– A co z tą trzecią? I jaka jest w tym wszystkim rola Hyperiona?

– Gdzieś w połowie drogi między Stabilnymi a Gwałtownymi są Ostateczni. Od ponad pięciuset lat ogarnięci są obsesją stworzenia Najwyższego Intelektu. Istnienie lub zagłada ludzkości zupełnie ich nie interesuje, chyba że miałoby to jakiś wpływ na realizację ich projektu. Aż do tej pory pełnili rolę środka łagodzącego, a jednocześnie sojusznika Stabilnych, ponieważ ich zdaniem wszelkie eksperymenty w rodzaju rekonstruowania osobowości ludzi ze Starej Ziemi mogą wspomóc badania nad Najwyższym Intelektem.

Od niedawna jednak, za sprawą Hyperiona, Ostateczni zaczęli stopniowo brać stronę Gwałtownych. Od chwili kiedy przed czterystu laty po raz pierwszy zbadano tę planetę, w TechnoCentrum zapanował niepokój. Nie ulega żadnej wątpliwości, iż tak zwane Grobowce Czasu są artefaktami wysłanymi w przeszłość z punktu oddalonego od nas w czasie o co najmniej dziesięć tysięcy lat. Znacznie bardziej alarmujący jest jednak fakt, że formuły predykcyjne Centrum jeszcze nigdy nie sprawdziły się wobec Hyperiona.

Żeby pojąć wagę tego problemu, musisz najpierw uświadomić sobie, jak wielkie znaczenie przywiązuje Centrum do swoich przepowiedni. Już teraz, bez udziału Najwyższego Intelektu, prognozy dotyczące przyszłości ludzi, SI oraz wszelkich zjawisk fizycznych sprawdzają się na 98,9995 procent. Cała ta złożona ze Sztucznych Inteligenci Rada Konsultacyjna przy WszechJedności, udzielająca enigmatycznych, wieloznacznych odpowiedzi, to jedna wielka bzdura. TechnoCentrum rzuca Hegemonii okruchy wiedzy tylko wtedy, jeśli dostrzega w tym swój interes – czasem po to, by wspomóc Gwałtownych, czasem w celu poprawienia sytuacji Stabilnych, zawsze natomiast z myślą o tym, żeby służyć interesom Ostatecznych.

Hyperion stanowi poważną skazę na idealnie gładkim i jednolitym materiale, będąc jednocześnie czymś w rodzaju najbardziej sprzecznego wewnętrznie oksymoronu, a mianowicie zmienną, której nie można uwzględnić podczas rozwiązywania równania, ze względu na jej niejednoznaczność. Jest wyjątkiem od praw fizyki, historii i fizjologii.

W rezultacie powstały dwie wizje przyszłości – albo rzeczywistości, jeśli wolisz. Jedna, w której cała Sieć jęczy pod razami bicza bożego w postaci Chyżwara, a międzygwiezdni odszczepieńcy stanowią broń przesłaną ze zdominowanej przez TechnoCentrum przyszłości i są jakby opóźnionym kontruderzeniem Gwałtownych, którzy za kilka tysięcy lat całkowicie zawładną galaktyką, oraz druga, w której pojawienie się Chyżwara, zbliżająca się szybkimi krokami kosmiczna wojna oraz Grobowce Czasu są orężem w ludzkim ręku, ostatnią, rozpaczliwą próbą uniknięcia losu, jaki Gwałtowni chcieliby zgotować całej ludzkości.

Woda nieprzerwanie kapała na posadzkę. W jednym z pobliskich tuneli zaryczała ostrzegawczo syrena mechanicznego kauteryzatora. Oparłam się plecami o ścianę i spoglądałam na Johnny’ego.

– Kosmiczna wojna… – mruknęłam. – Oba scenariusze są zgodne tylko w tym jednym punkcie.

– Rzeczywiście. Nie ma przed nią ucieczki.

– A może oba scenariusze się mylą?

– To niemożliwe. Owszem, los Hyperiona nadal pozostaje zagadką, ale rozpad Sieci jest całkowicie pewny. Ostateczni traktują to jako główny argument na rzecz przyśpieszenia ewolucji Centrum.

– A czego dowiedziałeś się o nas z danych, które wykradł BB?

Johnny uśmiechnął się i dotknął mojej ręki, ale nie zacisnął na niej palców.

– Okazało się, że ja także stanowię część tajemnicy, jaką jest Hyperion. Decydując się na stworzenie cybrydy Keatsa, SI podjęły ogromne ryzyko. Stabilni nie zniszczyli mnie wyłącznie dlatego, że wszystko wskazywało na to, iż eksperyment zakończył się niepowodzeniem, ale kiedy postanowiłem udać się na Hyperiona, Gwałtowni natychmiast zabili mojego cybryda. W wypadku gdybym ponowił próbę, to samo uczyniliby także z moją osobowością zamkniętą w TechnoCentrum.

– Ale ty przecież spróbowałeś! I co się stało?

– Nie dali rady. Zaślepieni bezgraniczną arogancją, zapomnieli wziąć pod uwagę dwóch rzeczy: po pierwsze, że mogę dokonać transferu całej osobowości do mózgu cybryda, a tym samym zmienić naturę analogu Keatsa, i po drugie, że zwrócę się do ciebie.

– Do mnie?

Tym razem wziął mnie za rękę.

– Tak, Brawne. Wygląda na to, że teraz ty także stanowisz cząstkę tajemnicy Hyperiona.

Potrząsnęłam głową, a ponieważ poczułam dziwne odrętwienie skóry z tyłu czaszki i nieco nad lewym uchem, sięgnęłam tam ręką, spodziewając się natrafić na opatrunek założony na ranę, której dorobiłam się podczas wycieczki na infopłaszczyznę. Tymczasem moje palce napotkały charakterystyczny kształt gniazdka.

Wyszarpnęłam drugą rękę z uścisku Johnny’ego i z przerażeniem wytrzeszczyłam na niego oczy. Korzystając z tego, że jestem nieprzytomna, założył mi złącze!

– Musiałem, Brawne – powiedział ze smutkiem. – Kto wie, czy od tego nie będzie zależało nasze życie.

Pogroziłam mu pięścią.

– Ty mały, pieprzony sukinsynu! Może mi wyjaśnisz, dlaczego miałabym łączyć się bezpośrednio z Centrum?

– Nie z Centrum – zaprotestował Johnny. – Ze mną.

– Z tobą? – Czułam ogromną pokusę, żeby grzmotnąć go w tę wyklonowaną twarz. – Przecież podobno jesteś już człowiekiem, nie pamiętasz?

– Owszem, ale zachowałem większość funkcji cybryda. Pamiętasz, jak kilka dni temu wystarczyło, żebym cię dotknął, a od razu znalazłaś się na infopłaszczyźnie?

Posłałam mu miażdżące spojrzenie.

– Nie wybieram się tam.

– Wiem. Ani ja. Możliwe jednak, że w bardzo krótkim czasie będę musiał przekazać ci ogromną liczbę danych. Wczoraj w nocy zawiozłem cię do pracującego “na czarno” chirurga, który wszczepił ci dysk Schröna.

– Ale dlaczego?

Dysk Schröna był mały jak paznokieć kciuka i potwornie drogi. Zawierał mnóstwo komórek pamięci, z których każda dysponowała wręcz nieprawdopodobną pojemnością. Do zawartości dysku Schróna nie miał dostępu żaden organizm biologiczny, w związku z czym używano ich głównie do przenoszenia danych. Człowiek ze wszczepionym dyskiem był w stanie przewieźć z planety na planetę zawartość całej datasfery. Do licha, po co człowiek? Wystarczyłby zwykły pies.

– Dlaczego? – zapytałam ponownie, zastanawiając się, czy Johnny – albo ktoś kierujący jego ruchami – postanowił wykorzystać mnie jako takiego właśnie kuriera.-Dlaczego?

Wyciągnął rękę i musnął palcami moją pięść.

– Zaufaj mi, Brawne.

Nie ufałam nikomu już od dwudziestu lat, to znaczy od chwili, kiedy tata strzelił sobie w łeb, a mama rzuciła się w dające złudzenie bezpieczeństwa ramiona obłędu. Nie istniał żaden powód, dla którego teraz miałabym zaufać Johnny’emu.

A jednak zaufałam.

Rozluźniłam mięśnie i wzięłam go za rękę.

– W porządku – powiedział. – Teraz dokończ posiłek, żebyśmy mogli wziąć się na serio do ratowania naszej skóry.

Broń i prochy były najłatwiej dostępnymi towarami w Kopcu Dregsa. Resztę pokaźnego zapasu czarnorynkowych marek Johnny’ego wydaliśmy na zakup broni.

Jeszcze przed 2200 każde z nas miało na sobie tytanowo-polimerową zbroję. Głowę Johnny’ego okrywał czarny lustrzany hełm goondy, moją zaś bojowa maska Armii. Wspomagane rękawice Johnny’ego były potężne i czerwone, moje zaś prawie niewidzialne, wyposażone w zatrute kolce. Johnny miał za pasem bicz boży Intruzów, sprowadzony nielegalnie z Bressii, oraz laserową pałkę, ja natomiast – oprócz pistoletu taty – dysponowałam minidziałkiem Steinera-Ginna, przytroczonym do stabilizowanego żyroskopowe uchwytu przy pasie. Broń była sprzężona z wizjerem maski, dzięki czemu mogłam naprowadzać ją na cel i strzelać bez pomocy rąk.

Przez chwilę spoglądaliśmy na siebie, a potem zaczęliśmy się śmiać. Kiedy atak wesołości minął, zapadło długie milczenie.

– Jesteś pewien, że powinniśmy zacząć właśnie od świątyni Chyżwara na Lususie? – zapytałam po raz trzeci albo czwarty.