Изменить стиль страницы

– Miło usłyszeć, że się jest potrzebnym. A co do Biura… Co mam powiedzieć? Środki działania oszałamiające. Wielu dobrych ludzi, wspaniałych ludzi. Mam nadzieję, że pan o tym wie.

– Wiem. Bardzo lubię i szanuję nasz personel, przynajmniej większość. A minusy? – spytał. – Jakieś problemy? Rzeczy do zrobienia? Chcę usłyszeć, co myślisz. Zależy mi na tym. Powiedz mi prawdę.

– Tutejszy styl życia to biurokracja. To niemal kultura pracy FBI. I strach. Głównie natury politycznej. Blokuje wyobraźnię agentów. Wspomniałem już o biurokracji? Jest koszmarna, potworna, obezwładniająca. Proszę tylko posłuchać agentów.

– Właśnie słucham – mruknął Burns. – Jedź dalej.

– Agenci nie mogą rozwinąć skrzydeł, nie mogą pokazać, co potrafią. Nie pozwala im się na to. Ale oczywiście zawsze mogą się na to poskarżyć, no nie?

– W twojej starej robocie w Waszyngtonie też?

– Tam mogłem omijać większość skostniałych przepisów i innych gówien, które utrudniały mi życie.

– Dobra. Dalej omijaj to gówno, Alex – powiedział Burns. – Nawet kiedy ja ci je podrzucę. Uśmiechnąłem się.

– To rozkaz?

Skinął z powagą głową. Czułem, że myśli o czymś innym.

– Właśnie mam za sobą ciężką rozmowę. Gordon Nooney opuszcza Biuro. Pokręciłem głową.

– Chyba nie mam z tym nic wspólnego. Nie znam na tyle dobrze Nooneya, by go oceniać. Serio. Nie znam go.

– Przykro mi, ale właśnie masz. To była moja decyzja. Nie lubię zasypiać gruszek w popiele. I na tyle znam Nooneya, by go ocenić. To on wychlapał szczegóły śledztwa ludziom z „Washington Post”. Ten sukinsyn cynkował im od lat. Alex, myślałem o tym, żeby wstawić cię na miejsce Nooneya.

To był dla mnie wstrząs.

– Nigdy nie szkoliłem ludzi. Sam nie skończyłem szkolenia początkowego.

– Ale mógłbyś szkolić ludzi. Nie byłem tego pewien.

– Może nie dałbym rady. Wolę jednak działalność operacyjną. Mam to we krwi.

– Wiem. Rozumiem cię, Alex. Ale chcę, żebyś pracował tu, w Hooverze. Zamierzamy zmienić tutejszy stan rzeczy. Chcemy odnosić więcej zwycięstw niż porażek. Będziesz pracował nad dużymi sprawami ze Stacy Pollack tu, w kwaterze głównej. Jest jedną z najlepszych. Twarda, mądra, mogłaby kiedyś prowadzić ten interes.

– Mogę pracować ze Stacy – odparłem, nie drążąc głębiej tematu.

Ron Burns wyciągnął rękę i uściskałem ją.

– To dobrze się zapowiada. Podniecająca sprawa – powiedział. – Co przypomina mi o obietnicy, którą ci złożyłem. Jest tu miejsce dla wywiadowcy Johna Sampsona i każdego pracownika operacyjnego z Waszyngtonu, którego wskażesz. Każdego, kto chce zwyciężać. Bo my będziemy zwyciężać, Alex.

Przypieczętowaliśmy naszą umowę kolejnym uściskiem dłoni. Cóż, rzecz w tym, że ja też chciałem zwyciężać.

Rozdział 109

W poniedziałek rano byłem w moim nowym pokoju na czwartym piętrze kwatery głównej w Waszyngtonie. Wcześniej Tony Woods oprowadził mnie po budynku. Uderzyły mnie dziwne, zabawne drobiazgi, które potem nie mogły mi wyjść z głowy. Na przykład w całym budynku drzwi pokoi biurowych były metalowe, z wyjątkiem piętra dyrekcji, na którym były drewniane. Ale te drewniane drzwi wyglądały zupełnie jak metalowe. Witajcie w FBI.

Poza tym czekała mnie masa zarządzeń i korespondencji. Miałem także nadzieję, że przyzwyczaję się do gołej klitki o wymiarach jedenaście stóp na pięć. Meble wyglądały na wypożyczone z Państwowego Urzędu Rozliczeń* [odpowiednik NIK – u].

Biurko, fotel, szafka na akta z dużym cyfrowym zamkiem i wieszak, na którym wisiała moja czarna keylarowa kamizelka i niebieska nylonowa kurtka noszona podczas akcji. Z okna widok na Pennsylvania Avenue. Tak w FBI wyglądała premia do pensji.

Tuż po czternastej zadzwonił telefon, pierwszy raz w moim nowym pokoju. Dzwonił Tony Woods.

– Wszystko gra? – spytał. – Czegoś potrzebujesz?

– Docieram się, Tony. Wszystko świetnie. Dzięki za troskę.

– Doskonale, Alex. Za godzinę wylatujesz z miasta. W Brooklynie trafiono na ślad Wilka. Stacy Pollack leci z tobą, więc sprawa ma duży wymiar. Startujecie z Quantico piętnasta zero zero. To śledztwo nie jest skończone.

Zadzwoniłem do domu, zabrałem trochę materiałów na temat Wilka, wziąłem torbę z rzeczami na zmianę i kosmetykami, którą kazano mi trzymać w biurze, i poszedłem na parking. Stacy Pollack zeszła tam dwie minuty później.

Pojechaliśmy jej samochodem i po niecałej półgodzinie znaleźliśmy się na małym prywatnym lotnisku w Quantico. Po drodze opowiedziała mi o brooklyńskim śladzie. Podobno w Brighton Beach namierzono prawdziwego Wilka. No cóż, przynajmniej nie złożyliśmy broni.

Czekał na nas jeden z czarnych bellów. Wysiedliśmy z auta i szliśmy ramię w ramię do helikoptera. Niebo było jasnobłękitne. Rzędy chmur rozstępowały się na horyzoncie.

– Ładny dzień na wypadek kolejowy – powiedziała Stacy i uśmiechnęła się.

Odrzuciłem głowę, śmiejąc się. W tym momencie w lesie za naszymi plecami gruchnął strzał. Pocisk trafił Stacy. Padła zalana krwią. Rzuciłem się na ziemię, przykrywając dziewczynę własnym ciałem.

Na lądowisko wybiegli agenci. Jeden z nich strzelił w kierunku lasu, w którym krył się snajper. Dwaj popędzili do nas, inni do lasu. Leżałem na Stacy, starając się ją osłonić. Miałem nadzieję, że żyje, i zastanawiałem się, czy kula nie była przeznaczona dla mnie.

„Nigdy nie dopadniecie Wilka”, powiedział Pasza Sorokin, na Florydzie. „On dopadnie was”. Ostrzeżenie się sprawdziło.

Wieczorem w Hooverze odbyła się odprawa. Jeszcze nigdy nie widziałem tam takiego poruszenia. Stacy Pollack żyła, ale była w krytycznym stanie. Leżała w szpitalu imienia Waltera Reeda. Cieszyła się ogromnym szacunkiem i nikt nie mógł uwierzyć, że znalazła się na celowniku skrytobójcy. Ja jednak wciąż zadawałem sobie pytanie, czy tamta kula naprawdę była przeznaczona dla niej. Mieliśmy lecieć do Nowego Jorku w sprawie Wilka, więc był głównym podejrzanym o wydanie wyroku na Stacy. Ale czy miał kogoś do pomocy? Kogoś z Biura?

– Jest jeszcze jedna zła wiadomość – oświadczył Ron Burns. – Ślad w Brighton Beach okazał się fałszywy. Wilka nie ma w Nowym Jorku i wygląda na to, że nie pojawił się tam ostatnio. Musimy wyjaśnić sobie następujące sprawy: czy wiedział, że chcemy go dopaść? Jeśli tak, to skąd? Czy doniósł mu ktoś z nas? Obiecuję, że nie powstrzymamy się przed niczym, żeby znaleźć odpowiedzi na te pytania.

Po odprawie zaproszono mnie do gabinetu dyrektora na spotkanie w węższym gronie. W dalszym ciągu panowała atmosfera powagi i wzburzenia. Znowu zabrał głos Burns. Nigdy nie widziałem go tak wyprowadzonego z równowagi.

– Kiedy mówiłem, że załatwimy tego ruskiego drania, nie rzucałem słów na wiatr. Organizuję zespół BAM, który weźmie się za niego. Sorokin powiedział, że Wilk dobierze się do nas, i tak się stało. Teraz my weźmiemy się za niego, wykorzystując wszystko, co mamy, wszelkie dostępne środki.

Zebrani pokiwali z aprobatą głowami. Słyszałem, że FBI używa zespołów BAM, ale nie wiedziałem, czy to prawda. Znałem znaczenie tego skrótu: Wszelkimi Dostępnymi Środkami. To właśnie chcieliśmy usłyszeć. To właśnie chciałem usłyszeć.

BAM.