Изменить стиль страницы

I w tym momencie nagle pomyślała, skąd Ojciec wie, że Maggie jest psychologiem kryminalnym i pracuje dla FBI. Z pewnością sama mu o tym nie mówiła. Swoją drogą nie potrafiła zapamiętać, jak nazywa się stanowisko jej córki. Cóż, Ojciec widocznie dowiedział się tego sam, z własnych źródeł. Uśmiechnęła się, zadowolona, że tak bardzo mu na niej zależy, skoro zdobył się na taki wysiłek. Teraz musi się postarać, żeby Maggie przyszła na ten obiad z okazji Święta Dziękczynienia, jeśli tyle znaczy to dla Ojca Everetta.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY

Newburgh Heights, Wirginia

Maggie oparła czoło o zimną szklankę i patrzyła na krople deszczu spływające po szybie kuchennego okna. Na duże, ustronne podwórze opadały pasma mgły, przywodząc na myśl wirujące duchy. To śmieszne, przecież nie wierzyła w duchy. Wierzyła w to, co poznawalne rozumem, w rzeczy czarno-białe, które można zobaczyć, dotknąć i zbadać. Szarość jest dla niej zbyt skomplikowana.

A jednak za każdym razem, kiedy widziała czyjeś zwłoki, za każdym razem, gdy pomagała je kroić i wyciągać z nich to, co było wcześniej pulsującym życiem organem, dodawała sobie pewności – a może nadziei – że istnieje coś poza życiem doczesnym, coś, czego nikt nie widzi, nikt nie rozumie, coś, co ulatuje z pozostawionej na sczeźnięcie skorupy ciała. Jeśli tak się dzieje, to dusza Ginny Brier znajduje się teraz w innym miejscu, może razem z duszą Delaneya i ojca Maggie, i wszyscy troje dzielą się doświadczeniami swoich ostatnich koszmarnych chwil, krążąc w smugach mgły wokół derenia na jej podwórzu. Jezu drogi! Chwyciła szklaneczkę scotcha z blatu kuchennego i wypiła do dna, starając się przypomnieć sobie, ile szklaneczek opróżniła już od powrotu z kostnicy. Potem uznała, że to bez znaczenia. Poza tym wolała ten znajomy lekki zawrót głowy niż niepokojącą pustkę, której nie dało się zepchnąć na boczne tory.

Nalała zatem następną szklaneczkę scotcha, zauważając przy okazji ścienny kalendarz, który wisiał obok niewielkiej korkowej tablicy. Tablica była pusta, kilka pinezek tkwiło w niej samotnie. Czyżby nie istniała ani jedna cholerna rzecz, o której powinna sobie przypominać? Na ściennym kalendarzu wciąż królował wrzesień. Przewróciła kartki, znajdując listopad. Od Święta Dziękczynienia dzieliło ją ledwie parę dni. Czy matka poważnie mówiła o tym obiedzie? Maggie nie pamiętała, żeby spędzały razem święta, choć pewnie kiedyś tak było, i zapewne była to katastrofa. W banku jej wspomnień tkwiło całe mnóstwo świąt, które najchętniej wyrzuciłaby z pamięci. Na przykład wigilia Bożego Narodzenia sprzed czterech lat, którą spędziła na twardej sofie przed oddziałem intensywnej terapii w szpitalu Świętej Anny. Podczas gdy większość ludzi robiła ostatnie zakupy albo składała życzenia bliskim i znajomym, jej matka przygotowała sobie mieszankę czerwonych i zielonych pigułek, a potem popiła to starym dobrym Jimem Beamem.

Stała przy oknie, patrząc, jak mgła połyka kąty podwórka. Ledwie widziała już sosny, które otaczały dom. Przypominały jej strażników olbrzymów, stojących ramię w ramię, chroniących ją szczelnym murem. W dzieciństwie często towarzyszyło jej poczucie zagubienia i bezbronności, czemu więc miałaby teraz, kiedy dorosła, szukać sposobu, żeby panować nad swoim życiem, żeby się bronić? Owszem, dzięki temu była ostrożna, nieufna i sceptyczna. Albo, jak mówi Gwen, stała się niedostępna dla wszystkich, którym na niej zależy. Co z kolei przypomniało jej o Nicku Morrellim.

Oparła czoło o szybę. Nie chciała myśleć o Nicku. Usłyszane rano oskarżenia matki wciąż bolały, ponieważ było w nich więcej prawdy, niż Maggie chciała przyznać nawet przed samą sobą. Od tygodni nie rozmawiała z Nickiem, od miesięcy się nie widzieli. Oznajmiła mu, że nie chce się z nim spotykać, dopóki nie zakończy sprawy rozwodowej.

Spojrzała na zegarek, łyknęła scotcha i sięgnęła po słuchawkę. Mogła zatrzymać się w każdej chwili, mogła wyłączyć się, zanim on odbierze. Albo tylko powiedzieć „cześć” i zaraz zakończyć rozmowę. W końcu co jej szkodzi usłyszeć jego głos?

Jeden sygnał, drugi, trzeci… Zostawi krótką, przyjacielską wiadomość na sekretarce. Czwarty sygnał… piąty.

– Halo? – odezwał się kobiecy głos.

– Tak – powiedziała Maggie, nie poznając owego głosu. Może źle się połączyła. Już od miesięcy nie wybierała tego numeru. – Czy zastałam Nicka Morrellego?

– Och – powiedziała kobieta. – Czy pani dzwoni z biura? Czy to pilne?

– Nie, jestem znajomą. Zastałam Nicka?

Kobieta zamilkła, nie wiedząc, być może, jaką informację podać znajomej. Ostatecznie odparła:

– Hm… jest pod prysznicem. Może chce pani coś przekazać, a on oddzwoni później?

– Nie, w porządku. Zadzwonię innym razem.

Kiedy odłożyła słuchawkę, wiedziała, że prędko nie zadzwoni.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY

Reston, Wirginia

Tully liczył, że instynkt go zmylił. Miał nadzieję, że jest nadopiekuńczym ojcem, który po prostu przesadza. Tak właśnie sobie powtarzał, ale zanim opuścił kostnicę, zrobił kopię prawa jazdy Virginii Brier oraz zdjęcia, które się tam znajdowało, i wcisnął do tylnej kieszeni.

Zadzwonił do Emmy, uprzedzając ją, że wróci później. Dodał też, że jeśli chciałaby zaczekać na niego z kolacją, kupi po drodze pizzę. Z przyjemnością usłyszał prośbę o pizzę z dużą ilością pepperoni. A więc zjedzą razem posiłek. Może nawet sprawi im to przyjemność. Ich umiejętności kulinarne ograniczały się do grillowanych kanapek z serem i zupy. Czasami Tully odważnie rzucał na grilla kawałki mięsa, ale niestety nigdy nie wiedział, co zrobić, żeby się nie skurczyły i nie zamieniły w spalone krążki hokejowe.

Ich niewielki bungalow z dwoma sypialniami w Reston, w stanie Wirginia, w niczym nie przypominał piętrowego kolonialnego domu, w którym mieszkali w Clevelandzie. Caroline uparła się, że chce zatrzymać dom. A teraz Tully zastanawiał się, czy Emma zechce w ogóle do Reston wrócić po Święcie Dziękczynienia, po krótkich wakacjach w swoim dawnym pokoju. Ich bungalow dopiero od niedawna stał się prawdziwym domem, chociaż przeprowadzili się tu przed rokiem. Tully – choć narzekał bez końca na trudy ojcostwa – nie wyobrażał już sobie tego domu, nowego miasta i pracy – bez Emmy.

Dzięki córce bungalow nie wyglądał ani nie pachniał jak kawalerski przytułek, mimo że przebijając się do kuchni przez zabałaganiony salon, Tully zawsze się głowił, co tak naprawdę różni bałagan kawalerski od młodzieńczego. Może po prostu lubi mieć obok siebie rzeczy, które świadczą o obecności kobiety, choćby takie, jak ta różowa lampa na półce bibliotecznej, czerwone rolki wystające spod kanapy czy uśmiechnięte twarze na magnesach przyczepionych do lodówki, które nie były przecież w jego stylu.

– Cześć, tata.

Emma powitała go w drzwiach. Nie oszukiwał się jednak, to siła pizzy ją przyciągnęła, a nie jego najdroższa obecność.

– Cześć, słodki groszku. – Pocałował ją w policzek. Był to gest, który tolerowała wyłącznie wtedy, kiedy byli bez świadków.

Na szyi miała słuchawki, owoc kompromisu, który osiągnęli po długim marudzeniu i ciągłym przypominaniu z jego strony. Warto było, choć i tak słyszał dudniącą w słuchawkach muzykę. Muzykę, na którą w zasadzie nie mógł się skarżyć, ponieważ sam od czasu do czasu lubił posłuchać rozwalającego uszy rocka, tyle że w wykonaniu Rolling Stonesów, Doorsów czy Led Zeppelinów. Emma wyjęła papierowe talerze i plastikowe kubki. Bo jaki jest sens w kupowaniu gotowych dań, jeśli trzeba potem zmywać naczynia? Tully dzielił pizzę na kawałki, Emma zaś nalewała pepsi. Nie potrafił zdecydować, w którym momencie poruszyć temat nieżyjącej dziewczyny.

– Jemy w kuchni czy idziemy do pokoju? – spytała córka, biorąc do rąk swój talerz i kubek.