Meina Gladstone wyszła zza biurka, aby uścisnąć mi rękę, i wskazała fotel. Czułam się trochę dziwnie, widząc ją znowu osobiście po tylu latach oglądania jedynie w telewizji. Z bliska wyglądała jeszcze bardziej imponująco niż na ekranie: krótkie siwiejące włosy zdawały się rozwiane jakimś niewyczuwalnym, ale bardzo silnym wiatrem, kości policzkowe były tak wystające, a broda tak ostra i stercząca, jak twierdzili wszyscy dopatrujący się nadzwyczajnego podobieństwa między nią a Lincolnem, najbardziej jednak zwracały na siebie uwagę duże, smutne brązowe oczy, których spojrzenie mogło przekonać nawet największego niedowiarka, że stoi przed autentycznym, żywym człowiekiem z krwi i kości.

Ze zdziwieniem przekonałam się, że zaschło mi w ustach.

– Dziękuję, że zechciałaś mnie przyjąć, M. Gladstone. Wiem, jak bardzo jesteś zajęta.

– Nigdy tak bardzo, żeby nie móc się z tobą spotkać, Brawne. Podobnie jak twój ojciec nigdy nie był aż tak zajęty, żeby nie znaleźć trochę czasu dla mnie, kiedy jeszcze byłam młodym senatorem.

Skinęłam głową. Tata powiedział mi kiedyś, iż Meina Gladstone jest jedynym politycznym geniuszem Hegemonii. Od samego początku wiedział, że pewnego dnia zostanie przewodniczącą Senatu, mimo iż dość późno zaczęła brać czynny udział w życiu politycznym. Żałowałam, że nie dożył chwili, kiedy spełniły się jego przepowiednie.

– Jak się miewa twoja matka, Brawne?

– Dziękuję, M. Gladstone. Raczej nie opuszcza już naszego starego letniego domku na Freeholmie, ale odwiedzam ją co roku na Boże Narodzenie.

Gladstone skinęła głową. Przysiadła na krawędzi masywnego biurka, które – według brukowej prasy – należało niegdyś do jednego z zamordowanych prezydentów dawnych Stanów Zjednoczonych (jednak nie do Lincolna), ale zaraz uśmiechnęła się, wstała i przeniosła się na prosty fotel stojący za biurkiem.

– Brakuje mi twojego ojca, Brawne. Bardzo chciałabym, żeby teraz był tu ze mną. Widziałaś po drodze jezioro?

– Tak.

– Pamiętasz, jak razem z moją Kresten pływałyście po nim maleńkimi żaglówkami?

– Niestety nie, M. Gladstone. Musiałam być wtedy bardzo młoda.

Meina Gladstone ponownie się uśmiechnęła. Zaświergotał interkom, ale ona uciszyła go gniewnym machnięciem ręki.

– Co mogę dla ciebie zrobić, Brawne?

Wzięłam głęboki wdech.

– M. Gladstone, z pewnością wiesz, że pracuję jako niezależny prywatny detektyw… – Nawet nie czekałam, aż skinie głową. – Sprawa, nad którą obecnie pracuję, kazała mi ponownie zająć się samobójstwem ojca…

– Brawne, przecież zdajesz sobie sprawę, że przeprowadzono bardzo szczegółowe śledztwo. Zapoznałam się z całym raportem komisji.

– Ja też – odparłam. – Jednak ostatnio dowiedziałam się wielu bardzo dziwnych rzeczy o TechnoCentrum i jego zainteresowaniu planetą o nazwie Hyperion. Czy ty i ojciec nie przygotowywaliście projektu uchwały, na mocy której Hyperion stałby się częścią Protektoratu?

Gladstone skinęła głową.

– Owszem. Tamtego roku mieliśmy takie plany wobec kilkunastu kolonii. Niestety, nie udało się z żadną.

– Zgadza się. Czy jednak nie odniosłaś wrażenia, M. Gladstone, że TechnoCentrum albo Rada Konsultacyjna SI najbardziej interesowały się właśnie Hyperionem?

Przewodnicząca Senatu przez chwilę przyglądała mi się uważnie, ssąc końcówkę staromodnego pióra.

– Czego się właściwie dowiedziałaś, Brawne?

Otwierałam już usta, ale ona nagle podniosła rękę.

– Zaczekaj. – Wcisnęła jakiś przycisk na biurku. – Thomas, wychodzę na chwilę. Dopilnuj, żeby delegacja z Sol Draconis miała się czym zająć, jeśli nie zdążę jej przyjąć o wyznaczonej porze.

Nie zauważyłam, żeby jeszcze czegoś dotknęła, ale przy przeciwległej ścianie pojawił się nagle portal transmitera. Dała mi znak, żebym szła pierwsza.

Aż po odległy horyzont ciągnęła się równina porośnięta złocistą, sięgającą do kolan trawą. Bladożółte niebo było pokryte rudawymi smugami przypominającymi obłoki. Nie miałam pojęcia, co to za planeta.

Meina Gladstone pojawiła się zaraz za mną i dotknęła komlogu przytroczonego do przedramienia. Portal zniknął. Ciepły wiatr niósł w naszą stronę jakieś intensywne, ale dość przyjemne zapachy.

Gladstone ponownie dotknęła komlogu, zerknęła w górę i skinęła głową.

– Przepraszam za pewne niedogodności, Brawne. Kastrop-Rauxel nie ma ani datasfery, ani żadnych satelitów. A teraz proszę, mów dalej. Na jaką informację udało ci się natrafić?

Rozejrzałam się po zupełnie pustej prerii.

– Nie jest to nic, co wymagałoby podejmowania tak daleko idących środków ostrożności… a przynajmniej tak mi się wydaje. Odkryłam, że TechnoCentrum jest bardzo zainteresowane Hyperionem oraz że zbudowało planetę będącą dokładnym analogiem Starej Ziemi.

Spodziewałam się zdumienia, może nawet niedowierzania, ale spotkało mnie rozczarowanie. Przewodnicząca Senatu najzwyczajniej w świecie skinęła głową.

– Wiemy o istnieniu tego analogu.

Byłam po prostu wstrząśnięta.

– Skoro tak, to dlaczego tego nie ogłosiliście? Jestem pewna, że mnóstwo ludzi byłoby zainteresowanych informacją o możliwościach TechnoCentrum.

Gladstone ruszyła przed siebie, a ja podążyłam za nią, żwawo przebierając nogami, żeby nie zostać w tyle.

– Dlatego że nie leżałoby to w interesie Hegemonii. Nawet nasi najlepsi specjaliści od wywiadu nie mają pojęcia, dlaczego TechnoCentrum porwało się na coś takiego. Jedyne, co możemy na razie robić, to czekać. Co wiesz o Hyperionie?

Nie wiedziałam, czy mogę zaufać Meinie Gladstone. Pamięć o dawnych czasach nie miała tu najmniejszego znaczenia. Zdawałam sobie jednak doskonale sprawę, że jeśli chcę uzyskać jakieś informacje, to najpierw muszę dać coś od siebie.

– SI zbudowały kopię pewnego poety ze Starej Ziemi i za wszelką cenę starają się trzymać go z dala od wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z Hyperionem.

Gladstone zerwała długie źdźbło trawy i włożyła je do ust.

– John Keats – powiedziała.

Starałam się nie okazać zdziwienia.

– Właśnie. Wiem, że ojcu ogromnie zależało, aby Hyperion należał do Protektoratu. Jeżeli TechnoCentrum tak bardzo interesuje się tą planetą, to kto wie, czy nie miało wpływu… czy nie przyczyniło się…

– Do jego śmierci?

– Tak.

Złocista trawa falowała w podmuchach wiatru. Coś małego umknęło nam spod nóg i zniknęło między rosnącymi gęsto źdźbłami.

– To nie jest zupełnie niemożliwe, Brawne, tyle że nie mamy na to absolutnie żadnego dowodu. Powiedz mi, co teraz zamierza zrobić ten cybryd?

– M. Gladstone, najpierw ty powiedz mi, dlaczego TechnoCentrum tak bardzo interesuje się Hyperionem.

Przewodnicząca Senatu rozłożyła ręce.

– Gdybym to wiedziała, Brawne, spałabym znacznie spokojniej. O ile wiemy, Hyperion już od wielu stuleci stanowi prawdziwą obsesję TechnoCentrum. Kiedy przewodniczący Yevshensky zezwolił królowi Billy’emu z Asquith na rekolonizację planety, o mało nie spowodowało to całkowitej i nieodwracalnej secesji SI. Ostatnio podobny kryzys wywołało zamontowanie tam stacji przekaźnikowej dla komunikatorów.

– Jednak SI nie wypięły się na nas.

– Rzeczywiście. Wygląda na to, że z jakiegoś powodu jesteśmy im równie potrzebni, jak one nam.

– Ale skoro tak bardzo interesują się Hyperionem, to dlaczego nie dopuszczą go do Sieci, żeby móc badać go na własną rękę?

Gladstone przesunęła dłonią po siwiejących włosach. Rdzawe obłoki wysoko na niebie przecięła smuga kondensacyjna jakiejś lecącej z wielką prędkością maszyny.

– Nawet nie chcą o tym słyszeć – westchnęła. – To bardzo interesujący paradoks. Teraz powiedz mi, co zamierza zrobić ten cybryd.

– Najpierw ty mi powiedz, dlaczego TechnoCentrum ma obsesję na punkcie Hyperiona.

– W tej sprawie nie wiemy nic pewnego.

– A czego się domyślacie?

Przewodnicząca Senatu wyjęła z ust źdźbło trawy i przyjrzała mu się uważnie.

– Przypuszczamy, że TechnoCentrum przystąpiło do realizacji niewiarygodnego projektu, który ma pozwolić Sztucznym Inteligencjom na przewidywanie… dosłownie wszystkiego. Mogłyby wówczas traktować wszystkie zmienne czasu, przestrzeni i historii jako informację zdatną do dalszej obróbki i wykorzystania.