Изменить стиль страницы

Huknęła wściekle szklanką o stół, a Sarah pomyślała, że siła jej osobowości najpełniej ujawnia się w chwilach gniewu. Trzęsły jej się ręce, kiedy zapalała papierosa, ale było dla wszystkich oczywiste, że to z wściekłości, nie ze strachu.

Zaciągnęła się i głośno wypuściła dym. Zacisnęła powieki próbując się opanować. Carla, patrząc na nią, dziwiła się samej sobie, jak mogła oszukiwać tę kobietę. Maura była dla niej dobra, ale potrafiła być przerażającym wrogiem.

– Chcą mnie ograbić? O to w tym wszystkim chodzi? Jeszcze raz pociągnęła papierosa i zauważyli, że stopniowo się uspokaja.

– A więc dobrze. Mam już tego dość. Wiesz co teraz zrobimy, Garry?

Potrząsnął głową, uśmiechając się półgębkiem. Ona też uśmiechnęła się do niego.

– Wyślemy Vicowi makabryczny i denerwujący prezencik. Wyciągniemy go w ten sposób z podziemia.

– Ale jak to zrobić? Nie wiadomo, gdzie się ukrywa.

Maura znowu zaciągnęła się głęboko, a potem powiedziała wesoło:

– Wyślemy matce Vica ucho jego brata.

Oboje z Garrym wybuchnęli śmiechem, a Carla i Sarah poczuły się wyłączone z tej komitywy.

– Dostaniemy taki drobny fragment ciała w krematorium we wschodnim Londynie. Karen Harper nie odmówi, jest nam winna przysługę.

Garry śmiał się do rozpuku.

– Możemy też zacząć nachodzić wszystkich dawnych pomagierów Vica. Pieprzyć go! Nie obowiązują już białe rękawiczki, będziemy robić, co nam się żywnie podoba.

– A co z twoim głosem rozsądku, Maws? To nie w twoim stylu.

Przełknęła swoją brandy, rzucając wojowniczo:

– Taki będzie odtąd mój styl.

Rozdział 25

Matka Sandry Joliff i dwie osierocone córeczki były na cmentarzu w Romford, gdzie Sandra została pochowana. Był pogodny dzień. Dziewczynki kierowały się znajomymi alejkami do grobu matki, urozmaicając sobie drogę zabawą w „ciepło-zimno”. Zatrzymały się, bo babka zapalała kolejnego papierosa Benson amp; Hedges. Jej suchy kaszel niósł się daleko w ciszy cmentarza.

Chantel, starsza o piętnaście miesięcy, chwyciła młodszą siostrę za rękę, gdy czekały, aż babka do nich dojdzie. Rachelle, delikatna, drobna i ciemnowłosa, przeciwieństwo siostry blondynki, wysunęła rękę z uścisku i pobiegła naprzód.

Zatrzymała się przy kamieniu nagrobnym z czarnego marmuru ze złotymi literami, którymi wypisane było imię i nazwisko matki oraz data urodzenia. A dalej „Ukochanej żonie i matce”. Rachelle wiedziała, że mama jest tam, pod ziemią, babcia wyjaśniła jej, że trzeba być pochowanym, żeby pójść do nieba. Gdy jakiś chłopak w szkole powiedział, że jej mamę jedzą robaki, wpadła w histerię. Nauczycielka, pani Harding, zbeształa go i jeszcze wytłumaczyła, że robaki nie mają zębów, więc Rachelle poczuła wielką ulgę.

Kopiec wyglądał, jakby ktoś go naruszył. Dziewczynka uklękła i zaczęła ugniatać ziemię wokół kwiatków, które ona i siostra posadziły do czasu położenia płyty. Dzisiaj miały ozdobić grób prześlicznymi różowymi kamykami. To się mamie spodoba. Tak jak córki była fanką Barbie i zawsze kupowała im dla lalek wszystkie najmodniejsze różowe akcesoria.

Wreszcie nadciągnęła babcia z Chantel. Przypatrywała się przez dłuższą chwilę grobowi, po czym powiedziała:

– Wygląda, jakby ktoś tu kopał, nie?

Chantel kiwnęła głową.

– Pewnie robili pomiary do płyty – stwierdziła babka.

Uklękła koło wnuczek i wpatrywała się w miejsce ostatniego spoczynku Sandry.

– Słyszałam, jak mama mnie wołała – powiedziała cichutko Rachelle.

Była miniaturką matki, ale nie miała w sobie pokrętności Sandry. Babka, Lily Camborn, sześćdziesięciolatka, wyniszczona papierosami i przeciwnościami losu, przytuliła młodszą wnuczkę i wyszeptała:

– Mama odeszła, kochanie, odeszła już dawno temu. Ale czuwa nad tobą i nad Chantel. Zawsze będzie nad wami czuwać. Jest aniołem, przebywa w niebie z Jezusem.

– Nie, babciu. Słuchaj.

Chantel i Lily wytężyły słuch. Rachelle twierdziła, że dochodziło ją jakieś wołanie, a nie miała zwyczaju kłamać. Nic nie usłyszały.

– Połóżcie kwiaty i obrazki, musimy już iść. Po drodze do domu wstąpimy do McDonalda.

Słońce się schowało i zrobiło się chłodno. Lily nienawidziła cmentarzy, zawsze tak było, a stanie przed grobem córki przygnębiało ją podwójnie. To ona powinna być pierwsza pochowana, a nie Sandra. Jej pełna życia dziewczynka, która wszystko obracała w zabawę.

Wspominając teraz córkę, widziała przeszłość przez różowe okulary. Wyrugowała z pamięci pyskatą, kłótliwą kobietę, która wciągała kokę i regularnie upijała się do nieprzytomności.

Nagle usłyszała ciche pukanie i przebiegł po niej zimny dreszcz. Na pewno ma omamy. Słuchała z sercem w gardle, ale pukanie już się nic powtórzyło. Jestem rozstrojona psychicznie, pomyślała. Często śniła jej się córka. Czuła, że jest blisko. Chciała wierzyć, że Sandra czuwa nad swoimi córeczkami, ma nad nimi pieczę – nie udawało jej się to za życia.

Medium powiedziało jej, iż Sandra jest wolna i szczęśliwa, a że bardzo chciała w to wierzyć, odżałowała pokaźną sumę pięćdziesięciu pięciu funtów, żeby to usłyszeć od starej kobiety ze zmęczonymi oczami w cuchnącym domu w Dagenham. Nie pogodziłaby się z myślą, że jej córka jest nieszczęśliwa i nie ma spokoju w grobie. Gdyby tak miało być, już nigdy nie przespałaby ani jednej nocy.

Musiała wierzyć, że córka odpoczywa w pokoju wiecznym, a nie wali w wieko trumny, żeby się wydostać na świat. Poza tym od jej śmierci upłynęło już zbyt wiele czasu, żeby to było w ogóle możliwe. Vic zamówił pomnik, grób będzie wyglądał pięknie i dziewczynki będą mogły przychodzić tu z nią częściej.

Odsunęła więc od siebie niedorzeczne myśli.

– Wracamy, dziewczynki. Ścigajcie się do bramy, a potem idziemy do McDonalda, dobrze?

Puściły się pędem, a ona ruszyła powoli za nimi. Ten stłumiony odgłos wytrącił ją z równowagi. Ale wiedziała, że istnieje racjonalne wytłumaczenie. To pobudzona wyobraźnia spłatała jej figla. Obejrzała się przez ramię na grób. Wyglądał jakoś inaczej, jednak nie mogła dojść dlaczego.

Wzdychając, wystawiła pomarszczoną twarz do słońca, które wyszło zza chmury, i rozkoszowała się jego ciepłem na skórze. W słonecznym świetle wszystko wyglądało inaczej. Nabierało się otuchy i chciało się żyć.

Odrzuciła od siebie wszystkie przerażające myśli i śledziła wzrokiem dziewczynki, które śmignęły ku wyjściu z cmentarza jak gazele. Wiatr zaszeleścił gałęziami pobliskiego cisu i usłyszała ciche stukanie wiadra huśtającego się na ręcznej pompie. Oddychając z ulgą, przyspieszyła kroku, mówiąc sobie w duchu, że jest głupią babą.

Przez ułamek sekundy naprawdę wierzyła, że usłyszała głos zza grobu, i śmiertelnie się wystraszyła.

Szła do bramy tak szybko, jak tylko zdołały ją nieść artretyczne nogi, nieświadoma, że była ostatnią osobą, która odebrała znak życia od Toma Rifkinda.

***

Leonie śpiewała, sprzątając mieszkanie Garry’ego. Nigdy w życiu nie była taka szczęśliwa. Dzięki Galowi dowartościowała się i była mu za to wdzięczna. Do tej pory nic dobrego nie doznała od mężczyzn.

Zanim skończyła piętnaście lat, już wiedziała, że piękne ciało to dar od losu, którym należy się umiejętnie posługiwać. Marzyła o tym, aby zostać striptizerką albo tancerką egzotyczną. Zadowoliła się w końcu tańcem erotycznym, ale teraz była już tym zajęciem nieco znużona, a Garry stanowił dobrą alternatywę.

Miał pieniądze i pozycję – warunek niezbędny, by w ogóle zauważyła faceta – poza tym był dla niej uprzejmy i dobrze ją traktował. Domyślała się, że jest pierwszą kobietą, którą się poważnie zainteresował, i to również ją cieszyło. Było dla niej dowodem, że jest kimś szczególnym, co zresztą Garry często jej powtarzał.

Mogłaby nawet mieć dziecko, aby scementować ten związek i zapewnić sobie parę funtów na wypadek, gdyby kiedyś to się rozsypało. Dziewczyna musi myśleć o przyszłości, a Leonie zawsze była zaradna i przedsiębiorcza.