Изменить стиль страницы

Obóz nr 312/500 znów zaczął pracować, zabrzęczały kilofy zeków, zakrzyknęli brygadziści, zaszczekały psy wartownicze, kubiki LODU zawieziono do stolicy. A stamtąd – do innych państw, gdzie śpiące serca czekały na ciosy lodowych młotów, które je miały obudzić.

Działaliśmy sprawnie i precyzyjnie.

W ciągu dwóch lat odnaleziono dziewięćdziesięciu ośmiu braci.

To było ogromne zwycięstwo Światłości.

Ale nadszedł złowieszczy rok 1953.

W marcu umarł Stalin.

Następnej nocy Ha zebrał nas u siebie na daczy. Sześciu braci i sześć sióstr ulokowało się w półciemnym obszernym salonie przy palącym się kominku. Ha siedział w bujanym fotelu. Był w liliowym chińskim szlafroku w srebrzyste smoki. Palcami przebierał paciorki bucharskiego różańca. Rozbłyski ognia igrały na jego surowej i pięknej twarzy, lśniły w niebieskich oczach. Ha przemówił:

– W ZSRR nastąpi nowy podział władzy. Po nim nadejdą ogromne zmiany, które dotkną wielu z nas. Musimy być w pogotowiu. Powinniśmy się zatroszczyć o braci i o lód. Większość naszych koniecznie trzeba przetransportować z Moskwy i Leningradu na prowincję. Tak będzie bezpieczniej. Należy bezzwłocznie wziąć się do dzieła. Stronę techniczną sprawy ja i Adr bierzemy na siebie. Co zaś się tyczy wydobycia lodu – tutaj trudno cokolwiek przewidzieć. Nie wiadomo, co się stanie z obozem i projektem. Mogą ocaleć, ale mogą też zostać zamknięte.

Zamilkł i przeniósł wzrok na mnie.

– Hram, ty jedyna spośród nas znasz wszystkie słowa serca i widzisz sercem. Co ci mówi serce?

– Tylko jedno: nadciąga coś wielkiego i groźnego dla nas – odparłam, szczerze.

– Co ci to przypomina? – zapytał Adr.

– Czerwoną falę.

– Musimy zatem działać.

Zamilkliśmy na długo. Następnie Ha uśmiechnął się i rzekł:

– Dziś rano otrzymałem radosną nowinę – pierwsza partia lodu dotarła do Ameryki. Niedługo poznamy imiona amerykańskich braci!

Wszyscy zerwali się z miejsc. Ogarnęła nas radość. Zrzuciliśmy ubrania, stanęli w parach, objęliśmy się i przytuleni piersiami opadliśmy na kolana.

Kominek zgasł. Lecz w ciemnościach migotały nasze gorące serca.

Wiosna i początek lata upłynęły na intensywnej pracy. Żeby odesłać naszych do różnych miast, potrzebowaliśmy pieniędzy, dużo pieniędzy. Ha radził nam okraść inkasenta. Z łatwością wytropiłam samochód i ludzi, ochraniających worek z paczkami papieru, który tak cenią maszyny z mięsa. O inkasencie moje serce wiedziało wszystko – od złamanego w dzieciństwie obojczyka po grę na akordeonie. Poza tym lubił: wąchać kobietom palce u nóg, rozmawiać o piłce nożnej i czytać książki o wojnie. W odpowiednim momencie po moim sygnale Zu zastrzelił ochroniarza, Szro poderżnął gardło inkasentowi, a Mir wyrwał mu z rąk worek z pieniędzmi.

Pół miliona rubli w zupełności wystarczyło na przeprowadzkę stu osób.

Równocześnie z głównym zadaniem realizowaliśmy wiele innych: rozmieszczaliśmy żelazny zapas lodu w trzech kombinatach chłodniczych, wprowadzaliśmy swoich do różnorakich rozwojowych organizacji i likwidowaliśmy świadków. Przy tym ostatnim zadaniu byłam wprost niezastąpiona. Wystarczyło mi podejść pod drzwi mieszkania, żeby wiedzieć, kto jest w domu i co robi. Reszta była sprawą Mir, Zu i Szro. Ich noże niemal codziennie przerywały bezsensowną wegetację jakiejś maszyny z mięsa, której pamięć mogła nam zaszkodzić.

Byliśmy bezwzględni wobec żywych trupów.

I nagle.

Jak cios niewidzialnego miecza: 26 czerwca aresztowano Berię.

Z Kremla zapachniało siarką. Towarzysze broni Berii pozbyli się złudzeń: jeden się zastrzelił, inny zapił na śmierć. Jeszcze inny pospiesznie pisał donosy na wczorajszych przyjaciół.

Lecz Ha był spokojny.

– Zdążyliśmy – powtarzał.

Po aresztowaniu pryncypała tak jak wielu generałów GB narażony był na ciosy. Już nie mieliśmy pleców, wsparcia na górze. Błagałam Ha i Adr, żebyśmy się ukryli.

– Musimy walczyć tutaj – oponował Ha.

– Przetrzymaliśmy trzy czystki, z pomocą Światłości przetrzymamy też Chruszczowo-wską – dodawał z uśmiechem Adr.

Ale moje serce się niepokoiło. Coś się ku nam zbliżało. Krzyczałam do nich o nadciągającym nieszczęściu. Ale wszystkie moje argumenty rozbijały się o ich męstwo.

Za to oni obaj stale pragnęli mego serca, przeczuwając, że zostało nam niewiele czasu. W dzień zajmowaliśmy się naszą sprawą. Nocą zastygaliśmy pierś przy piersi, serce przy sercu.

Ich serca szalały.

Moje ręce nie zdążały owijać się wokół ich szyj, kolana drżały, ciało płonęło.

Żona Ha polewała mnie wodą, klepała po bladych policzkach.

Byłam szczęśliwa.

W ciągu tych dusznych czerwcowych nocy Ha i Adr poznali dzięki memu sercu wszystkie dwadzieścia trzy słowa serca.

I posiedli Światłość.

Na wieki wieków.

Siedemnastego lipca zostali aresztowani.

Stało się to za dnia. Spałam w zagraconym pokoju starej Jus, którą wysłaliśmy na Krym z dwoma młodymi braćmi. Obudziło mnie moje serce. Było NIJAKIE.

Ogarnęło mnie obezwładniające przerażenie. Wstałam, ubrałam się, wyszłam na dwór. Poszłam pieszo przez zalaną słońcem Moskwę na Dworzec Białoruski. Chyba po raz pierwszy od powrotu do Rosji poczułam w sercu ssącą pustkę.

Poruszałam się jak automat – bez uczuć i myśli.

Dotarłam na dworzec, postałam na hałaśliwym peronie, patrząc na pociągi, potem podeszłam do kas pociągów dalekobieżnych. Odstałam swoje w kolejce.

– Dokąd? – zapytała mnie kasjerka.

– Ja… – Z ogromnym trudem zmusiłam się do myślenia i zdecydowałam jechać tam, gdzie jest LÓD, gdzie jest nasz LÓD. A gdzie jest nasz boski LÓD? Na bezkresnej Syberii.

– Na Syberię – odparłam twardo, podając przez okienko pieniądze.

– Ee, Warwaro Fiedotowna, po co wydawać pieniądze? – usłyszałam nad uchem czyjś drwiący głos. – Wyślemy was na Syberię na koszt państwa.

Dwóch mężczyzn siłą wzięło mnie pod ręce.

– Obywatelko Korobowa, jesteście aresztowana – wyrzekł drugi głos.

Po paru godzinach już mnie przesłuchiwali w Lefortowie…

Tego dnia aresztowano sześciu współtowarzyszy Berii, sześciu wysoko postawionych generałów MGB; jednym z nich był Ha. Równocześnie prowadzono aresztowania gebistów niższej rangi, w taki czy inny sposób związanych z Berią i jego ludźmi.

– Co was łączyło z generałem Włodzimirskim? – Pierwsza sprawa, o którą zapytał śledczy Fiedotow.

– Nic mnie z generałem nie łączy – odparłam szczerze, widząc Fiedotowa sercem: przedwczesny poród na sianokosach, sierota, trudne dzieciństwo, łzy, cięgi, flota morska, lubi wodę, lubi koniak, lubi stosunki płciowe z grubymi kobietami i każe im mówić nieprzyzwoite słowa, lubi siatkówkę plażową, lubi wypróżniając się myśleć o Saturnie, boi się pająków i nożyczek, boi się spóźniać do pracy, boi się zgubić dokumenty, lubi charczo *, lubi wspominać komisarza ludowego Jeżowa, lubi robić wiosną okręciki, lubi jeździć do Gagry, lubi bić po twarzy i nerkach.

– A co to jest? – pokazał mi zdjęcie. Nadal nie widziałam żadnych obrazów. Pośrodku glansowanej kartki mieniły się dwie zlewające się plamy.

– Co to, pytam się was?

– Nie widzę – przyznałam się.

– Teraz będziemy udawać idiotkę? – ze złością zasapał Fiedotow.

– Naprawdę nie widzę twarzy na zdjęciu, nie tylko na tym. O, wisi tu u was portret – kiwnęłam na ciemną plamę w czerwonej ramce. – Nie widzę, kto na nim jest.

Fiedotow patrzył na mnie złośliwie. Jego pyzata twarz powoli nabiegała krwią.

– To Włodzimierz Iljicz Lenin. Nie słyszeliście o takim?

– Słyszałam.

– Czyżby? – Klasnął silnymi rękami i złośliwie zachichotał.

Milczałam.

– Włodzimirski i wasz mąż Korobow to przyjaciele Berii. A Beria, trzeba wam wiedzieć, jest agentem obcego wywiadu. Już złożył zeznania. Przeciwko Włodzimirskiemu, między innymi. Radzę wam szczerze opowiedzieć o przestępczej działalności Włodzimirskiego i Korobowa.

вернуться

* Ostra zupa jarzynowo-mięsna