Изменить стиль страницы

Westchnęła, i Billy T., który ssał jej różowe brodawki wkładając w to całe serce, pomyślał, że Darleen w końcu doceniła jego wysiłki.

Podciągnął się wyżej, żeby polizać ją w ucho.

– No dalej, maleńka, wejdź na mnie.

– Okay – - Propozycja ożywiła ją trochę. Junior nie dość, że kochał się już tylko w łóżku, to w dodatku wyłącznie w jednej pozycji. Kiedy skończyli, Billy T. leżał, paląc z zadowoleniem marlboro, Darleen gapiła się w sufit i słuchała muzyki dobiegającej z ogrodu Truesdale'ow.

– Billy T. – powiedziała wydymając wargi. – Nie wydaje ci się, że to niegrzeczne urządzić przyjęcie i nie zaprosić najbliższej sąsiadki?

– Do diaska, Darleen, przestań przejmować się tymi ludźmi!

– To po prostu nie w porządku. – Rozzłoszczona brakiem współczucia z jego strony, Darleen wstała, żeby przypudrować ciało talkiem o zapachu róż. Był to najszybszy sposób, żeby zabić zapach potu i mężczyzny, a ona musiała odebrać od matki Scootera. – Susie uważa się za coś lepszego. Ta jej zasmarkana Marvella też. Tylko dlatego, że przyjaźnią się z Longstreetami. – Wciągnęła bawełnianą koszulkę i szorty, rezygnując z bielizny. Było to ustępstwo na rzecz upału. Jej duże, krągłe piersi wypchnęły bawełnę, zniekształcając sprany wizerunek Elvisa. – Tucker jest tam teraz, łasi się do tej Waverly. Rany, Edda Lou nie została nawet pogrzebana.

– Tucker to kupa gówna.

– Edda Lou kochała go do szaleństwa. Kupił jej perfumy. – Spojrzała na Billy'ego T. z nadzieją, ale Billy T. był pochłonięty puszczaniem kółek z dymu. Darleen odwróciła się z powrotem do okna. – Nienawidzę ich. Nienawidzę ich wszystkich. Gdyby Tucker nie był najbliższym przyjacielem Burke'a Truesdale'a, siedziałby już w mamrze jak Austin Hatinger.

– Cholera! – Billy T. pogłaskał się po wilgotnym od potu brzuchu. Zastanawiał się, jak namówić Darleen na drugą rundkę. – Tucker to kupa gówna, ale morderca z niego żaden. Wszyscy wiedzą, że zrobił to jakiś czarny. Czarni lubią zabawić się od czasu do czasu z białą babką.

– Może jej nie zabił, ale i tak złamał jej serce. Powinien za to zapłacić. – Spojrzała na Billy'ego T. i uroniła łzę. – Chciałabym, żeby ktoś dobrał mu się do tyłka za to, że była taka nieszczęśliwa, zanim umarła. – Z dołu dobiegł głośny śmiech. Rozwścieczona Darleen otarła mokre rzęsy. – Rany, zrobiłabym wszystko dla faceta, który miałby dość odwagi, żeby mu za to odpłacić Billy T. zdusił niedopałek w małej popielniczce z wizerunkiem pomnika Waszyngtona.

– Więc przyjdź tu, malutka, i pokaż mi, jak bardzo tego chcesz, a może zrobię coś, żeby wyrównać twoje rachunki.

– Och, kochany! – Darleen jednym ruchem zdarła z piersi Elvisa i osiadła okrakiem na Billym T. – Jesteś dla mnie taki dobry.

Podczas gdy Darleen starała się zadowolić Biliy'ego T., w ogródku poniżej piekły się żeberka. Przy ruszcie królował Burke przewiązany fartuchem z napisem: „Pocałuj kucharza, bo inaczej…!” W jednej ręce trzymał budweisera, drugą podlewał sosem żeberka. Susie znosiła z kuchni talerze i miseczki, gromkim głosem wydając polecenia swoim pociechom: przynieść sałatkę ziemniaczaną! Więcej lodu! Nie wyjadać faszerowanych jajek!

System działał sprawnie. Jedno dziecko znikało w kuchni, drugie się z niej wyłaniało. Wprawdzie starsi chłopcy, Tommy i Parker, przystawali od czasu do czasu, by trącić się łokciami, ale poza tym choreografia była bez zarzutu. Młodszy chłopak, Sam, imiennik Wuja Sama, urodził się bowiem czwartego lipca, pokazywał Tuckerowi swoją kolekcję naklejek baseballowych i był stracony dla świata.

Tucker siedział na trawie i trzymając Sama na kolanach przeglądał album.

– Dam ci Rickeya Hendersona z osiemdziesiątego szóstego za tego Cala Ripkina.

– Ha! – Grzywa jasnych włosów opadła Samowi na czoło, kiedy potrząsnął stanowczo główką. – To debiutancki sezon Cala.

– Ale zagiąłeś mu róg, a mój Henderson jest w doskonałym stanie. Dorzucę ci nowiuteńkiego Wade'a Boggsa.

– Szajs. – Sam odwrócił głowę i Caroline ujrzała błysk jego ciemnych oczu. – Chcę Pete Rose'a z sześćdziesiątego trzeciego.

– To rozbój na równej drodze! Jestem zmuszony powiedzieć twojemu ojcu, żeby wtrącił cię do więzienia. Burke, ten chłopak to urodzony kryminalista. Posłuchaj dobrej rady i odeślij go do poprawczaka, a oszczędzisz sobie wielu zmartwień.

– Dzieciak wie, kiedy ma do czynienia z naciągaczem – powiedział Burke łagodnie.

– Ciągle jest wściekły o tego Mickeya Mantle'a, którego wycyganiłem od niego w sześćdziesiątym ósmym – szepnął Tucker do Sama. – Ten facet nie pojmuje ducha kreatywnego handlu. A wracając do Cala Ripkina…

– Dam ci go za dwadzieścia pięć dolców.

– Cholera! No, mały, doigrałeś się! – Unieruchomił Sama chwytem zapaśniczym i syknął mu do ucha: – Widzisz tego faceta, usiłującego zanudzić pannę Waverly na śmierć?

– Tego w garniturze?

– Tego w garniturze. On jest agentem FBI. Żądanie dwudziestu pięciu dolarów za debiutancki sezon Cala Ripkina to przestępstwo federalne.

Sam tylko się roześmiał.

– Przysięgam na Boga! A twój tata powie ci, że nieznajomość prawa nie usprawiedliwia przestępstwa. Będę cię musiał dodać w ręce FBI.

Sam przyjrzał się Matthewowi Burnsowi, po czym wzruszył ramionami.

– Wygląda na pedzia. Tucker ryknął śmiechem.

– Gdzie ty się uczysz takich rzeczy? – Postanowił zmienić metodę i sprawdzić, czy nie uda mu się wydobyć z Sama naklejki drogą tortur. Złapał chłopca za nogi, uniósł do góry i zaczął łaskotać.

Patrząc na ich zmagania, Caroline straciła wątek rozmowy z Burnsem. Ględził coś o Sali Symfonii w Centrum Kennedy'ego. Pozwoliła mu mówić, uśmiechając się i potakując od czasu do czasu. Wolała obserwować innych gości.

Większość z nich usadowiła się w cieniu wielkiego dębu. Było to jedyne drzewo na podwórku, idealne miejsce na piknik i spokojną pogawędkę. Chudy patolog skupił wokół siebie stadko rozbawionych pań. Caroline zastanawiała się, jak można robić sekcję jednego dnia i opowiadać kawały następnego.

Upozowana na huśtawce z opony, Josie flirtowała z lekarzem i z każdym mężczyzną w zasięgu wzroku. Dwayne Longstreet i doktor Shays siedzieli na bocznej werandzie, kołysząc się w bujanych fotelach i popijając piwo. Marvella Truesdale i Bobby Lee Fuller wymieniali długie, porozumiewawcze spojrzenia. Właścicielka salonu piękności, Crystal Jakaśtam, plotkowała na zabój z Birdie Shays.

Caroline patrzyła na wąskie podwórka ciągnące się po obu stronach posesji Truesdale'ów, na sznury z prażącą się na słońcu bielizną. Przy każdym niemal domu znajdował się warzywnik pełen dojrzałych pomidorów, fasolki szparagowej i kapusty, czekających tylko, żeby je wsadzić do garnka.

Czuła zapach piwa, ostro przyprawionego mięsa, kwiatów rozgrzanych popołudniowym słońcem. Tommy włożył nową kasetę do przenośnego magnetofonu; popłynął blues, ciężki, słodko – gorzki i przejmujący. Caroline nie zorientowała się, że to Bonnie Raitt, ale uznała, że była to jakaś znakomitość.

Chciała słuchać bluesa. Chciała słuchać pisków i chichotów Sama męczonego przez Tuckera. Chciała usłyszeć, co mówi Crystal i Birdie o kimś, kto zginął w wypadku samochodowym przed dwudziestu laty.

Chciała tańczyć przy tej muzyce, patrzeć, jak Burke całuje swoją żonę pod osłoną dymu znad rusztu, jakby ciągle byli nastolatkami i wykradali pieszczoty w cienistych zakątkach. I chciała czuć to, co czuła Marvella, kiedy Bobby Lee wziął ją za rękę i wciągnął do kuchni.

Chciała być częścią tego wszystkiego, a nie kimś, kto siedzi na uboczu i prowadzi dyskusję o Rachmaninowie.

– Przepraszam, Matthew – uśmiechnęła się zdawkowo, przekładając nogi nad drewnianą ławką. – Muszę zobaczyć, czy Susie nie potrzebuje mojej pomocy.

Zarzuciwszy sobie Sama na plecy, Tucker podziwiał nogi Caroline. Kuse białe szorty, które miała na sobie tego popołudnia, pozwalały na nieskrępowaną kontemplację. Westchnął, kiedy pochyliła się, żeby podnieść serwetkę. Potem Przerzucił sobie Sama przez głowę, dał mu kuksańca w bok i wstał.