Jego córka, Emma, nigdy dotąd nie była w Quantico, lecz ten ranek, niestety, nie miał być przeznaczony na zwiedzanie miejsca pracy ojca. Dziewczyna sprawiała wrażenie, że radzi sobie z tą sytuacją, za to Tully cały się trząsł. Wciąż postukiwał palcem. Kiedy nie rozcierał zmarszczki na czole, poprawiał okulary na nosie. Milczał, nie odezwał się słowem, odkąd agentka LaPlatz usiadła do pracy. Od czasu do czasu jego wzrok wędrował z twarzy materializującej się na papierze ku Emmie. Znalazł w kieszeni na piersi jakąś kartkę i zaczął ją składać w harmonijkę. Robił to na wyczucie, nie patrząc, jakby jego palce były od niego niezależne.
Maggie doskonale wiedziała, dlaczego jej zwykle powściągliwy partner wygląda, jakby przedawkował kofeinę. Nie chodziło mu tylko o to, że Emma znała zamordowaną, ale że była obecna na tym samym spotkaniu co Ginny. Na jakimś spotkaniu modlitewnym w sobotni wieczór. Zapewne z tego powodu był taki zdenerwowany na miejscu zbrodni i podczas autopsji. Musiał obsesyjnie zastanawiać się, ile brakowało, żeby Emma stała się celem mordercy.
– I jak teraz? – spytała LaPlatz.
– Lepiej. Mogłabym to zobaczyć w kolorze? – Emma obejrzała się na Tully’ego, spodziewając się od niego odpowiedzi.
– Oczywiście. – LaPlatz wstała z krzesła.
– Przeskanuję to do komputera. Lubię zaczynać od tradycyjnych metod, ale skoro uważasz, że jest już dobrze, pozwólmy, żeby komputer trochę się tym pobawił. – Ruszyła do drzwi z Emmą u boku. Zatrzymała się w chwili, gdy Tully podnosił się na nogi. – Może tu poczekacie – powiedziała zwyczajnie, patrząc znacząco na Maggie i Tully’ego.
Kiedy Tully mimo to zamierzał im towarzyszyć, Maggie położyła mu rękę na ramieniu. Popatrzył na jej dłoń jak obudzony ze snu lunatyk.
– Zaczekamy – rzekł. Usiadł dopiero wtedy, gdy drzwi się zamknęły.
Maggie stała przed nim, oparta o stół, przyglądając mu się. Nie zważał na to wcale, chyba nawet jej nie widział. Odpłynął gdzieś daleko, do drugiego pokoju, gdzie była Emma, albo do miejsca zbrodni.
– Bardzo nam pomoże.
– Co? – Podniósł wzrok, jakby dopiero zdał sobie sprawę z obecności Maggie.
– Emma może nam dostarczyć podpowiedzi, kim jest morderca.
– Taa, wiem. – Potarł brodę i po raz enty poprawił okulary.
– Dobrze się czujesz?
– Ja? – spytał zdziwiony.
– Wiem, że się o nią martwisz, Tully, ale chyba wszystko z nią okej.
Zawahał się, zdjął okulary i przetarł oczy.
– Po prostu się o nią martwię. – Okulary wróciły na miejsce. Wyjął znowu ulotkę, złożoną tym razem inaczej niż poprzednio, co dodało nowych zmarszczek twarzy mężczyzny na zdjęciu. – Czasami mi się wydaje, że się w ogóle nie nadaję na ojca.
– Emma jest dzielną, mądrą dziewczyną, która przyszła nam pomóc w śledztwie. I znakomicie sobie radzi, jest spokojna i skrupulatna. Sądząc choćby po tym, powiedziałabym, że jako ojciec robisz świetną robotę.
Podniósł na nią wzrok, spojrzał jej w oczy i wysilił się na niewyraźny uśmiech.
– Taa? Uważasz, że nie widać, jak bardzo wciąż improwizuję?
– Jeśli improwizujesz, niech to zostanie między nami, dobra? Czy nie mówiłeś mi kiedyś, że są takie sprawy, takie tajemnice, które mogą dzielić tylko partnerzy?
Nareszcie jego twarz przeciął prawdziwy uśmiech.
– Tak powiedziałem? Nie wierzę, że mógłbym zatrzymać coś w tajemnicy.
– Może mam na ciebie zły wpływ. – Zerknęła na zegarek i zaczęła się zbierać. – Muszę lecieć ratować Gwen z rąk ochrony. Spotkamy się w sali konferencyjnej.
– Hej, Maggie?
– Tak?
– Dzięki.
Przystanęła w drzwiach i rzuciła mu krótkie spojrzenie przez ramię, tyle tylko, żeby popatrzeć mu w oczy, i natychmiast się uspokoiła, nie widząc w nich już tego wyrazu, jaki ma sarna w światłach samochodowych reflektorów.
– Nie ma za co, partnerze.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI
Gwen Patterson spieszyła w górę schodami Jefferson Building. Jak zwykle była spóźniona. Kyle Cunningham i Pomocniczy Wydział Dochodzeniowy od roku nie prosili jej o konsultacje. Wiedziała, że tym razem prośba o jej obecność wyszła od Maggie. Wiele czasu upłynęło od jej ostatniej wizyty w Quantico, tak dużo, że spodziewała się ostrej kontroli przy wejściu. Ale widać Maggie zadbała o to, żeby jej dane zostały zaktualizowane. Zatrzymała się przy recepcji, żeby się wpisać. Młoda kobieta siedząca przy komputerze powstrzymała ją, zanim Gwen wzięła do ręki długopis.
– Doktor Patterson?
– Tak.
– Proszę bardzo. – Kobieta wręczyła jej identyfikator dla gości. – Ale proszę się wpisać tutaj, z godziną wejścia.
– Tak, oczywiście. – Gwen podpisała się, zerkając na identyfikator. Było tam jej nazwisko z doktorskim tytułem, a nawet „doktor nauk humanistycznych” na końcu, zamiast zwyczajnie „gość”. Maggie bardzo się starała, żeby czuła się jak w domu. Gwen mimo to nie była przekonana, że wniesie coś nowego do sprawy.
Cunningham musi być zdesperowany, myślała, skoro zgodził się na prośbę Maggie, żeby Gwen włączyła się w śledztwo. Nie miał zwyczaju odwoływać się do ludzi z zewnątrz. Na początku tak, ale nie teraz, odkąd FBI jest tak skrupulatnie kontrolowane. Gwen znała Cunninghama wystarczająco dobrze, żeby usłyszeć w jego głosie nutę desperacji, kiedy do niej zadzwonił. Spytał, czy zechciałaby podzielić się z nimi swoimi nowymi badaniami i doświadczeniem. Odpowiedziała mu przypomnieniem, że ma u siebie w dziale znakomitych agentów, w tym Maggie, którzy powiedzą mu to samo, jeśli nie więcej, o tym, jak pracuje umysł dorosłego mordercy płci męskiej.
– Ale jako osoba z zewnątrz możesz nam wskazać coś, co umyka naszej uwadze – odparł. – Już się tak przecież zdarzało, kiedy nam pomagałaś w przeszłości. Mam nadzieję, że i w tym wypadku twoja magia sprawi cuda.
Pochlebstwo. Gwen uśmiechnęła się, przypinając plakietkę. Cunningham potrafił być diablo czarujący, kiedy chciał. Potem jeszcze raz uważnie przeczytała plakietkę i ściągnęła brwi: „Członek grupy do zadań specjalnych”.
Zadanie specjalne. Nie znosiła tego określenia. Śmierdziało biurokracją. Media już czepiały się każdej informacji, jaka ukazała się na temat tej sprawy, ścigając biednego senatora Briera zarówno w jego domu, jak i na Kapitolu. Kiedy Gwen wpadła rano do biura, jej asystentka, Amelia, odebrała już wcześniej telefony z „Washington Timesa” i „Posta” z pytaniem o udział Gwen. Skąd oni, do cholery, tak błyskawicznie o wszystkim się dowiadują? Od telefonu Cunninghama nie minęło jeszcze dwanaście godzin.
Prawdopodobnie właśnie z tego powodu spotkanie zorganizowano w Quantico, a nie w mieście. Zabójstwo córki senatora – już nie wspominając, że stało się to na terenie federalnym – uzasadniało federalne śledztwo. Gwen zdziwiło mimo wszystko, że to właśnie Cunninghamowi powierzono kierowanie tą grupą do zadań specjalnych. Żałowała, że nie zdołała wczoraj skontaktować się z Maggie, mogłaby bowiem uzyskać kilka informacji, których nie otrzymała od jej szefa.
– Gwen, jesteś.
Maggie szła w jej kierunku. Świetnie wyglądała w bordowych spodniach i takim samym żakiecie oraz białym sweterku z golfem. Gwen dopiero teraz zobaczyła, że przyjaciółka odzyskała kilogramy zgubione minionej zimy. Wyglądała teraz na silną i zdrową, a nie jak bezdomne wyniszczone stworzenie, które zrobił z niej Albert Stucky.
– Cześć, mała – powiedziała, obejmując ją serdecznie jedną ręką, bo drugą miała zajętą teczką i parasolką.
Wiedziała, że Maggie ledwie toleruje ten gest, ale tego ranka oddała jej uścisk. A kiedy się odsunęła, Gwen trzymała dalej dłoń na jej ramieniu, by Maggie jej nie uciekła. Przesunęła rękę ku jej twarzy, delikatnie uniosła jej brodę i przyglądała się uważnie. Maggie zniosła i to, nawet uśmiechnęła się, kiedy Gwen badała wzrokiem jej zaczerwienione oczy, podpuchnięte cienie zakryte makijażem. Miał oszukać tych, którzy nie potrafią dobrze czytać w twarzy tej bardzo zamkniętej w sobie kobiety.