– Czytaliśmy je – przypomniał jej Cal. – Kilkanaście razy.
– Nie jesteście kobietami. – Uniosła palec. – A Essie jest kobietą, ale należy do rodziny, która jest częścią tego miasta i jego historii i bez względu na to, jak bardzo starała się zachować obiektywizm, mogła nie dostrzec pewnych niuansów. Pierwsze pytanie: gdzie są pozostałe tomy?
– Nie istnieją.
– Nie zgadzam się. Po prostu ich nie znaleźliśmy. Essie powiedziała, że dostała te pamiętniki od ojca. Dzwoniłam do niej, żeby się upewnić, ale on nigdy nie wspominał o innych.
– Gdyby się zachowały – upierał się Cal – to Essie by je dostała.
– O ile on sam je miał. Sporo czasu dzieli wiek szesnasty i dziewiętnasty – przypomniała Quinn. – Przedmioty zmieniają miejsce, gubią się, zostają wyrzucone. Według ustnych przekazów twojej rodziny Ann Hawkins mieszkała przez większość życia w budynku, w którym teraz mieści się ośrodek kultury, a kiedyś była tam biblioteka. Książki, biblioteka. Bardzo ciekawe.
– Biblioteka, którą babcia znała na wylot – odparł Cal. – Nie znajdziesz tam ani jednej książki, o której by nie wiedziała. I jeszcze pamiętniki? – Potrząsnął głową. – Miałaby je, gdyby tam były.
– Może zostały naprawdę dobrze ukryte. Albo nie było jej dane ich odnalezienie, nie w tamtym czasie.
– Bardzo wątpliwe – uznał Fox.
– I warte rozważenia. Na razie, ponieważ Ann nie datowała swoich zapisków, próbujemy z Laylą umieścić je w czasie, kierując się tym, co pisze o swoich synach. W pamiętniku, który uznałyśmy za pierwszy, mają dwa albo trzy lata. Na początku następnego mają już pięć, Ann bardzo dokładnie opisuje ich urodziny, a pod koniec około siedmiu lat. W trzecim są już chyba młodymi mężczyznami, mogą mieć z szesnaście lat.
– Brakuje zapisków z wielu lat.
– Może nie miała o czym pisać.
– Może, ale założę się, że pisałaby nawet o dżemach z malin czy trójce swoich urwisów. Jednak dużo ważniejsze pytanie brzmi, przynajmniej moim zdaniem, gdzie jest pamiętnik lub pamiętniki, które pisała, mieszkając z Dentem, przed narodzinami synów i podczas dwóch pierwszych lat ich życia. Daję głowę, że były to na pewno ciekawe czasy.
– Ona o nim pisze – powiedziała Layla cicho. – O Gilesie Dencie. W każdym pamiętniku, który mamy. Pisze o nim, o swoich uczuciach do niego, o snach o nim.
– Zawsze w czasie teraźniejszym – dodała Quinn.
– Trudno pogodzić się ze stratą kogoś, kogo kochasz. – Fox obrócił w dłoni butelkę piwa.
– To prawda, ale ona pisze o nim tak, jak gdyby Dent wciąż żył. – Quinn popatrzyła na Cala. – To nie śmierć. Mówiliśmy o tym, że Dent znalazł sposób na przetrwanie razem z demonem. Powstrzymuje go, więzi, czy jakkolwiek to nazwiemy. Najwidoczniej nie mógł go zabić ani zniszczyć, ale też demon nie mógł zabić Denta, więc Giles znalazł sposób, żeby dalej istnieć. Może tylko i wyłącznie w tym celu. Ona o tym wiedziała. Ann wiedziała, co Dent zrobił i – założę się – wiedziała też jak.
– Nie bierzesz pod uwagę miłości i żalu – wytknął jej Cal.
– Pamiętam o tym, ale czytając pamiętniki, odniosłam wrażenie, że Ann była kobietą o silnej woli. Która kochała silnego mężczyznę. Odrzuciła dla niego konwenanse, naraziła się na wykluczenie ze społeczności i potępienie. Dzieliła z nim łoże i, jak sądzę, obowiązki. Na pewno mówił jej o wszystkim, co planował, co musiał zrobić. Stanowili jedność. Czy nie to właśnie czułeś, oboje czuliśmy, tam, na polanie?
– Tak. – Cal nie mógł zaprzeczyć. – Właśnie to czułem.
– Dlatego sądzę, że Ann wiedziała o wszystkim i może nawet powiedziała coś synom, kiedy byli już wystarczająco dorośli, ale ta część ustnej historii mogła zaginąć lub zamienić się w legendę. To się zdarza. Myślę jednak, że ona by to opisała, ukryła zapiski w bezpiecznym miejscu i chroniła, dopóki nie stałyby się potrzebne.
– Są potrzebne od dwudziestu jeden lat.
– Cal, przemawia przez ciebie poczucie odpowiedzialności, nie logika. Powiedziała ci, że nadszedł czas, że to zawsze miało być teraz. Nic, co zrobiliście ani co mogliście zrobić, nie powstrzymałoby go wcześniej.
– Wypuściliśmy go – powiedział Fox. – Nie trzeba by było nic robić, gdybyśmy go nie uwolnili.
– Myślę, że to nieprawda. – Layla pochyliła się lekko ku niemu. – Może zrozumiemy więcej, jeżeli znajdziemy tamte pamiętniki. Ale zauważyłyśmy coś innego.
– Layla od razu to spostrzegła.
– Bo pierwsza wzięłam ten pamiętnik. W każdym razie chodzi o imiona synów Ann. Caleb, Fletcher i Gideon.
– Dosyć popularne w tamtych czasach. – Cal wzruszył ramionami i odsunął talerz. – Imię „Caleb” utrzymało się dłużej w rodzinie Hawkinsów niż pozostałe dwa, ale mam kuzyna Fletcha i wujka Gideona.
– Nie, chodzi o pierwsze litery – przerwała mu niecierpliwie Quinn. – Mówiłam ci, że oni to przeoczyli – powiedziała do Layli. – C, F, G. Caleb, Fox, Gage.
– Przesadzacie – zaprotestował Fox. – Ja jestem Fox *, bo moja matka zobaczyła przed samym porodem stado rudych lisów biegnących przez pole. A moja siostra Sage **? Zaraz po jej urodzeniu mama poczuła zapach szałwi z ogrodu. Tak było z całą naszą czwórką.
– Nosisz imię po lisie? Takim rudym, z wielką kitą? – dopytywała się Layla.
– Cóż, nie po jakimś konkretnym. Chodziło raczej o… Musiałabyś poznać moją matkę.
– W jakikolwiek sposób Fox zyskał swoje sławne imię, nie powinniśmy lekceważyć takiego zbiegu okoliczności. – Quinn popatrzyła na Cala, który najwidoczniej głęboko się nad tym zastanawiał. – I myślę, że przy tym stole siedzi więcej niż jeden potomek Ann Hawkins.
– Quinn, rodzina mojego ojca przyjechała tu z Irlandii cztery pokolenia temu – powiedział sceptycznie Fox. – Nie było ich tutaj w czasach Ann Hawkins, uprawiali pola w Kerry.
– A rodzina ze strony matki? – spytała Layla.
– Mieszanka. Anglicy, Irlandczycy, chyba kilku Francuzów. Nikt nigdy nie zawracał sobie głowy genealogią, ale nie słyszałem o żadnym Hawkinsie w rodzinie.
– Może warto to zbadać. A rodzina Gage'a? – zastanawiała się na głos Quinn.
– Nie mam pojęcia. – Cal był coraz bardziej zamyślony. – On pewnie też nie. Mogę zapytać Billa, jego ojca. Jeśli to prawda, jeżeli rzeczywiście jesteśmy potomkami Ann, to mogłoby wyjaśnić jedną kwestię, której nigdy nie rozumieliśmy.
– Dlaczego właśnie wy – dokończyła Quinn cicho. – Wasza trójka, czyli zmieszana krew twoja, Foxa i Gage'a, otworzyła drzwi.
– Zawsze myślałem, że to przez mnie. Cal leżał przytulony do Quinn w cichym, uśpionym domu.
– Tylko przez ciebie?
– Może oni pomogli, ale tak, tylko przeze mnie. Bo chodziło o moją krew, nie tylko tamtej nocy, o moje dziedzictwo, można powiedzieć. To ja jestem Hawkinsem. Oni nie pochodzili stąd, nie tak jak ja. Moja rodzina mieszka tu od pokoleń, od zawsze. Ale jeśli to prawda… Wciąż nie wiem, co o tym myśleć.
– Mógłbyś sobie zrobić maleńką przerwę. – Pogłaskała go po piersi na wysokości serca. – Chciałabym, żebyś odpoczął.
– Dlaczego on na to pozwolił? To znaczy, Dent? Jeżeli znalazł sposób, żeby go powstrzymać, to dlaczego pozwolił na to wszystko?
– Kolejne pytanie. – Uniosła się i popatrzyła mu prosto w oczy. – Znajdziemy odpowiedzi, Cal. Wierzę, że jest nam to pisane.
– Przy tobie ja też coraz bardziej w to wierzę. – Dotknął jej policzka. – Quinn, nie mogę zostać dziś w nocy. Klusek może i jest leniem, ale mnie potrzebuje.
– Masz jeszcze godzinkę?
– Tak. – Uśmiechnął się, gdy pochyliła się nad nim. – Myślę, że jeszcze godzinkę wytrzyma.
Później, gdy szedł do samochodu, powietrze drżało, aż słychać było stukot nagich gałęzi drzew. Cal uważnie obserwował ulicę w poszukiwaniu jakiegoś znaku, czegoś, przed czym będzie musiał się bronić, ale droga była zupełnie pusta.
Wiatr coś niesie, pomyślał znowu, wsiadł do samochodu i pojechał do domu.
Zaraz po północy Gage'a naszła nieodparta chęć na papierosa. Rzucił palenie dwa lata, trzy miesiące i siedem dni temu, ale wciąż miewał takie zachcianki.