Ciekawe, który wizerunek podoba się Palmerowi bardziej, pomyślał Teddy i sięgnął po Rock – Hard Cavity Fluid. Wycierając ręce próbował ustawić się tak, żeby zobaczyć oba oblicza zlane w jedno. Za jego plecami leżała na stole do balsamowania naga Edda Lou Hattinger, kredowobiała w bezlitosnym świetle jarzeniówek.
Widoki takie jak ten nie odbierały Teddy'emu apetytu. Został patologiem. ponieważ oczekiwano, że pójdzie na studia medyczne. Był czwartym pokoleniem Rubensteinów z literkami „dr” przed nazwiskiem. Ale już na pierwszym roku interny odkrył w sobie niemal obsesyjny wstręt do chorych ludzi.
Zupełnie inaczej miała się sprawa z ludźmi martwymi.
Praca z trupem nigdy nie wywoływała jego niechęci. Szpitalne dyżury z jęczącymi pacjentami odbierały mu chęć do życia. W dniu, w którym kazano mu uczestniczyć w sekcji, odkrył swoje powołanie.
Martwi nie jęczeli, nie trzeba ich było ratować, a przede wszystkim nie mogli zaskarżyć człowieka do sądu za niewłaściwe leczenie.
Stanowili natomiast zagadkę. Można ich było rozebrać na części pierwsze, rozczłonkować, sprawdzić, co nawaliło, i spisać raport.
Teddy lubił zagadki i wiedział, że radzi sobie o niebo lepiej ze zmarłymi niż żyjącymi. Obie jego eks – żony miały wiele do powiedzenia o jego braku wrażliwości, egoizmie i makabrycznym poczuciu humoru, chociaż Teddy uważał, że jest szalenie zabawny.
Był zdania, że wsadzenie trupowi w rękę sztucznego penisa to świetny kawał.
Burns miał zupełnie inne odczucia, ale Teddy lubił irytować Burnsa. Uśmiechając się do siebie, naciągnął chirurgiczne rękawiczki. Od paru tygodni opracowywał pewien numer i czekał tylko na okazję, by wypróbować go na jakimś ponuraku. Matt Burns nadawał się znakomicie. Teddy potrzebował jedynie odpowiednio zmaltretowanej ofiary.
Posłał Eddzie Lou całusa z podziękowaniem i włączył magnetofon.
– Mamy tu – zaczął naśladując chropawy akcent Południowca -…mamy tu kobietę, typ kaukaski, dwadzieścia pięć lat. Zidentyfikowana jako Edda Lou Hatinger. Wzrost sto osiemdziesiąt centymetrów, ciężar ciała sześćdziesiąt kilogramów. Chłopcy i dziewczęta, zbudowana jak Lolobrigida.
To, pomyślał Teddy radośnie, powinno wkurwić Burnsa.
– Nasz dzisiejszy gość otrzymał kilkanaście ran ciętych. O, przepraszam, Eddo Lou, jest ich dwadzieścia dwie. Skoncentrowane w okolicach piersi, tułowia i genitaliów. Użyto ostrego narzędzia o gładkim ostrzu do przecięcia żyły szyjnej, tchawicy i krtani. Cięcie horyzontalne. Sądząc po głębokości i kącie ran, powiedziałbym od lewej do prawej, co wskazuje na praworęcznego napastnika. Innymi słowy, panie i panowie, ma poderżnięte gardło, od ucha do ucha, ostrzem o długości… – gwizdnął mierząc ranę – przeszło siedemnastu centymetrów. Wszyscy obecni oglądali „Krokodyla Dundee”? – Co za nóż! – zawołał parodiując Aussie. – Po obejrzeniu innych obrażeń, muszę stwierdzić, że gardło było przyczyną śmierci. Gardło, zdecydowanie gardło. Możecie mi wierzyć. Jestem lekarzem.
Pogwizdując melodię z „Summer Place” kontynuował badanie.
– Uderzenie u podstawy czaszki, ciężkim przedmiotem o chropawej Powierzchni. – Ostrożnie wyciągnął coś spod skóry pincetą. – Drobne elementy wyglądające na drzazgi. Możemy spokojnie przyjąć, że ofiara dostała przez łeb gałęzią. Cios zadany przed zgonem. Jeżeli wy tam, panowie detektywi dojdziecie do wniosku, że cios pozbawił ofiarę przytomności, wygracie darmową wycieczkę na Bahamy dla dwojga plus zestaw toreb Podróżnych firmy Samsonite!
Na dźwięk otwieranych drzwi podniósł wzrok. Burns skinął mu głową. Teddy odpowiedział uśmiechem.
– Panie i panowie, agent specjalny Matthew Burns przybył właśnie, by obejrzeć mistrza przy pracy. Jak leci, Burnsiu?
– Postępy?
– Och, Edda Lou i ja zaczynamy się poznawać. Myślę, że wybierzemy się wieczorem na tańce.
Burns zgrzytnął zębami.
– Jak zwykle, Rubenstein, twoje żarty są niesmaczne i żałosne.
– Eddzie Lou bardzo się podobają, prawda, kochanie? – Poklepał ją po ręce. – Zadrapania i siniaki na przegubach i kostkach…
Burns odcierpiał w milczeniu piętnastominutowy wykład.
– Czy została zgwałcona?
– Trudno powiedzieć – odparł Teddy sznurując usta. – Zrobię test. Burns odwrócił oczy, kiedy Teddy brał próbkę.
– Wsadzę ją do wody na dwanaście, piętnaście godzin. Na razie mogę ustalić czas śmierci z grubsza, między jedenastą a trzecią w nocy, szesnastego czerwca.
– Chcę wiedzieć o tej dziewczynie wszystko. Co jadła i kiedy to jadła. Czy brała narkotyki czy piła alkohol. Czy odbyła stosunek płciowy. Podobno była w ciąży. Chcę wiedzieć w którym tygodniu.
– Sprawdzę. – Teddy odwrócił się i ostentacyjnie zmienił instrumenty. – Powinieneś chyba obejrzeć jej zęby trzonowe, zwłaszcza te z lewej. Szalenie interesujące.
– Zęby?
– Tak. W życiu czegoś takiego nie widziałem.
Zaintrygowany Burns pochylił się nad dziewczyną. Otworzył jej usta. przymrużył oczy.
– Pocałuj mnie lepiej, ty głupcze! – zażądała Edda Lou. Burns zaskowyczał i odskoczył w tył.
– Jezu Chryste!
Zgięty w pół Teddy śmiał się tak, że musiał usiąść na stołku. Przez wiele miesięcy ćwiczył brzuchomówstwo właśnie z myślą o takiej chwili. Panika na twarzy Burnsa wynagrodziła mu wszystkie trudy.
– Masz styl, Burnsiu – wykrztusił. – Nawet truposzki na ciebie lecą. Próbując odzyskać panowanie nad sobą, Burns zacisnął dłonie. Gdyby przyłożył Rubensteinowi w szczękę, musiałby złożyć doniesienie na samego siebie.
– Pierdolony czubek!
Teddy popatrzył tylko na zbielałe oblicze Burnsa i szarą twarz Eddy Lou i zapiał.
Burns wiedział, że nic mu nie może zrobić. Oficjalna skarga zostałaby niechętnie odnotowana i zignorowana. Rubenstein był najlepszy w tym fachu. Znany świr, ale najlepszy.
– Chcę mieć wyniki testów jeszcze dzisiaj, Rubenstein. Może tobie wydaje się to bardzo zabawne, ale ja muszę schwytać psychopatę.
Niezdolny przemówić słowa, Teddy skinął tylko głową i dalej trzymał się za obolałe boki.
Kiedy za Burnsem zatrzasnęły się drzwi, Teddy otarł załzawione oczy i zszedł ze stołka.
– Eddo Lou, złotko – wykrztusił. – Nie wiem, jak ci dziękować. Wierz mi, przejdziesz do historii FBI. Kumple w Waszyngtonie zdechną ze śmiechu.
Pogwizdując, ujął skalpel i wrócił do pracy.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Darleen Fuller Talbot wsłuchiwała się w gwar rozmów na przyjęcia u sąsiadów dobiegający przez okno sypialni. Uważała, że to cholernie brzydko, że Susie Truesdale nie zaprosiła na imprezę swojej najbliższej sąsiadki.
Darleen z przyjemnością poszłaby na przyjęcie i zapomniała na chwilę o swoich kłopotach.
Oczywiście, Susie nie utrzymywała z Darleen stosunków towarzyskich. Wolała Longstreetów, Shayse'ow i tych zadufanych w sobie Cunninghamów z przeciwka. Jakby nie wiedziała, że świętoszkowaty John Cunningham zdradza swoją wymuskaną żonkę z Josie Longstreet.
Susie chyba zapomniała, że była zmuszona wyjść za mąż i z brzuchem jak bęben obsługiwała gości w „Chat'N Chew”. Jej mąż może i pochodził z bogaczy, ale bogaty nie był. Wszyscy wiedzieli, że tata Burke'a zabił się. ponieważ nie zostało mu nic, z wyjątkiem kupy długów.
Truesdale'owie nie byli lepsi od niej, Longstreetowie zresztą też nie. To prawda, że jej tata zarabiał na życie pracując w oczyszczalni bawełny zamiast ją po prostu posiadać, ale nie był pijakiem. I nie był martwy.
Darleen uważała, że to bardzo nieładnie ze strony Sussie zorganizować przyjęcie na podwórku, gdzie zapach pieczonego mięsiwa i ostrych sosów może sprawić komuś przykrość. Rany, nawet jej własny brat tam był. Ale nie mogła przecież wymagać od Bobby” ego Lee, żeby szanował uczucia swej siostry.
Do diabła z nim, do diabła z dupkami Truesdele'ami i całą resztą, nie poszłaby na żadne cholerne przyjęcia, nawet gdyby otrzymała zaproszenie, chociaż Junior pracował od czwartej do północy na stacji benzynowej. Czy mogłaby się śmiać i zlizywać sos do pieczeni z palców, skoro w najbliższy wtorek jej ukochana przyjaciółka spocznie w grobie?