Изменить стиль страницы

– Dajcie mi jeść, powiedziałem – rozkazał szorstkim głosem, który przetoczył się złowróżbnie przez przycichły namiot niby odgłos dalekiego grzmotu.

Kapral Snark zbladł i zadygotał. Spojrzał błagalnie w stronę Mila, szukając u niego pomocy. Przez kilka straszliwych sekund panowała cisza. Potem Milo skinął głową.

– Daj majorowi jeść – powiedział.

Kapral Snark zaczął nakładać majorowi… de Coverley porcję. Major odwrócił się od kontuaru z pełną tacą i nagle się zatrzymał. Jego wzrok padł na grupki pozostałych oficerów wpatrujących się w niego z niemą prośbą i w słusznym gniewie ryknął:

– Dajcie wszystkim jeść!

– Dajcie wszystkim jeść! – zawtórował mu Milo z radosną ulgą i Wspaniała Krucjata Lojalności była skończona.

Kapitan Black był głęboko zraniony tym zdradzieckim ciosem w plecy, zadanym mu przez zwierzchnika, na którego poparcie tak bardzo liczył. Major… de Coverley sprawił mu zawód.

– O, wcale się tym nie przejmuję – odpowiadał z uśmiechem wszystkim, którzy przychodzili z wyrazami współczucia. – Swoje zadanie wykonaliśmy. Naszym celem było nastraszyć tych, których nie lubimy, oraz uczulić ludzi na niebezpieczeństwo grożące ze strony majora Majora i cel ten niewątpliwie osiągnęliśmy. A ponieważ i tak nie mieliśmy zamiaru pozwolić mu na podpisanie deklaracji lojalności, nieważne jest, czy my je podpisujemy.

Widząc, jak wszyscy, których nie lubi, znów się trzęsą ze strachu podczas przerażającego, wlokącego się w nieskończoność Wielkiego Oblężenia Bolonii, kapitan Black wspominał z żalem dawne dobre czasy swojej Wspaniałej Krucjaty Lojalności, kiedy był rzeczywiście ważną figurą i nawet grube ryby, jak Milo Minderbinder, doktor Daneeka czy Piltchard i Wren drżeli na jego widok i czołgali się u jego stóp. Aby móc udowodnić nowo przybyłym, że był naprawdę ważną figurą, przechowywał list pochwalny od pułkownika Cathcarta.

12 Bolonia

Tak naprawdę to nie kapitan Black, ale sierżant Knight zapoczątkował ponurą panikę w związku z Bolonią, wymykając się cichaczem z ciężarówki pod dwie dodatkowe kamizelki przeciwodłamkowe, gdy tylko dowiedział się o celu, i zapoczątkowując żałobny pochód z powrotem do magazynu, który ostatecznie przekształcił się w szaleńczą bijatykę o ostatnie wolne kamizelki.

– Hej, co się dzieje? – spytał nerwowo Kid Sampson. – Czy ta Bolonia jest taka straszna?

Nately, siedząc jak w transie na podłodze ciężarówki, ukrył swoją młodą, poważną twarz w dłoniach i nic nie odpowiedział. Wszystkiemu więc winien był sierżant Knight i seria okrutnych odwołań, gdyż w momencie kiedy po raz pierwszy wsiadali do samolotów, nadjechał jeep z wiadomością, że nad Bolonią pada i akcja zostaje odłożona. Zanim wrócili do eskadry, padało już również nad Pianosą i przez resztę dnia wpatrywali się tępo w linię frontu na mapie pod brezentowym daszkiem namiotu wywiadu i hipnotycznie przeżuwali w myśli fakt, że sytuacja jest bez wyjścia. Żywe tego świadectwo stanowiła wąska czerwona wstążeczka rozpięta na mapie: siły lądowe we Włoszech zostały zatrzymane w odległości czterdziestu dwóch nieprzebytych mil na południe od celu i nie były w stanie zdobyć miasta w wyznaczonym terminie. Nic nie mogło uratować lotników z Pianosy przed lotem na Bolonię. Znaleźli się w pułapce.

Jedyną ich nadzieją było, że deszcz nie przestanie padać, ale nadziei nie mieli, ponieważ wiedzieli, że musi przestać. Kiedy przestawało padać na Pianosie, padało w Bolonii. Kiedy przestawało padać w Bolonii, padało na Pianosie. Kiedy nie było deszczu ani tu, ani tam, zdarzały się dziwne, nie wyjaśnione zjawiska, jak epidemia biegunki lub przesuwanie się granicy bombardowania. Czterokrotnie w ciągu sześciu pierwszych dni zbierano ich na odprawę i odsyłano z powrotem. Raz nawet wystartowali i sformowali szyk, ale wieża kontrolna zawróciła ich z drogi. Im większy padał deszcz, tym bardziej cierpieli. Im bardziej cierpieli, tym goręcej modlili się, żeby nie przestało padać. Przez całą noc spoglądali w niebo i martwili się na widok gwiazd. Przez cały dzień wpatrywali się w granicę bombardowania na wielkiej mapie Włoch przybitej do chwiejnego stojaka, który był stale porywany przez wiatr i który wciągano z powrotem pod daszek namiotu wywiadu, ilekroć zaczynało padać. Granica bombardowania była to wąska, szkarłatna, satynowa wstążeczka wyznaczająca przedni skraj pozycji lądowych wojsk Sprzymierzonych na terytorium całych Włoch.

Nazajutrz po walce na pięści Joego Głodomora z kotem Huple'a przestało padać w obu miejscowościach naraz. Pas startowy zaczai podsychać. Należało odczekać pełne dwadzieścia cztery godziny, zanim stwardnieje, ale niebo pozostawało bezchmurne. Nagromadzone w ludziach animozje przerosły w nienawiść. Najpierw nienawidzili piechoty za to, że nie potrafiła zdobyć Bolonii. Potem zapałali nienawiścią do samej granicy bombardowania. Godzinami wpatrywali się uporczywie w szkarłatną wstążkę na mapie i nienawidzili jej, ponieważ nie chciała przesunąć się wyżej i objąć miasta. Kiedy zapadała noc, zbierali się w ciemnościach z latarkami, kontynuując swoją makabryczną straż przy mapie w ponurym błaganiu, jakby w nadziei, że popchną wstążkę zbiorowym wysiłkiem swoich posępnych modłów.

– Naprawdę nie mogę w to uwierzyć – krzyknął Clevinger do Yossariana głosem, w którym pulsowało oburzenie i zdumienie. – Przecież to nawrót do prymitywnych przesądów. Plączą skutek i przyczynę. To ma taki sam sens jak pukanie w nie malowane drzewo albo krzyżowanie palców od uroku. Oni rzeczywiście wierzą, że nie musieliby jutro lecieć na tę akcję, gdyby ktoś podkradł się w środku nocy do mapy i przesunął wstążkę za Bolonię. Wyobrażasz sobie coś podobnego? Wygląda na to, że już tylko my dwaj zachowaliśmy zdolność racjonalnego myślenia.

W środku nocy Yossarian odpukał w nie malowane drzewo, skrzyżował palce i wykradł się z namiotu, żeby przesunąć linię na mapie za Bolonię.

Skoro świt kapral Kolodny wślizgnął się chyłkiem do namiotu kapitana Blacka, wsunął rękę pod moskitierę i delikatnie potrząsał spoconym ramieniem, które tam namacał, dopóki kapitan Black nie otworzył oczu.

– Dlaczego mnie budzicie? – jęknął kapitan Black.

– Bolonia zdobyta, panie kapitanie – powiedział kapral Kolodny. – Pomyślałem, że to pana zainteresuje. Czy akcja będzie odwołana?

Kapitan Black usiadł i zaczął systematycznie drapać się po długich, chudych udach. Po chwili ubrał się i wyszedł z namiotu mrużąc oczy, zły i nie ogolony. Niebo było pogodne i ciepłe. Spokojnie obejrzał mapę. Rzeczywiście Bolonia została zdobyta. W namiocie wywiadu kapral Kolodny usuwał już mapy Bolonii z mapników nawigatorów. Kapitan Black usiadł z głośnym ziewnięciem, założył nogi na biurko i zatelefonował do pułkownika Korna.

– Dlaczego mnie budzicie? – jęknął pułkownik Korn.

– Dziś w nocy zdobyto Bolonię, panie pułkowniku. Czy akcja będzie odwołana?

– O czym pan mówi, Black? – warknął pułkownik Korn. – Dlaczego akcja miałaby być odwołana?

– Ponieważ Bolonia została zdobyta. Więc akcja nie będzie odwołana?

– Ależ oczywiście, że będzie odwołana. Uważa pan może, że bombardujemy teraz własne oddziały?

– Dlaczego mnie pan budzi? – jęknął pułkownik Cathcart do pułkownika Korna.

– Bolonia zdobyta – powiedział pułkownik Korn. – Sądziłem, że to pana zainteresuje.

– Kto zdobył Bolonię?

– My.

Pułkownik Cathcart nie posiadał się z radości, gdyż został uwolniony od kłopotliwego obowiązku bombardowania Bolonii, nie tracąc jednocześnie sławy człowieka odważnego, jaką zyskał zgłaszając na ochotnika swoich żołnierzy do tego zadania. General Dreedle był również zadowolony z zajęcia Bolonii, chociaż zły był na pułkownika Moodusa, że go obudził, żeby mu to powiedzieć. Dowództwo również było zadowolone i postanowiło odznaczyć medalem oficera, który zdobył miasto. Ponieważ takiego nie znaleziono, dano order generałowi Peckemowi, jako że był on jedynym oficerem, który wykazał inicjatywę i zażądał medalu.