Изменить стиль страницы

Przełknął głośno ślinę. Ojciec stał na przygiętych nogach, ponieważ przepust był dla niego za niski. Ale ta pozycja wcale go nie pomniejszała. Wręcz przeciwnie, wydawał się większy, silniejszy. Pochylony, z ugiętymi nogami i rękoma czarnymi od brudu wyglądał jak zwierzę szykujące się do skoku.

Cyr poczuł w gardle gulę strachu i odchrząknął.

– Szukają cię, tato.

– Wiem, że mnie szukają. Ale jeszcze mnie nie znaleźli, no nie?

– Nie.

– A wiesz dlaczego, synu? Ponieważ Bóg jest po mojej stronie. Te antychrysty nigdy mnie nie znajdą. Mamy tu świętą wojnę. – Uśmiechnął się i Cyr poczuł lód w żołądku. – Wsadzili mnie do więzienia, a tego syna dziwki zostawili na wolności. Była dziwką. Dziwką Babilonu – powiedział miękko. – Sprzedała się, chociaż była moja.

Cyr nie wiedział, o czym ojciec mówi, ale skinął głową.

– Tak.

– Zostaną ukarani. „Poniosą karę za swe grzechy". – Zaciskał i rozprostowywał palce. – Oni wszyscy. Aż do ostatniego pokolenia. – Skupił znowu wzrok na Cyrze. – Skąd masz ten rower, chłopcze?

Cyr otworzył już usta, żeby powiedzieć, że należy do Jima, ale przeraził się, że kłamstwo wypali mu język.

– Ktoś mi go pożyczył. – Zaczął się trząść, wiedząc, że nie ma wyboru. – Znalazłem pracę. Pracuję w Sweetwater.

Austin postąpił krok naprzód, oczy mu się zamgliły. Zaciskał i rozprostowywał rytmicznie pięści.

– Poszedłeś tam? W to gniazdo żmij?

Cyr wiedział, że istnieją gorsze rzeczy niż pas. Istnieją pięści. Łzy napłynęły mu do oczu.

– Nie wrócę tam, tato. Przysięgam. Myślałem tylko… – Dłoń zamknęła się na jego ustach, dławiąc słowa.

– Nawet mój syn mnie zdradza. Ciało z mego ciała, krew z mej krwi. – Odrzucił Cyra na bok, jak tłumok. Chłopiec uderzył boleśnie łokciami w ścianę, ale nie krzyknął. Przez długą chwilę słychać było tylko ich ciężkie oddechy.

– Wrócisz tam – powiedział w końcu Austin. – Wrócisz i będziesz patrzył. Powiesz mi, co on robi, w którym pokoju śpi. Powiesz mi wszystko, co tam zobaczysz i usłyszysz.

Cyr otarł oczy.

– Tak.

– I przyniesiesz mi jedzenie. Wodę i jedzenie. Będziesz mi je przynosił każdego ranka i wieczora. – Pochylił się nad synem z uśmiechem. Miał nieświeży oddech. Światło padające przez otwór w przepuście uderzyło go w oczy. – Nie powiesz mamie, nie powiesz Vernonowi, nie powiesz nikomu.

– Tak. – Cyr kiwał miarowo głową. – Ale, tato, Vernon mógłby ci pomóc. Mógłby przyjechać ciężarówką i…

Austin chwycił Cyra za ramię.

– Powiedziałem: nikomu. Będą obserwować Vernona. Będą go obserwować dzień i noc, ponieważ wiedzą, że stoi po mojej stronie. Ale ty, tobą nie będą sobie zaprzątać głowy. Pamiętaj, że będę na ciebie patrzył. Czasem będę tutaj, czasem nie. Ale zawsze będę na ciebie patrzył. I słuchał. Bóg pozwoli mi widzieć, pozwoli mi słyszeć. Jeżeli popełnisz błąd, jego gniew spadnie na ciebie i zetrze cię na proch.

– Przyniosę jedzenie – zadzwonił zębami Cyr. – Obiecuję. Przyniosę. Austin położył ciężkie ręce na ramionach chłopca.

– Powiesz komuś, żeś mnie widział, a sam Pan Bóg ci nie pomoże.

Dojazd do Sweetwater zajął Cyrowi prawie godzinę. W połowie drogi musiał się zatrzymać i zrzucić śniadanie w rowie. Obmył twarz w cuchnącej wodzie Little Hope. Nogi mu drżały i z trudem pedałował. Co parę minut oglądał się niespokojnie, pewny, że ujrzy ojca, z uśmiechem odpinając pas, który zabrali mu w więzieniu okręgowym.

Kiedy dotarł do Sweetwater, Tucker siedział na tarasie i przeglądał poranną prasę. Cyr zaparkował rower uważając na każdy swój ruch.

– Dzień dobry, Cyr.

– Panie Tucker! – Jego głos zabrzmiał chropawo i Cyr odchrząknął. – Przepraszam za spóźnienie. Ja…

– Nie masz ustalonych godzin pracy, Cyr. Przychodzisz kiedy chcesz. – Tucker rzucił okiem na sprawozdanie giełdowe i odłożył go na bok.

– Tak, proszę pana. Proszę mi tylko powiedzieć, od czego mam zacząć.

– Nie popędzaj mnie – powiedział Tucker przyjaźnie i podał kawałek bekonu nie tracącemu nadziei Busterowi. – Jadłeś śniadanie?

Cyr pomyślał o tym, co zostawił w przydrożnym rowie.

– Tak, proszę pana.

– Więc chodź na górę. Poczekasz, aż ja skończę swoje. Potem zastanowimy się, co dalej.

Cyr wspiął się niechętnie na trzy kondygnacje schodów, które prowadziły na taras. Buster podniósł łeb, machnął raz ogonem i puścił bąka.

– Uwielbia towarzystwo – powiedział Tucker sucho. Odłożył katalog Josie na krzesło i uśmiechnął się do chłopca. – Skoro tak się palisz do… Chryste, coś ty sobie zrobił?!

W oczach Cyra błysnęło przerażenie.

– Nic sobie nie zrobiłem!

– Do diabła, chłopcze, masz łokcie pozdzierane do kości. – Ujął Cyra za ramię i odwrócił mu rękę. Krew sączyła się jeszcze, a w rankach tkwiły okruchy żwiru.

– Spadłem z roweru. Tucker przymrużył oczy.

– Vernon ci to zrobił? – Znał Vernona i wiedział, że facet nie wahałby się pobić dziecka.

Jaki ojciec, taki syn.

– Nie. proszę pana. – Cyr odczuł falę ulgi, że w końcu może powiedzieć prawdę. – Przysięgam, Vernon mnie nie bije. Wpada czasem w złość, schodzę mu wtedy z oczu, i on zapomina. Nie to, co tato… – Urwał, blady z przerażenia. – To nie Vernon. Spadłem z roweru.

Tucker słuchał bełkotliwych wyjaśnień Cyra z uniesionymi brwiami. Nie było sensu przyciskać chłopca ani pogłębiać jego zażenowania zmuszając go, by przyznał, że ojciec i brat używają go w charakterze worka treningowego.

– Idź do Delii i powiedz, żeby cię opatrzyła.

– Nie muszę…

– Chłopie, posłuchaj! – Tucker odchylił się na krześle. – Jednym z przywilejów pracodawcy jest wydawanie rozkazów. Idź do Delii, obmyj się, weź sobie z lodówki coca – colę. Kiedy wrócisz, powiem ci, co będziesz dzisiaj robił.

– Tak, proszę pana. – Cyr wstał, przygnieciony poczuciem winy. powlókł się do kuchni.

Tucker spoglądał za nim z zatroskaną twarzą. Chłopak wyglądał jak przekręcony przez maszynkę. I nie dziwota. Tucker rzucił Buckerowi jeszcze jeden kawałek bekonu i postanowił, że zajmie Cyra tak, by chłopak nie miał czasu myśleć o swoich kłopotach.

Do południa Tucker i Cyr rozpracowali działanie kosiarki do trawy. Wieść o aferze Talbotów obiegła już miasto i dzięki czerwonej linii między Delią i Arleen dotarła do Sweetwater, kiedy bandaże na głowie Billy'ego T. były jeszcze ciepłe.

Jak dobre, domowe lody, historyjka przekazywana w wielu wariantach została skonsumowana z zadowoleniem. Ale Tuckera interesował tylko jeden jej aspekt.

Junior zastał żonę owiniętą wokół Billy T. Bonny'ego na kuchennym stole. Billy T. wylądował z guzem na potylicy, ale żadna ze stron nie wysunęła oskarżeń.

Dopóki nie zdarzy się coś, co zepchnie Talbotów na drugi plan, zdarzenie to będzie głównym tematem rozmów w Innocence.

Tucker myślał nad tym przez całe popołudnie, potem zjadł kawałek ciasta bananowego wypieku Delii i rozmyślał dalej. Była to, bądź co bądź, kwestia zasad. Mężczyzna może przejść do porządku dziennego nad wieloma sprawami, ale nie zajdzie daleko odstępując od swoich zasad.

Wyżebrał od Delii samochód, kusząc ją nowymi kolczykami i pełnym bakiem benzyny. Minął drogę prowadzącą do domu McNairów. Ciekawe, czy uda mu się wieczorem wyciągnąć Caroline do kina. Zaparkował trochę dalej, w miejscu, gdzie Old Cypress Road przecinała Longstreet.

Żeby dostać się z domu do miasta lub z miasta do domu, Billy T. musi tędy przejeżdżać. Tucker wiedział, że Billy T. nie opuścił wieczoru u McGreedy'ego od czasu, gdy mógł utrzymać kufel w ręku.

Wyjął papierosa i rozpoczął czaty.

Siedział na masce samochodu Delii, zastanawiając się, czy zapalić następnego, kiedy zobaczył Caroline ciągniętą przez psa na czerwonej smyczy.

Posuwała się w tempie określonym przez Nieprzydatnego i bezskutecznie usiłowała przywołać go do nogi. Gdyby mogła się zatrzymać, stanęłaby jak wryta na widok błysku irytacji w oczach Tuckera. Kiedy spojrzała po raz drugi, już się uśmiechał.