Изменить стиль страницы

Dziwił się, dlaczego wpłacenie okupu zajmuje Vicowi aż tyle czasu. Był przekonany, że porwano go dla pieniędzy. Miał absolutny zamęt w głowie i uznał, iż straszą go, żeby nie sprawiał kłopotu. Zastanawiał się, ile zażądali. Miał nadzieję, że nie za dużo. Vic nie był jego fanem, bo Justin potrafił mu nieraz dokuczyć. Teraz tego żałował. Głowił się też, co Vic mógł powiedzieć matce. Na pewno nie rozumiała, co się dzieje.

Zapach boczku doprowadzał go do szaleństwa; zawsze dziwił się jak żydzi wytrzymują ten zapach bez połakomienia się choć na jeden kęs. Jego ojciec był żydem, a matka katoliczką. Ojciec nie był człowiekiem religijnym, jednak wieprzowiny nie tykał. Gdy matka robiła śniadanie, jadł wszystko poza bekonem. Mimo że Justin często myślał o ojcu, miał nadzieję, że nie grozi mu szybkie spotkanie z nim. Ojciec zmarł wiele lat temu, a Justin chciał jeszcze trochę pożyć. Jeśli o niego chodzi, ojciec był w porządku, natomiast Vic i matka byli odmiennego zdania, bo stary lubił kieliszek i hazard. I co w tym złego? Justin nie miał pojęcia, że brat zaczął utrzymywać rodzinę już jako nastoletni chłopak. To porwanie trwa stanowczo za długo, pomyślał. Kiedy już będzie po wszystkim, opierdoli brata jak jeszcze nigdy w życiu.

Poczuł, że uwalniają go z pęt. Po chwili mrużył oczy w ostrym świetle popołudniowego słońca. Starszy z mężczyzn trzymał talerz z jajkami na bekonie i tostami. Przynieśli także dzbanek z herbatą.

– Dokucza ci głód, Justin?

Popatrzył na nich podejrzliwie, ale kiwnął głową.

– A jak myślicie?

Mężczyźni zaśmiali się całkiem przyjaźnie.

– Dostaniesz to wszystko, tylko odpowiedz na kilka pytań.

– Jakich pytań?

– Wiesz jakich. Chodzi o Vica i jego aktualne interesy w Anglii.

Justin był już przepytywany na tę okoliczność ze trzy razy i coraz trudniej było mu odmawiać odpowiedzi.

– Czy wpłacił za mnie okup?

Mężczyzna postawił talerz na stoliku obok. Justin nie spuszczał wzroku z jedzenia.

– Posłał nas do diabła.

Justin nie uwierzył w to, ale głód szarpał mu wnętrzności więc postanowił mówić. W tym momencie miał gdzieś Vica. Powinien dojść do takiego wniosku dużo wcześniej.

Wziął głęboki oddech i przyjął pozę pełną godności. Jeśli w tej sytuacji było to w ogóle możliwe.

– Co chcecie wiedzieć?

***

Danielle Hicks leżała na łóżku, pochłonięta oglądaniem fotografii nowego domu zaproponowanego jej przez Maurę. Obok niej na narzucie stało pudło z dokumentami, które tuż przed nalotem policji wyniosła kiedyś z domu.

Rozejrzała się po sypialni. To była nora, nikt nie musiał jej tego mówić. Jej matka widziała zdjęcia i zgromiła ją za zaglądanie darowanemu koniowi w zęby, jak się wyraziła. Wypunktowała wszystkie korzyści dla dzieci i dla samej Danielle: nikt nie będzie wiedział, kim są, zamieszka w przyzwoitym otoczeniu, dzieci pójdą do przyzwoitych szkół.

Nie była wielbicielką Jamiego Hicksa, więc poczuła ulgę po jego śmierci i uważała, że Ryanom należy się najwyższe uznanie za wyeliminowanie faceta, którego obarczała odpowiedzialnością za zrujnowane życie swojej pięknej córki. Nieustannie wytykała jego wady: niewierność w małżeństwie, okropne traktowanie ludzi, arogancję. Lista przywar Jamiego potrafiła ciągnąć się w nieskończoność. Nienawidziła go zapamiętale – jak zresztą cała rodzina Danielle.

Ale nie znali go tak jak ona. Nie czuli przyspieszonego bicia serca na dźwięk jego głosu czy na widok jego uśmiechu.

Wiedziała, że matka miała rację co do Jamiego. Był draniem, hazardzistą i kłamcą. Musiała przyznać przed sobą samą, że traktował ją okropnie, porzucał na całe tygodnie ją i dzieci, a zdarzało się, że i na parę miesięcy.

Mimo to czuła, że przyjmując oferowany jej dom i odkodowanie pieniężne, zdradzi pamięć zmarłego męża.

Przejrzała zawartość pudła. Zamierzała przekazać to wszystko Laurze Ryan. Zawsze ją lubiła, zawsze, ale teraz w ogóle nie miała ochoty z nią rozmawiać ani jej oglądać.

Niestety, będzie musiała, nie tylko z powodu tych dokumentów, lecz także po to, żeby jej odpowiedzieć, czy przyjmie dom i odszkodowanie. Hojne dary. Vic Joliff nic jej nie zaproponował, o czym stale przypominała jej matka.

Westchnęła ciężko. Najstarszego syna, Peteya, nie było jeszcze w domu, więc z trudem wstała, krzywiąc się z wysiłku, bo brzuch jej ciążył, i wyjrzała przez okno sypialni.

Zobaczyła Peteya z papierosem w ustach – miała nadzieję, że to papieros, a nie joint – przechadzającego się po wąziutkim pasku trawnika przed ich blokiem. W pewnej chwili dostrzegła trzech chłopaków za jego plecami. Serce podskoczyło jej do gardła, ale okazało się, że tylko przeszli obok niego, pozdrawiając go wrzaskliwie. Odetchnęła.

Kilka minut później usłyszała, że wchodzi do domu i natychmiast – jak miał w zwyczaju – otwiera lodówkę, by wyciągnąć puszkę coli. Po schodach wszedł cicho i zza uchylonych drzwi pojawiła się najpierw jego głowa.

– Wszystko w porządku, mamciu?

– Tak, tak. A u ciebie?

Siedząc już na łóżku, rozpiął kurtkę i wyciągnął zwitek dwudziesto funtowych banknotów. Z namaszczeniem położył je na łóżku, uśmiechając się do niej.

– Skąd to masz?

Pytała szeptem z uwagi na młodsze dzieci.

On także odrzekł szeptem, nie przestając się uśmiechać:

– Obróciłem z towarem dla jednego faceta z drugiej strony osiedla. Nawet jak mnie złapią, nie wsadzą, bo jestem małolat. – Był zachwycony sobą. – Kupisz jakieś rzeczy dla dzidziusia.

Przycisnęła rękę do ust, żeby powstrzymać krzyk cisnący się na usta. Przełknąwszy ślinę, powiedziała możliwie normalnym tonem:

– Źle zrobiłeś, Petey. Tego nie wolno robić.

Wzruszył ramionami.

– To łatwy zarobek, mamo, i facet mówił, że mogę u niego pracować codziennie po szkole. – Sapnął radośnie. Powiedział, że jestem bystrzak.

To by się nie zdarzyło, gdyby żył Jamie, ale teraz, kiedy odszedł, to blokowisko wchłonie dzieci. Chyba że ona do tego nie dopuści. Wzięła pieniądze i pocałowała Peteya.

– Nigdy więcej, mały. To był pierwszy i ostatni raz, rozumiesz?

Nie odpowiedział. Wyszedł z sypialni i za chwilę usłyszała, że myje zęby. Położyła się na łóżku, podjęła już decyzję Z samego rana powie Maurze, iż zgadza się na jej propozycję

Popatrzyła na fotografię męża i przeprosiła go w duchu, że pozwala się obdarowywać ludziom, którzy doprowadzili do jego śmierci. Była pewna, że zrozumiałby, dlaczego musi to zrobić.

Rozdział 19

Tommy czekał na kumpla w knajpie „Mosquito” na Victoria Street. Bywał tu częstym gościem. Kilka razy przyprowadził do tego lokalu Maurę. Zawsze schodzili na dół, do baru „Vampire”, którego wystrój – futony i kotary zapewniające prywatność – bardzo przypadły Maurze do gustu. On też lubił to miejsce. Jednak teraz, gdy siedział tu samotnie, wolałby być gdzie indziej. Był skrępowany, obserwowali go ludzie, ale był to jedyny nocny klub, w którym mógł się bezpiecznie spotkać z Jackiem Sternem. W grę wchodziło jedynie miejsce publiczne. Jack był na niego wkurzony z powodu utraty koki i kłopotów z Ryanami, więc Tommy wolał nie ryzykować.

Muzyka dudniła głośno i lokal szybko się zapełniał. Był to dość ekskluzywny klub i klientela miała pieniądze. Wieczorami przychodziły tu gwiazdy seriali telewizyjnych, piłkarze i inne osobistości Liverpoolu. Bywała tu również śmietanka liverpoolskiego świata przestępczego – wiele interesów ubito przy posiłku w restauracji bądź drinkach w kameralnym barze „Vampire”.

Obok przechodził Charlie Siega, najbarwniejsza postać miejscowego półświatka, więc Tommy się uśmiechnął i wyciągnął dłoń, by się przywitać. Ale Charlie spojrzał na niego chłodno i poszedł dalej. To wystarczyło Tomowi. Już wiedział, że Ryanowie puścili w obieg wieści także na jego terenie. Był niemal chory z nerwów i miał wielką ochotę wyjść. Nie mógł jednak, przynajmniej dopóki nie porozmawia z Jackiem.