Изменить стиль страницы

– Chyba napiję się piwa.

Caroline przystanęła przy ruszcie.

– Pachnie pięknie – powiedziała do Burke'a.

– Jeszcze pięć minut – obiecał i Susie roześmiała się.

– Zawsze to mówi. Napiłabyś się czegoś, Caroline?

– Nie, dziękuję. Pomyślałam sobie, że może potrzebujesz pomocy.

– Złotko, to po właśnie mam czwórkę dzieci! Chcę tylko, żebyś usiadła i odpoczywała.

– Widzisz, ja… – Obejrzała się ostrożnie przez ramię. Burns nadal siedział przy stole, z węzłem krawata zaciągniętym bezlitośnie pod samą szyję, i sączył chardonnay, które przyniosła Caroline.

– A! – Susie pobiegła za jej spojrzeniem. – Są takie chwile w życiu kobiety, kiedy potrzeba jej zajęcia. Może przyniosłabyś mi z kuchni marynaty maślane? Słoik stoi w szafce na lewo od lodówki.

Caroline odeszła, przepełniona wdzięcznością. Na werandzie doktor Shays podniósł dłoń do kapelusza. Dwayne powitał ją słodkim, nieobecnym uśmiechem na wpół zalanego faceta.

Caroline pchnęła drzwi do kuchni. Bobby Lee i Marvella stali przed lodówką w namiętnym uścisku. Na dźwięk otwieranych drzwi odskoczyli od siebie jak oparzeni. Marvella zaczerwieniła się i obciągnęła bluzkę, Bobby Lee uśmiechnął się na wpół dumnie, na wpół głupawo.

– Strasznie mi przykro – zaczęła Caroline, kompletnie tracąc głowę. – Chciałam tylko wziąć coś dla Susie. – Czuła, że na jej policzkach można by usmażyć jajko. – Przyjdę później. – Niemal zderzyła się z drzwiami, które Tucker pchnął od zewnątrz.

– Caro, nie możesz zostawić ich tu samych. – Mrugnął do Bobby'ego Lee. – Kuchnie to bardzo niebezpieczne miejsca. Wychodźcie na powietrze, dzieciaki, gdzie wasze mamy mogą was widzieć.

– Skończyłam osiemnaście lat – powiedziała Marbella z błyskiem w oku. – Oboje jesteśmy dorośli.

Tucker uśmiechnął się szeroko i uszczypnął ją w policzek.

– O to właśnie chodzi, słoneczko.

– Poza tym – ciągnęła Marvella – mamy zamiar się pobrać.

– Marvello! – Koniuszki uszu Bobby'ego Lee poczerwieniały jak piwonie. – Nie rozmawiałem jeszcze z twoim tatą.

Odrzuciła hardo głowę.

– Wiemy przecież, czego chcemy, prawda?

– No tak. – Bobby Lee przełknął ślinę pod spokojnym spojrzeniem Tuckera. – Jasne. Ale zanim cokolwiek powiemy, muszę z nim porozmawiać. Tak się należy.

– Więc zacznij gadać. – Pchnęła go w stronę tylnych drzwi. Tucker patrzył za nią tępym wzrokiem.

– Jezu! – Wstrząśnięty, przeciągnął dłonią przez włosy. – Niedawno nosiłem ją na rękach, a teraz ona mówi o małżeństwie.

– Sadząc po błysku w jej oczach, nie skończy się na mówieniu.

– Jak to się mogło stać, że ona ma osiemnaście lat? – dumał Tucker. – Sam przed chwilą miałem osiemnaście lat. Caroline poklepała go po plecach.

– Nie martw się, Tucker, odnoszę wrażenie, że za rok czy dwa będziesz miał nowe dziecko do noszenia na rękach.

– Święty Boże! – Osłabł na samą myśl o tym. – Będę czymś w rodzaju dziadka. Mam trzydzieści trzy lata, do ciężkiej cholery! Jestem za młody na dziadka!

– Myślę, że będzie to tytuł honorowy.

– To bez znaczenia. – Zajrzał do szklanki z piwem. – Muszę to dobrze rozważyć.

– Bardzo rozsądnie z twojej strony. – Odwróciła się w stronę szafek. – Gdzie jest ta maślana marynata?

– Hmmm? – Spojrzał na nią i wszelkie myśli o życiu i przemijaniu pierzchły jak spłoszone wróble. Boże, miała naprawdę świetne nogi i śliczny, mały tyłeczek. – Na górnej półce – powiedział. Obserwował z przyjemnością, jak jej szorty podjeżdżają do góry, kiedy wspięła się na palce i sięgnęła ku górze. – O, tak! Doskonale.

Caroline miała już niemal słoik w ręku, kiedy zrozumiała, co się dzieje. Opadła na pięty i obejrzała się przez ramię.

– Jesteś chorym człowiekiem, Tucker.

– Faktycznie czuję podwyższoną temperaturę. – Podszedł do niej z uśmiechem. – Pozwól, że ci pomogę. – Sięgając po słoik, przytulił się do niej całym ciałem. – Ładnie pachniesz, Caro. Mężczyzna pragnie rankiem takiego zapachu.

Jej ciało zareagowało natychmiast i Caroline odetchnęła powoli i z rozmysłem.

– Jak kawy i smażonego bekonu? Zaśmiał się i pochylił twarz ku jej włosom.

– Jak spokojnego, niespiesznego seksu.

Za dużo się w niej działo. Za dużo, zbyt szybko. Ból w trzewiach, motylki w żołądku, bezwład mięśni. Nie czuła się tak od czasu… Luisa. Zesztywniała w jednej chwili.

– Robi się tu ciasno, Tucker.

– Bardzo się o to staram, Caroline. – Wyjął słoik i postawił na ladzie. Chwycił Caroline za biodra i odwrócił ku sobie. – Znasz to uczucie, kiedy przyczepia się do ciebie jakaś melodia i rozbrzmiewa ci w głowie na okrągło, choć nigdy byś nie przypuszczała, że tak bardzo ją lubisz?

Przesunął dłonią ku górze, muskając boki jej piersi. Krew zaszumiała jej w głowie.

– Chyba tak.

– Rozbrzmiewasz mi w głowie. Można powiedzieć, zacięła mi się płyta.| Miała przed sobą jego oczy, tak blisko, że dostrzegła zieloną, fascynującą obwódkę wokół źrenic.

– Może powinieneś przestawić się na inną melodię.

Przysunął się jeszcze bliżej, a kiedy zesztywniała, zadowolił się delikatnym muśnięciem jej dolnej wargi.

– Zawsze cholernie się nudziłem, robiąc to, co powinienem. – Przesunął wierzchem dłoni po jej policzku. Patrzyła na niego w taki dziwny sposób Było to otwarte, nieruchome spojrzenie, pod którym miękły mu kolana. – Czy on cię skrzywdził, czy tylko rozczarował?

– Nie wiem, o czym mówisz?

– Jesteś spłoszona, Caro. Sądzę, że nie bez powodu. Ciepło, które rozpłynęło jej się po ciele, stwardniało na granit.

– Słowo „spłoszona” pasuje bardziej do konia. Ja jestem zwyczajnie nie zainteresowana. A powodem braku mojego zainteresowania może być to, że mnie nie pociągasz.

– O, nieładnie tak kłamać – powiedział łagodnie. – Gdyby nie liczne towarzystwo za drzwiami, pokazałbym ci, skąd wiem, że kłamiesz. Ale jestem cierpliwym człowiekiem, Caro, i nigdy nie zrobiłem kobiecie zarzutu z tego, że chce, by ją trochę ponamawiać.

Gniew chwycił ją za gardło, ale nie stępił ostrości języka.

– Och, jestem pewna, że namówiłeś więcej kobiet, niż przewiduje ustawa. Eddę Lou, na przykład.

Rozbawienie zniknęło z jego oczu, pojawił się w nich najpierw gniew, potem coś bardzo zbliżonego do rozpaczy. Odsunął się od niej, a Caroline położyła mu dłoń na ramieniu.

– Tucker, przepraszam. To było podle.

Podniósł do ust szklankę z piwem, żeby spłukać gorycz.

– Ale prawdziwe. Potrząsnęła głową.

– Nadepnąłeś mi na odcisk, ale to nie powód, żeby powiedzieć coś takiego. Przepraszam.

– Nie ma sprawy. – Odstawił pusta, puszkę i starał się zapomnieć o bólu. Usłyszeli nawoływanie Burke'a i, choć Tucker uśmiechnął się, uśmiech nie sięgnął mu oczu.

– Wygląda na to, że dostaniemy jednak coś do jedzenia. Zanieś Susie ten słoik. Ja zaraz przyjdę.

– Dobrze. – Zatrzymała się przy drzwiach, pragnąc coś powiedzieć Ale kolejne przeprosiny mijały się z celem.

Kiedy drzwi się za nią zamknęły. Tucker oparł się czołem o lodówkę. Nie wiedział, co czuje, nie potrafiłby wyrazić tego słowami, ale wrażenie było paskudne. Uczucia zawsze przepływały przez niego, nie pozostawiając osadu, nawet uczucia zła. Obecne emocjonalne bagno, które bulgotało w nim w najmniej spodziewanych momentach, było czymś zupełnie nowym, nieprzyjemnym i przerażającym.

Edda Lou śniła mu się po nocach. Przychodziła do niego z poszarpanym, gnijącym ciałem. Muł i woda skapywały jej z włosów, a z ciała wypływała czarna krew, kiedy wskazywała na niego palcem.

Nie musiała nic mówić, i tak wiedział, co ma na myśli. Jego wina. Umarła z jego winy.

Boże Wszechmogący, co on ma teraz zrobić?

– Tucker? Kotku? – Josie wsunęła się do kuchni i otoczyła go ramieniem. – Źle się czujesz?

Parszywie, pomyślał, ale nie powiedział tego głośno.

– Ból głowy, to wszystko. – Odwrócił się do niej z uśmiechem. – Za dużo piwa na pusty żołądek.

Pogłaskała go po włosach.

– Mam aspirynę w torebce.