Изменить стиль страницы

– Czy oni na pewno nie żyli, Benny?

Wzruszył ramionami.

– Radon tak, a co do Dezzy’ego nie mam pewności. Ale teraz na pewno jest martwy.

Nie odezwała się przez całą drogę do matki. Benny zachowywał się bardzo uprzejmie i na pożegnanie pocałował ją nawet delikatnie w policzek.

– Do zobaczenia, Sham.

Gdy wysiadała z samochodu, pociągnął ją za ramię. Uśmiechając się do niej znowu, przyłożył palec do ust.

– Powiedz tacie, że go pozdrawiam.

To zabrzmiało jak groźba i było nią, oboje o tym wiedzieli. Kochała ojca bardziej niż kogokolwiek na świecie. Pokiwała głową i próbowała się uśmiechnąć, żeby mu się przypodobać,

Gdy weszła do domu, usłyszała muzykę z serialu Inspektor Morse. Skuliła się, gdy dobiegł ją chrapliwy głos matki:

– To ty, Sham?

Mogła ją sobie wyobrazić, jak siedzi w fotelu pokrytym różowym dralonem, pomarszczona na twarzy, przedwcześnie postarzała od nadmiaru papierosów i taniego alkoholu.

– Przywiewa cię czasem do domu? Co się stało, pokłóciłaś się ze swoim gachem?

Shamilla czuła odstręczający zapach odgrzewanych gotowych dań z marketu i dymu papierosowego. To był zapach jej dzieciństwa, zapach całego jej dotychczasowego życia. Żeby od tego uciec, czepiała się Coco Chatmore’a i mężczyzn jego pokroju. Nie zamierzała iść w ślady matki. Nie chciała ugrzęznąć w takim życiu. Nienawidziła tego miejsca, jednostajnych dni i rozpaczliwej beznadziei życia matki. Ojciec spędzał cały wolny czas ze swoją dziewczyną, Włoszką z wielkimi cycami i karminowymi ustami. Shamilla nie winiła go, matka była nudna jak flaki z olejem. Kochała ojca i uważała, że to przez matkę ojciec stopniowo znika z jej życia.

Jednak w tej chwili, po tym, czego dopiero co była świadkiem, nawet nudne życie matki wydawało jej się sielanką.

Pobiegła prosto do swojej sypialni, a matka, kiedy w końcu pofatygowała się do niej na górę, doszła do wniosku, że córka rozpacza z powodu mężczyzny.

– Och, Shamilla, weź się w garść, kochanie. Żaden chłop nie jest tego wart. Każdy z nich to palant.

Zdumiała ją reakcja córki, która klęcząc na łóżku, obłożona plakatami z Shaggym i Goldiem, wrzasnęła na nią:

– Odpieprz się, mamo!

Następnego ranka nadal płakała, ale matka nawet nie pomyślała, żeby zapytać, co się stało. Może i dobrze, bo pewnie wolałaby nie usłyszeć odpowiedzi.

Nie minął tydzień, jak Shamilla zatrudniła się w barze w Marbelli. Policja nie spieszyła się z jej odszukaniem, co przyjęła z ulgą. Nie zobaczyła matki przez kolejne sześć lat. Więc jednak coś dobrego z tego wszystkiego wynikło, myślała gdy przypominał jej się tamten okropny dzień.

***

Maura i Garry nadal bez skutku czekali na telefon od Vica. Wybrała się więc do West Endu, ponieważ kluby trzeba było nadzorować bez względu na to, co się działo. Chętnie wyszła z domu, bo obydwoje byli rozdrażnieni i miała świadomość, że jeśli nie znajdzie się z dala od brata, skończy się to kolejną awanturą.

W „Le Buxom” trafiła na zamieszanie. Pobiły się dwie dziewczyny, i to na oczach klientów. W użyciu były paznokcie, włosy fruwały w powietrzu, gdy Maura wkraczała, by je rozdzielić. Bramkarze nie mieli najmniejszego zamiaru się wtrącać; przy tych dziewczynach lepiej było nie zapominać o AIDS i żółtaczce.

Jedna z dziewczyn, wielka Afrykanka z włosami w warkoczykach i paznokciami jak u wampira z Hammer Horror, nie była skłonna rezygnować z walki, więc cierpliwość Maury się wyczerpała i wrzasnęła groźnie:

– No dalej, Wanda, spróbuj tylko!

Obydwie dziewuchy oprzytomniały w jednej sekundzie i przestały się drzeć – to nie była wyrozumiała Maura, jaką znały. Jej oczy, normalnie wesołe, były teraz surowe, a twarz bledsza niż zwykle. Nawet włosy, zwykle nieskazitelnie uczesane, miała w lekkim nieładzie. Krótko mówiąc, wyglądała na skrajnie wyprowadzoną z równowagi. Dziewczyny już tylko popatrywały na siebie z niechęcią, ale zrezygnowały z rękoczynów.

– O co do cholery poszło?

– Odbijała mi klienta, pani Ryan – wyjaśniła z miną niewiniątka Angielka, ciemnooka blondyna z Gillingham.

Afrykanka zaprotestowała.

– O nie, to nieprawda. W ogóle cię nie chciał. Niemcy wolą czarne dziewczyny, wiadomo nie od dziś.

Maura powiedziała lodowato:

– Biłyście się w moim klubie, przy klientach, a z nich są pieniądze, i myślicie, że będę wysłuchiwać tych bzdur?

Dziewczyny wlepiły wzrok w podłogę, a pozostałe przysłuchiwały się temu wszystkiemu, wstrzymując oddech.

– Zabierajcie swoje rzeczy i spieprzajcie, obydwie. Znajdźcie sobie inny klub do walki wręcz.

Reakcja Maury zszokowała nawet główną hostessę. Nieraz dochodziło do bójek, zwłaszcza kiedy zdarzała się gówniana noc bez klientów i zarobku. Gdyby Maura się nie pojawiła, obydwie dziewczyny wyładowałyby się i wszystko rozeszłoby się po kościach. No, ale od jakiegoś czasu chodziły słuchy, że Ryanowie są w poważnych tarapatach, dlatego pewnie szefowa przyszła dzisiaj taka podminowana, pomyślała. A więc w plotkach musiało być coś z prawdy.

– Daj spokój, Maura – powiedziała, próbując ratować swoje podopieczne.

Nie zrobiło to na Maurze wrażenia.

– Zamknij się! Płacę ci za to, żebyś trzymała te dziewczyny z dala od narkotyków i pilnowała porządku. Jeśli sobie z tym nie radzisz, zastąpi cię ktoś inny. Rozumiemy się?

Nie była w odpowiednim stanie ducha do załatwiania takich spraw i kiedy dziesięć minut później wyprowadzała obie dziewczyny z lokalu, żałowała, że wywołuje niepotrzebną sensację.

Nie pomogła jej ta refleksja i po chwili wywrzaskiwała na bramkarzy tak głośno, że było ją słychać pomimo muzyki towarzyszącej występowi striptizerki, a potem jeszcze głośniej, gdy dziewczyna zaczęła zrzucać kolejne części stroju w rytm nasilających się dźwięków Wannabe w wykonaniu Spice Girls.

Dwaj mężczyźni stali na baczność i wysłuchiwali ochrzanu. Ale nie byli zadowoleni i raczej tego nie kryli. Porozumiewawcze spojrzenia, jakie sobie rzucali ukradkiem, sygnalizowały brak szacunku. Uświadomiło to Maurze, że o problemach rodziny jest już głośno na mieście. Michael mawiał, że o tym, jaką masz pozycję w świecie, dowiadujesz się ze sposobu, w jaki odnosi się do ciebie najemny personel. Przekonywała się teraz o tym na własnej skórze. Rozzłoszczona i sfrustrowana, posunęła się jeszcze dalej i dała jednemu z mężczyzn w twarz. Przetarł tylko policzek, ale wiedziała, że jej to zapamięta. Vic był teraz tematem numer jeden i wyglądało na to, że już uchodził za Króla Dżungli. Ryanowie muszą za wszelką cenę udowodnić, że tak nie jest i nie będzie. To był nakaz chwili – muszą wygrać tę próbę sił albo jak samobójcy zacząć pisać list pożegnalny.

– Na co się u diabła gapisz?

Bramkarz wpatrywał się w nią przez chwilę, zanim spuścił wzrok.

– Odpowiedz, jak cię pytam. Płacę ci niezłą kasę, a ty nie potrafisz nawet rozdzielić dwóch dziwek. To co robisz, kiedy klient zaczyna rozrabiać? Spieprzasz na Teneryfę na wakacje?

Nadal jej nie odpowiadał.

– Lepiej weźcie się serio za swoją robotę, bo wypierniczę obu, i tyle. Nie będę tolerować nieudaczników. Ani ja, ani nikt z mojej rodziny. A teraz spływać i sprężyć się. Nie potrzebuję tu przedszkolanek, tylko bramkarzy. Jeśli wam to nie odpowiada, możecie spadać.

Poczekała, aż obydwaj spuszczą wzrok, po czym ryknęła:

– Na co jeszcze czekacie? Na wasze mamusie? Żeby przyszły i zabrały was do domciu? Róbcie to, za co wam płacą, i to dobrze płacą.

Była na powrót sobą, Maura budzącą lęk. Spokornieli. Przestaną spisywać ją na straty, cokolwiek myśleli sobie przedtem. Znała zalety ostrej, bezwzględnej reprymendy. Rzadko robiła z tego użytek, ale jeśli już, to z dobrym skutkiem.

Hostessy bały się przy niej nawet przeklinać, wiedząc, że tego nie lubi.

Oznaki braku szacunku zaniepokoiły ją jednak bardziej, niż mogłaby przypuszczać. Była przyzwyczajona, że jej nazwisko robi na ludziach wrażenie, że inni schodzą jej z drogi. Zmiana w zachowaniu personelu wyprowadziła ją z równowagi. To był jeden z momentów, gdy chciałaby się na kimś wesprzeć, pogadać z kimś. Myślała kiedyś, że ma takie oparcie w Terrym, potem w Tommym Rifkindzie, ale w rzeczywistości jedyną taką osobą był Michael. Na niego mogła zawsze liczyć, był jej nauczycielem, jej mentorem, a także jedynym mężczyzną, którego szanowała.