Изменить стиль страницы

– Tak. Obiecał mi też, że cię nie skrzywdzą.

– Bardzo pocieszające. A co z tego będziesz miała ty?

– Jak to co? Temat na artykuł. Zabójstwo Clu Haida to bomba prasowa. A ty wiążesz tegotygodniowe morderstwo stulecia z nowojorskim nocnym klubem dla zboczeńców.

– Raczej ci nie pomogę.

– Papryczysz.

– Papryczę? Wzruszyła ramionami.

– Co jeszcze powiedział ci Pat? – spytał Myron.

– Niewiele więcej. Tylko to, że chce porozmawiać.

– Skoro chciał porozmawiać, sam mógł znaleźć mój numer.

– Rozkosz, nie najjaśniejsza żarówka na choince, tego nie zajarzyła.

– Ale Nancy Sinclair tak.

Nancy znowu się uśmiechnęła. Był to bardzo miły uśmiech.

– Pat naradził się z Zorrą.

– Z kim?

– To ich wykidajło, psychol. Przebieraniec w blond peruce.

– W stylu Veroniki Lake? Skinęła głową.

– Kompletny świr. Unieś koszulę.

– Słucham?

– Fantastycznie posługuje się brzytwą w obcasie. Jego ulubione cięcie ma kształt Z, z prawa w lewo. Byłeś z nim na zapleczu.

Wszystko się zgadzało. Nie uniknął cięcia. Zorra – Zorra?! – chciał go naznaczyć.

– Mam takie – przyznał.

– Jest walnięty jak cholera. Robił podobne rzeczy w czasie wojny w Zatoce. Potajemnie. Pracował też dla Izraelczyków. Krążą o nim najrozmaitsze plotki, lecz jeśli tylko pięć procent z tego, co słyszałam, jest prawdziwe, zabił dziesiątki ludzi.

Brakowało mu tylko przebierańca z Mosadu.

– Rozmawiali o Clu? – spytał Myron.

– Nie. Ale Pat wspomniał, że próbowałeś kogoś zabić.

– Ja?

– Tak.

– Myślą, że zabiłem Clu?

– Nie sądzę. Według nich, zjawiłeś się w klubie po to, żeby kogoś odnaleźć i go zabić.

– Kogo?

– Nie mam pojęcia. Ich zdaniem przyszedłeś zabić.

– Nie powiedzieli kogo?

– Jeśli tak, to nie dosłyszałam. – Uśmiechnęła się. – No więc jesteśmy umówieni?

– Chyba.

– Nie boisz się?

– Będę miał wsparcie.

– Kogoś dobrego?

– Jeszcze jak.

– Wobec tego pojadę do domu i przypnę piersi.

– Pomóc ci?

– Ach, mój bohaterze! Dzięki, dam sobie z tym radę.

– A jeżeli nie dasz?

– To mam numer twojego telefonu. Do zobaczenia wieczorem.

21

– Niechirurgiczne powiększacze piersi? – spytał Win, marszcząc brwi.

– Tak. Rodzaj akcesorium.

– Akcesorium? Jak torebka dobrana do stroju?

– W pewnym sensie… Tyle że bardziej wpadające w oko – dodał po chwili namysłu Myron. Win zmierzył go beznamiętnym wzrokiem.

– Oszustwo reklamowe – powiedział.

– Słucham?

– Powiększacze piersi to oszustwo reklamowe. Powinien być na to paragraf.

– Tak jest. Co robią politycy w Waszyngtonie? Gdzie są, kiedy trzeba rozwiązać żywotne problemy kraju?

– Sam widzisz.

– Widzę, że jesteś świntuchem.

– Stokrotnie przepraszam, o Oświecony. Powtórz mi – Win przyłożył dłoń do ucha i przekrzywił głowę – co cię pociągnęło w Rozkoszy?

– Koci strój – odparł Myron.

– Rozumiem. Gdyby więc, na przykład, Wielka Cyndi przyszła do pracy w kocim stroju…

– Litości, dopiero co zjadłem drożdżówkę!

– Aha!

– No dobrze, ja też jestem świntuchem. Zadowolony?

– Ekstatycznie. Może źle mnie zrozumiałeś. Może pragnę zakazu stosowania takich akcesoriów przez kobiety, gdyż obniżają ich poczucie własnej wartości? Może mam dość społeczeństwa, które wymusza na nich dążenie do nieosiągalnego ideału: talii osy i piersi jak balony.

– Najważniejsze jest słowo „może”.

– Kochaj mnie za wszystkie moje wady – odparł z uśmiechem Win.

– Co mamy na tapecie? – spytał Myron. Win poprawił krawat.

– Franka Juniora z dwoma przerośniętymi gruczołami hormonalnymi, które strzegą go w Starbucks. Ruszamy?

– W drogę. Potem chcę wpaść na Yankee Stadium. Wypytać kilka osób.

– To brzmi prawie jak plan – rzekł Win.

Poszli w górę Park Avenue. Na rogu zaczekali, bo zmieniły się światła. Mężczyzna w garniturze, przy którym stanął Myron, rozmawiał przez komórkę. Nie wyróżniało go nic oprócz tego, że uprawiał seks przez telefon. Pocierał, hm, dolne partie ciała, dysząc do słuchawki: „Tak, mała, podoba mi się” i podobne, niewarte powtórzenia. Światła się zmieniły. Mężczyzna przeszedł przez ulicę, nie przerywając pocierania się i rozmowy. To się nazywa „I love New York”.

– Co do dzisiejszego wieczoru… – odezwał się Win.

– Tak?

– Ufasz Rozkoszy?

– Jest w porządku.

– Nie można wykluczyć, że jeżeli się tam pokażesz, to cię zastrzelą.

– Wątpię. Pat nie szukałby kłopotów w lokalu, którego jest współwłaścicielem.

– Sądzisz, że posuną gościnność do fundnięcia ci drinka?

– Kto wie. Mój zwierzęcy, działający na obie płcie magnetyzm jestem łakomym kąskiem dla tej hulaszczej hałastry.

Win nie zaoponował.

Poszli Czterdziestą Dziewiątą Ulicą na wschód. Kawiarnia Starbucks była cztery przecznice dalej.

Kiedy tam dotarli, Win dał Myronowi znak, żeby zaczekał, pochylił się i zerknął przez szybę.

– Junior siedzi z kimś przy stoliku – poinformował, gdy się cofnął. – Hans z Franzem dwa stoliki dalej. Poza tym zajęty jest jeszcze jeden.

Myron skinął głową.

– Wchodzimy?

– Ty pierwszy. Ja za tobą.

Myron, który od dawna nie kwestionował metod działania Wina, bezzwłocznie wszedł do środka i skierował się do stolika Franka Juniora. Hans i Franz, jego zbudowane jak misterowie Uniwersum podpory, także dziś nosili koszulki bez rękawów i spodnie jak od piżam, w deseń przypominający rozmyty wzór „turecki”. Na widok wchodzącego Myrona poderwali się, zacisnęli pięści i strzelili karczychami.

Wystrojony w lekką marynarkę w jodełkę, zapiętą pod samą szyję koszulę, spodnie z mankietami i mokasyny z frędzlami od Cole – Haana, F.J. prezentował się za szykownie, by to opisać. Dostrzegł Myrona i uniesieniem ręki powstrzymał osiłków. Hans i Franz zastygli.

– Cześć, F.J. – rzekł Myron.

Frank Junior sączył coś, co przypominało piankę do golenia.

– A, Myron – odparł tonem, mającym w jego mniemaniu świadczyć o ogładzie. Gestem odprawił towarzysza, który bez słowa wstał od stolika i smyrgnął do wyjścia jak przestraszony myszoskoczek.

– Przysiądź się, proszę. Co za zbieg okoliczności.

– Co ty powiesz.

– Oszczędziłeś mi jazdy. Właśnie miałem cię odwiedzić. – Wężowy uśmiech, którym F.J. obrzucił Myrona, spadł na podłogę i odpełznął. – To chyba kismet, co? Najczystszy kismet, że tu wpadłeś. Zaśmiał się, a Hans z Franzem za nim.

– Kismet – powtórzył Myron. – Dobre.

F.J. skinął ręką tak skromnie, jakby chciał powiedzieć: „Sypię takimi perłami jak z rękawa”.

– Usiądź, proszę, Myron. Myron wysunął krzesło.

– Napijesz się czegoś?

– Mrożonej kawy z chudym mlekiem. Dużej, z odrobiną wanilii. F.J. przywołał barmana.

– Jest nowy – zwierzył się.

– Kto?

– Ten przy ekspresie. Poprzedni przyrządzał wspaniałą latte. Ale zrezygnował z przyczyn etycznych.

– Z przyczyn etycznych?

– Tak, po tym, jak zaczęli sprzedawać tu kompakty Kenny'ego G. Nie mógł spać. Gryzło go sumienie. Nie potrafił pogodzić się z myślą, że taką płytę może nabyć jakiś podatny na wpływy chłopak. Dealerka kofeiną ujdzie. Lecz handel Kennym G.?! Facet miał skrupuły.

– Postawa godna pochwały – odparł Myron.

Tę chwilę wybrał na wejście Win. Na jego widok FJ. spojrzał na Hansa i Franza. Win się nie zawahał. Najkrótszą trasą skierował się do stolika Juniora. Hansowi i Franzowi skończył się fajrant. Zastąpili Winowi drogę, nadymając klaty do rozmiarów aż proszących się o kwit parkingowy. Nie zwolnił kroku. Koszulki mieli podwinięte tak wysoko i tak luźne, jakby czekali na obrzezanie. Hans uśmiechnął się z wyższością.

– Ty Win? – spytał.

– Ja Win – odparł Win.

– Nie wyglądasz na kosiora. – Hans spojrzał na Franza. – Wygląda ci na kosiora, Keith?