknie.
– Jestem pewna, że to wzruszający przykład męskiej solidarności, ale chodzi o to, że powinieneś wystrzegać się nie tylko Austina, ale również Vernona.
– Nie sądzę, żebym musiał obawiać się któregoś z nich.
– Dlaczego? – wybuchnęła. – Ponieważ twój starszy brat obije im mordę?
– Niestety, ostatnio jest zbyt zajęty. – Tucker spojrzał w dół Old Cypress Road i zobaczył chmurę kurzu, wśród której posuwał się thunderbird Billy'ego T. – Będzie lepiej, jeżeli wrócisz do domu i o wszystkim zapomnisz. Może wpadnę później i zobaczę, jak idzie malowanie.
– Co się stało? – Widziała już kiedyś ten wyraz w jego oczach. Kiedy leżał na niej pośród dźwięku tłuczonego szkła. Kiedy zapytał, czy ma w domu broń. Ten człowiek nie potrzebował starszego brata ani nikogo innego, żeby się za niego bił – Usłyszała ryk thunderbirda i odwróciła się. – Co się dzieje, Tucker?
– Nic, co by ciebie dotyczyło. Idź do domu, Caroline. – Zsunął się maski wozu w chwili, gdy Billy T. zahamował.
– Hej, Tucker – Billy T. ukazał w sztucznym uśmiechu pełen garnitur zębów – Nie był w najlepszym humorze. Głowa go ciągle bolała, a duma ucierpiała bardziej niż czaszka. Prawdę mówiąc, miał ochotę skopać komuś tyłek.
– Billy T – - Tucker podszedł z rękami w kieszeniach. – Słyszałem, że miałeś rano mały wypadek.
– Nie twój kurewski interes.
– Staram się po prostu nawiązać rozmowę. Wiesz, tak się składa, że siedzę tu i czekam na ciebie.
– Doprawdy?
– Aha. – Kątem oka Tucker zobaczył, że Caroline również przeszła przez drogę. Choć zatrzymała się kilka kroków za nim, jej obecność denerwowała go jak cholera. – Chciałbym wyjaśnić jedną drobną sprawę. Jeżeli masz chwilę.
Zanim Billy T. zrozumiał, co się dzieje, Tucker wsunął rękę do jego wozu i wyrwał kluczyk ze stacyjki. Ludzie zapominali często, że potrafi się ruszać.
– Bo jeżeli nie… – powiedział ze spokojem.
– Kurza dupa! – Billy T. otworzył drzwi wozu. – Chcesz, zdaje się, żeby ci podbić drugie oko.
– Porozmawiamy o tym za chwilę. Caroline, jeżeli podejdziesz jeszcze bliżej, będę na ciebie bardzo zły.
Wzrok Billy'ego T. spoczął na Caroline, powędrował niespiesznie w górę jej nóg, zatrzymał się na brzuchu i piersiach.
– Zostaw ją, Tucker. Może, kiedy już rozsmaruję cię po asfalcie, zechce Pójść na piwo z prawdziwym mężczyzną.
Caroline uniosła dumnie głowę.
– Widzę tu tylko dwóch gówniarzy. Tucker, nie wiem, co w ciebie wstąpiło, ale chcę, żebyś mnie odwiózł do domu. Natychmiast.
Billy T. uśmiechnął się szeroko i wypluł wykałaczkę. – Przeleciałeś ją już, Tucker? Daje ci regularnie?
Rozwścieczona Caroline postąpiła krok naprzód, ale zatrzymał ją stanowczy gest Tuckera.
– Billy T., nieładnie mówić tak do kobiety, ale tym zajmiemy się Później. Teraz pogadamy o moim samochodzie.
– Słyszałem, że odstawili go do Jackson, żeby go trochę rozprasować.
– Dobrze słyszałeś. Między nami nigdy nie układało się najlepiej. I nie Przypuszczam, by stosunki polepszyły się w przyszłości, ale nie mogę Pozwolić, by to, co zrobiłeś z moim samochodem, uszło ci na sucho.
Billy T. splunął.
– Zdaje się, że to ty rozwaliłeś tę gablotę.
– Po tym jak ty zrobiłeś z niej złom. – Tucker wiedział, że Billy T. nie grzeszy rozumem, kłamał mu więc w żywe oczy. – Darleen powiedziała że zrobiłeś te dziury w przewodach. Trochę nieładnie z jej strony, skoro dałeś jej szminkę Josie.
– Kłamliwa suka!
– Może, ale coś mi się zdaje, że tym razem powiedziała prawdę. Billy T. odgarnął włosy, które opadły mu na czoło.
– Może i powiedziała, ale nic mi nie udowodnisz. – Rozciągnął usta w szyderczym uśmiechu. – Przyszedłem sobie twoją fikuśną aleją i wywierciłem dziury w twoim fikuśnym samochodziku. Darleen było przykro, że złamałeś serce Eddzie Lou, więc zrobiłem to, żeby poprawić jej humor. I ponieważ nienawidzę cię, skurwielu. Ale nic mnie nie udowodnisz.
Tucker w zamyśleniu sięgnął po papierosa.
– Masz sporo racji, ale to nie oznacza, że wykręcisz się sianem. – Odciął kawałek papierosa, resztę podpalił. Caroline cofnęła się o krok. Znała ten ton głosu. – Przyszło mi właśnie do głowy, że ktoś z mojej rodziny mógł pożyczyć ode mnie samochód tego ranka. Ktoś, kto nie radzi sobie za kierownicą równie dobrze jak ja. Wiesz, Billy T., to mnie naprawdę wkurwia.
– No i co z tego?
Tucker przyjrzał się koniuszkowi papierosa.
– Myślę, że jednak coś z tym zrobię. Choć muszę przyznać, że nie chciałbym oberwać znowu po gębie.
– Zawsze byłeś tchórzliwym śmierdzielem. – Uśmiechając się, Billy T. rozłożył szeroko ramiona. – No dalej, pokaż, co potrafisz. Wal!
– Cóż, skoro nalegasz. – Tucker kopnął go prosto w krocze.
Billy T. zgiął się wpół. Wydawał odgłosy szybkowara pracującego na pełnych obrotach. Trzymając się za przyrodzenie, upadł na ziemię. Kiedy Tucker pochylił się i zacisnął rękę na jego uszkodzonych genitaliach, oczy uciekły Billy'emu T. w tył głowy.
– Nie mdlej jeszcze, mam ci coś do powiedzenia. Może zaczniesz znowu pracować mózgownicą, kiedy twoje jaja wrócą na miejsce, bo chcę. żebyś coś sobie przemyślał. Słuchasz mnie?
– Hm – Był to jedyny dźwięk, jaki Billy T. mógł z siebie wydobyć.
– Dobrze. Wiesz, kto ma weksel na ziemię twojej rodziny? Zalegacie ze spłatami trzy miesiące. Byłoby mi szalenie przykro, gdybym musiał wysłać wam komornika. A ta oczyszczalnia bawełny, do której zaglądasz łaskawie, żeby popracować parę godzin w tygodniu? Tak się składa, że ja jestem jej właścicielem. Jeżeli zechcesz zastosować wobec mnie środki odwetowe, nie będę cię mógł powstrzymać. Ale stracisz ziemię, stracisz pracę i, Bóg mi świadkiem, zrobię z ciebie eunucha. Nie wiem, czy nie powinienem skorzystać z okazji, skoro już się nadarzyła. – Zacisnął palce na podkreślenie swoich słów Billy T. jęknął i zwinął się w kłębek. – Lubiłem ten samochód – westchnął Tucker. – I bardzo lubię tę panią, którą obraziłeś. Więc nie zadzieraj ze mną, Billy. Nie jestem już chuderlawym dziesięciolatkiem. – Zostaw mnie! – Billy T. uwolnił się w końcu. – Coś mi złamałeś. ś tu nie mam!