Изменить стиль страницы

– Zostańcie na schodach – polecił Kenny reszcie. – Sam to załatwię.

Joe oczywiście widział ich przybycie. Kiedy Kenny bez pukania wparował do kantoru, zastał go już w płaszczu, siedzącego za biurkiem i trzymającego w rękach dwa listy.

– A, to ty, Kenny – powiedział, udając zaskoczenie. – Byłem pewien, że Maura sama po mnie przyjdzie. To kobieta która nie rzuca słów na wiatr.

Kenny zmarszczył brwi.

– Ma jutro ciężki dzień, co zawdzięcza tobie i twoim kumplom. Ryanowie i ich sprzymierzeńcy staną do bezpośredniej konfrontacji z Vikiem i jego ludźmi. Maura chce, żebyś tam był. Tymczasem mam cię umieścić na noc w bezpiecznym miejscu. Rozumiem, że nie będziesz stawiał oporu?

Joe rozejrzał się po opuszczonym podwórku.

– Chyba nie. W dzisiejszych czasach nie ma czegoś takiego jak lojalność.

Twarz Kena stężała.

– Powiedz to Maurze. Słyszałem, że byliście kiedyś zaprzyjaźnieni. Co cię napadło, na Boga, żeby wystąpić przeciw niej i jej rodzinie?

Pomarszczona twarz Joego wydała się nagle bardzo stara.

– Właśnie odpowiedziałeś na swoje pytanie, Kenny, choć pewnie tego nie wiesz. Ale wyjaśnię wszystko tylko Maurze, nikomu więcej. Czy mogę prosić cię o przysługę? – Wręczył Kenowi dwie koperty. – Dopilnujesz, żeby trafiły do właściwych ludzi? To moje ostatnie życzenie.

Jedna była adresowana do Camilli, dziewczyny Joego. Bez wątpienia jej odprawa. Drugi… spojrzawszy na nazwisko, Ken zrozumiał nagle, co zmusiło Joego do zaangażowania się w tę żałosną aferę.

– Dopilnuję, żeby zostały przekazane – odparł. – A teraz pospiesz się.

Schodząc po schodach na zewnątrz, eskortowany przez Binga i Carltone’a Dooleyów, Joe nagle zatrzymał się i spojrzał do tyłu.

– Och, byłbym zapomniał. Bracia Dooley, nie mylę się? – zwrócił się do nich.

Bing przytaknął bez słowa.

– Co za szczęśliwy traf! Na pewno zainteresuje was spotkanie z moim gościem. Wejdźcie na strych. Drzwi są w rogu kantoru.

Kenny skinął głową Bingowi, który wszedł do środka z dwoma żołnierzami. Po chwili dobiegły stamtąd głośne okrzyki zdziwienia.

– Abul… to jest Abul! Dajcie tutaj te nożyce.

Kenny i Joe czekali na podwórzu, podczas gdy reszta rozwiązywała Abula. Wreszcie pojawił się na szczycie schodów. Ledwo mógł ustać na nogach, rana na nodze paliła go żywym ogniem, twarz piekła po oderwaniu taśmy. Otaczający go mężczyźni wydawali się uradowani, że go znaleźli.

– Co się stało, człowieku? – spytał Bing. – Myśleliśmy, że pojechałeś gdzieś z Tommym Rifkindem.

– Czy to on cię tak urządził? Panna Ryan rozesłała za tobą wici. Uważała, że to ty nas załatwiłeś – włączył się Carlton.

Abul otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale Joe go ubiegł.

– Dlaczego go nie zapytacie, kto zabił waszego brata?

Abul zaczął protestować chrapliwym głosem.

– Nie! To nie ja… to Vic.

Kenny zrobił krok naprzód.

– Teraz to ma sens. Nigdy nie wierzyłem, że Vic mógłby zbliżyć się do Tony’ego Juniora niepostrzeżenie. Chłopak był zawodowcem, nie dałby się podejść. A jeśli nawet, dlaczego Vic miałby na tym poprzestać? Dlaczego nie zabił od razu Maury? Nie, to zrobił ktoś inny i z innych pobudek, w dodatku ktoś, kogo Tony znał. Dlaczego to zrobiłeś, Abul? Miał coś na ciebie?

Przez moment panowała pełna napięcia cisza, po czym Dooleyowie jak jeden mąż ruszyli na Abula. Zepchnęli go z żelaznych schodów i rzucili się na niego z taką zaciekłością, że nawet Kenny poczuł ciarki. Odwoływał ich przez dobrych parę minut.

Wiedział, że Maura chciałaby mieć Abula żywego, ale jego szanse na przeżycie były teraz równe zeru.

***

Garry, Roy i Tony Dooley Senior zjawili się w służącej za magazyn opuszczonej stodole Jacka Sterna o świcie. Garry wysłał swoich ludzi, by dla bezpieczeństwa przeczesali okoliczny teren. Nie można było wykluczyć, że Vic obsadził już to miejsce swoimi i przyczaił się, by zrobić im jakąś paskudną niespodziankę. Jak dotąd był nieuchwytny. Roy powiedział to, o czym wszyscy myśleli:

– Pojawia się i znika, jakby używał magii, nie?

Garry pokiwał głową.

– Nasi ludzie objechali wszystkich, ale niczego się nie dowiedzieli.

– Nie może być daleko. Będzie tu, prawda?

Tony pokręcił głową.

– Nie umiem powiedzieć, człowieku. Naprawdę nie umiem powiedzieć.

– A ten cholerny Benny… jak tylko się znajdzie, mam zamiar przepuścić go przez maszynkę do mięsa. Za kogo on się do cholery uważa? Za pieprzonego Roya Rogersa? – wściekał się Garry.

Roy kilka razy głęboko odetchnął.

– Weź się za niego, Garry. Choć osobiście uważam, że to moja wina. Kiedy zadzwonił, powiedziałem mu won. Teraz go potrzebujemy, a jego nie ma. Użyłem za ostrych słów. Powiedziałem, że nikt z nas nie chce już mieć z nim nic do czynienia.

Przygnębiony dodał z lękiem w głosie.

– Nie do wiary, że nie skontaktował się po raz drugi… Garry i Tommy też się zastanawiali, czy Benny jeszcze żyje, choć żaden nie odważył się powiedzieć tego głośno.

– A co myśleć o tym cholernym Abulu? – Zapytał Roy. – Ciągle nie mogę tego przełknąć.

Wiadomość, że to Abul zamordował Tony’ego Dooleya Juniora oraz że był w zmowie z wrogiem, zaszokowała i zgnębiła wszystkich.

– Ważne, że go mamy. – Garry położył rękę na ramieniu Tony’ego Seniora. – I Maura dopilnuje, żeby dostał, na co zasłużył.

Tony zmusił się do uśmiechu, a obaj Ryanowie poklepali go po plecach.

Podeszli do drzwi budynku, pod który co chwila podjeżdżały samochody. Wszyscy, którzy stanęli po stronie Ryanów, ściągali na umówioną odprawę. Garry był zdecydowany takim czy innym sposobem dorwać dziś Vica Joliffa i zlikwidować go.

Była to teraz jego osobista sprawa, ten obślizgły drań robił sobie z nich jaja.

Z uśmiechem powitał Gerry’ego Jacksona. Pomimo zaawansowanego wieku i peruki, jednej z całej kolekcji, stary gangster wyglądał bardzo groźnie, a blizny po pożarze w klubie wiele lat temu jeszcze potęgowały to wrażenie. Dla młodych był legendą jako najlepszy przyjaciel Michaela Ryana. Samo to powodowało, że był ważną personą. Przeżył też podłożoną bombę, nie wypuszczając broni z ręki.

Nawet Garry czuł przed nim respekt. Ściskał dłoń Gerry’ego, poklepując go po ramieniu, co było u niego oznaką przyjaźni i szacunku.

– Wiedziałem, że przyjdziesz, Ger.

Gerry wyszczerzył się.

– Za żadne skarby świata nie przegapiłbym czegoś takiego. Zgadnij, kto jest na zewnątrz. – Uśmiechając się nadal, sam odpowiedział na swoje pytanie: – Czterech moich najstarszych chłopców.

Synowie Gerry’ego byli narkotykowymi baronami i rządzili w swoim rodzinnym Kencie. Mówiło się, że nic nie ma prawa wejść tam do doków ani z nich wyjść bez ich pozwolenia. Kanał La Manche też do nich należał i Garry wielokrotnie robił z nimi interesy w ciągu ostatnich kilku lat. Uważał ich za godnych zaufania, a przy tym załatwiali sprawy rzeczowo i grzecznie. Będą atutami w tej rozprawie, cieszył go ten gest solidarności. Niewielu ludzi stanie za Vikiem Joliffem, był więcej niż pewny, i z satysfakcją myślał o zademonstrowaniu siły. Uzyskali większe liczebnie i szersze poparcie, niż ktokolwiek by się spodziewał.

Ryanów poparli Azjaci ze wschodniego Londynu i Deptford, Hindusi z południowego Londynu i rewolwerowcy z całego miasta. Garry modlił się tylko, żeby nie doszło do zatargów między nimi przed finałem. Niech sobie Maura mówi o unikaniu rzezi, szykuje się wojna na całego i wygrają ją.

Od lat nie był taki ożywiony, cieszył się z góry na każdą sekundę najbliższych kilku godzin.