Изменить стиль страницы

– Bóle w piersi? – spytał metalicznym, obco brzmiącym głosem.

– Nie rób z tego sprawy.

– Miałeś atak serca?

– Nie wyolbrzymiaj. Lekarze nie mieli pewności, co to było. Zabolało mnie w piersi, i tyle. Po dwóch dniach wyszedłem ze szpitala.

– Ze szpitala?

Myron ujrzał więcej obrazów: tata budzi się z bólami, mama w płacz, wzywa karetkę, pędzą do szpitala, maska tlenowa na twarzy, mama trzyma tatę za rękę, są bladzi jak prześcieradła…

Coś w nim pękło. Nie wytrzymał. Wstał i niemal biegiem popędził do toalety. Ktoś go pozdrowił, zawołał po imieniu, ale nie zwolnił kroku. Pchnął drzwi, otworzył kabinę i zamknął się w niej. O mało nie zasłabł.

Rozpłakał się.

Szlochem głębokim, który wstrząsał całym ciałem. A już myślał, że zatracił zdolność płaczu. Łkał bez przerwy, bez wytchnienia.

Otworzyły się drzwi toalety. Ktoś oparł się na drzwiach kabiny.

– Nic mi nie jest, Myron – zapewnił ściszonym prawie do szeptu głosem tata.

Ale Myron ujrzał go znowu na stadionie Jankesów. Kruczoczarne włosy ojca zniknęły, zastąpione przez siwe, rozwiewające się kosmyki. Tata rzucił wyzwanie brodaczowi. A kiedy ten się podniósł, Al Bolitar chwycił się za pierś i upadł na ziemię.

29

Myron próbował się otrząsnąć. Nie miał wyboru. Lecz wbrew chęciom wciąż myślał o tym, co się stało. Nie mógł odegnać zmartwień. Dawniej martwienie się nie było w jego stylu, nawet gdy groził mu kryzys. A teraz raptem mdliło go od trosk. Sprawdziło się porzekadło, że im jesteś starszy, tym bardziej upodabniasz się do rodziców. Był na dobrej drodze, by wkrótce zacząć przestrzegać młodziaków, żeby nie wystawiali łokci z samochodów, bo je stracą.

Win w swojej klasycznej pozie – całkowicie zrelaksowany, z założonymi rękami i spokojnym wzrokiem – czekał na niego przed aulą. W markowych okularach przeciwsłonecznych wyglądał nader elegancko. Jak model z miesięcznika „Gentlemen's Quarterly”.

– Jakiś problem? – spytał.

– Nie… Myślałem, że spotkamy się z nim w środku – odparł Myron.

– Musiałbym znowu wysłuchać Sawyera Wellsa.

– Jest aż tak niedobry?

– Wyobraź sobie duet Mariah Carey i Michael Bolton.

– Tfu, tfu!

Win sprawdził godzinę.

– Właśnie powinien kończyć. Bądźmy dzielni. Weszli do środka. Cagemore Center było rozłożystą budowlą z mnóstwem sal koncertowych i wykładowych, którym dzięki przesuwanym ścianom można było nadać dowolny wymiar. W jednej odbywały się zajęcia dla dzieci z letniego obozu. Win i Myron przystanęli, przysłuchując się dzieciom śpiewającym Farmer in the Dell. Myron uśmiechnął się.

Win ruszył do głównej auli. Ze stojącego przed nią stołu sprzedawano produkty związane z Sawyerem Wellsem. Kasety magnetofonowe, kasety wideo, książki, czasopisma, plakaty, proporczyki (na co komu one, Myron nie był w stanie pojąć) oraz, a jakże, koszulki. Tytuły też okazały się fajowe: Wellsa droga do dobrego samopoczucia, Wellsa zasady dobrego samopoczucia, Klucz do dobrego samopoczucia: jesteś najważniejszy. Myron pokręcił głową.

W zapełnionej auli panowała taka cisza, jakiej nie powstydziłby się Watykan. Na scenie, ruchliwy jak Robin Williams za swych estradowych lat, miotał się sam mistrz radzenia sobie samemu. Sawyer Wells – bez garniturowej marynarki, w koszuli z zawiniętymi mankietami i fikuśnymi szelkami wpijającymi się mu w ramiona – olśniewał. Wdechowy image dla takiego guru: drogi garnitur zaświadczał o sukcesie, a zdjęta marynarka i zawinięte rękawy koszuli wskazywały, że to równy gość. Idealny zestaw.

– Ty jesteś najważniejszy – mówił właśnie do oczarowanej widowni Sawyer Wells. – Nawet gdybyś nie zapamiętał dzisiaj nic, zapamiętaj jedno: jesteś najważniejszy. Skoncentruj się na sobie. Decyduj o sobie. Patrz na wszystko, jakby było twoim odbiciem. Więcej! Wszystko jest twoim odbiciem! Jest tobą. Jesteś wszystkim. I wszystko jest tobą.

– Czy to nie są słowa piosenki? – zagadnął Win, nachylając się do Myrona.

– Chyba chłopaków ze Stylistics. Z początku lat siedemdziesiątych.

– Chcę, żebyście to zapamiętali – ciągnął Sawyer Wells. – Żebyście wyobrazili sobie. Żebyście wyobrazili sobie, że jesteście wszystkim. Twoja rodzina to ty. Twoja praca to ty. Piękne drzewo na ulicy, którą idziesz, to ty. Kwitnąca róża to ty.

– Brudny WC na dworcu autobusowym… – rzekł Win.

– To ty – dokończył Myron.

– Widzisz szefa, przywódcę, głowę rodziny, osobę spełnioną, kogoś, kto odniósł sukces. Ten ktoś to ty. Nikt ci nie przewodzi, sam jesteś przywódcą. Stajesz przed przeciwnikiem i wiesz, że możesz z nim wygrać, bo ten przeciwnik to ty. A ty wiesz, jak ze sobą wygrać. Pamiętaj, jesteś swoim przeciwnikiem. Twój przeciwnik to ty.

Win zmarszczył czoło.

– Sęk w tym, że bijesz się sam z sobą.

– To paradoks – zgodził się Myron.

– Boisz się nieznanego – perorował Sawyer Wells. – Boisz się sukcesu. Boisz się ryzyka. Ale już wiesz, że owo nieznane to ty. Sukces to ty. Ryzyko to ty. A siebie się nie boisz.

Win znów zmarszczył czoło.

– Słuchaj Mozarta. Chodź na długie spacery. Pytaj siebie, czego dziś dokonałeś. Rób to każdego wieczoru. Zanim położysz się spać, zadaj sobie pytanie, czy dzięki tobie świat stał się lepszy. W końcu jest to twój świat. Ty jesteś światem.

– Jeżeli zaśpiewa „We Are the World”, użyję pistoletu – zapowiedział Win.

– To ty jesteś twoim pistoletem – skontrował Myron.

– On również.

– Słusznie.

– Skoro on jest moim pistoletem, a mój pistolet go zabije, będzie to samobójstwo – skonstatował Win.

– Bądź odpowiedzialny za swe czyny – ciągnął Wells. – To jedna z zasad Wellsa. Bądź odpowiedzialny. Cher powiedziała kiedyś: „Usprawiedliwienia nie podniosą ci oklapniętego tyłka, tak czy nie?”. Posłuchajcie jej. Uwierzcie z całego serca.

Gość cytował Cher. Tłum kiwał głowami. Bóg nie istniał.

– Wyznaj coś o sobie przyjacielowi, coś strasznego, czego za nic nie chciałeś zdradzić nikomu.

Poczujesz się lepiej. Przekonasz się, że zasługujesz na miłość. A ponieważ twój przyjaciel jest tobą, w istocie zwierzasz się samemu sobie. Interesuj się wszystkim. Łaknij wiedzy. To kolejna zasada.

Pamiętaj, jesteś najważniejszy. Kiedy poznajesz inne rzeczy, w rzeczywistości poznajesz siebie.

Musisz poznać siebie lepiej.

Win z grymasem bólu na twarzy spojrzał na Myrona.

– Zaczekajmy na zewnątrz – zaproponował Myron.

Dopisało im jednak szczęście. Dwadzieścia zdań później Sawyer skończył. Słuchacze oszaleli. Wstali, wiwatując i pokrzykując jak widownia na występie Arsenia Halla. Win pokręcił głową.

– Czterysta dolarów od łebka.

– Tyle to kosztuje?

– On jest twoimi pieniędzmi.

Myron i Win patrzyli, jak wyznawcy podchodzą do sceny, wznosząc ręce ku niebu w płonnej nadziei, że Sawyer Wells sięgnie w dół i ich dotknie. Stół z Wellsowskimi akcesoriami znalazł się w oblężeniu jak gnijący owoc otoczony rojem much.

– Wielkomiejski wariant wiecu odnowy religijnej w namiocie – skomentował Win.

Myron skinął głową.

Sawyer Wells w końcu pomachał wiernym na pożegnanie i zbiegł ze sceny. Tłum wiwatował i kupował w najlepsze. Myron niemal oczekiwał, że spiker obwieści przez głośniki, iż Elvis wyszedł z budynku. Przeprawili się przez tłum.

– Chodź – rzekł Win. – Mam przepustki za kulisy.

– Powiedz, że żartujesz.

Win jednak nie żartował. Rzeczywiście miał przepustki. Podejrzliwy strażnik w cywilu sprawdził je skrupulatnie jak komisja Warrena taśmę Zaprudera z zabójstwa Kennedyego. Usatysfakcjonowany, przepuścił ich za aksamitną linę. Tak jest, aksamitną! Na widok Wina Sawyer Wells ruszył ku nim w lansadach.

– Tak się cieszę, że pan przyszedł, Win! – zawołał, obrócił się do Myrona i zafundował mu szufelkę. – Witam, jestem Sawyer Wells.

– Myron Bolitar.

Myron uścisnął mu dłoń. Uśmiech Wellsa zadygotał, ale nie zgasł.