Изменить стиль страницы

– Kogoś panu przypomina? – spytała Sophie.

– Niestety, nie.

– Na pewno?

– Na tyle, na ile można mieć w takich razach pewność.

– Pomoże mi pan ją znaleźć?

Nie mógł zdecydować się na odpowiedź.

– Nie bardzo wiem, jak mógłbym pomóc – odparł.

– Clip twierdzi, że jest pan dobry w takich sprawach.

– Przesada. A nawet gdyby tak było, nie bardzo wiem, co mógłbym zrobić. Wynajęła pani fachowców. Są policjanci…

– Policja umyła ręce. Uznali, że Lucy uciekła, kropka. Myron milczał.

– Sądzi pan, że to beznadziejna sprawa?

– Za mało o niej wiem.

– To była dobra dziewczyna. – Sophie Mayor uśmiechnęła się, oczy miała zamglone od podróży w czasie. – Naturalnie, uparta. Zbyt żądna przygód. Ale w końcu to ja sama wpoiłam jej niezależność. Policja? Uznali ją za dziecko z problemami. Niesłusznie. Była po prostu zagubiona. Kto nie jest w takim wieku? Poza tym nie uciekła w środku nocy, nic nikomu nie mówiąc.

– To co się stało? – spytał Myron na przekór rozsądkowi.

– Lucy była nastolatką. Nadąsaną, nieszczęśliwą, niedostosowaną. Jej rodzice, eksperci komputerowi, wykładali matematykę na uczelniach. Jej młodszy brat uchodził za geniusza. Nienawidziła szkoły. Chciała wędrować, poznać świat. Miała rockandrollową fantazję. Któregoś dnia oznajmiła nam, że jedzie z Owenem.

– Ze swoim chłopakiem? Sophie skinęła głową.

– Przeciętnym muzykiem, liderem kapeli garażowej, przekonanym, że jego wielki talent tłamszą koledzy z zespołu. – Skrzywiła się jak przy ssaniu cytryny. – Chcieli uciec, zdobyć kontrakt na nagranie płyty, sławę. Gary i ja zgodziliśmy się. Lucy była jak dziki ptak zamknięty w małej klatce. Cokolwiek byśmy zrobili, nie przestałaby machać skrzydłami. Doszliśmy z mężem do wniosku, że nie mamy w tej sprawie wyboru. Co więcej, uznaliśmy, że Lucy wyjdzie to na dobre. Wiele osób z jej klasy zwiedziło z plecakiem Europę. Żadna różnica.

Zamilkła i spojrzała na Myrona. Czekał.

– No i? – zachęcił ją w końcu.

– Na tym nasz kontakt z nią się urwał. Zapadła cisza.

Sophie Mayor obróciła się w stronę jelenia. Zwierzę patrzyło na nią, jakby jej współczuło.

– Ale Owen powrócił? – spytał Myron.

– Tak – odparła, nie spuszczając oczu z jelenia. – Jest sprzedawcą samochodów w New Jersey. W weekendy grywa w kapeli na ślubach. Ma pan pojęcie? Przebiera się w tani smoking, zamienia w weselnego wodzireja i na cały głos śpiewa Tie a Yellow Ribbon i Celebration. – Pokręciła z ironią głową. – Po powrocie przesłuchała go policja, ale nic nie wiedział. Historia jego i Lucy jest typowa: pojechali do Los Angeles, nie powiodło im się, zaczęli się kłócić, po pół roku z sobą zerwali. Owen pozostał tam jeszcze trzy miesiące, tym razem przekonany, że to Lucy tłamsi jego wielki talent. Kiedy znów mu nie wyszło, wrócił do domu z podwiniętym ogonem. Zapewnił, że nie widział mojej córki, odkąd zerwali.

– Policja to sprawdziła?

– Tak powiedzieli. I na tym stanęło.

– Podejrzewała pani Owena?

– Nie – odparła z goryczą. – Za duże z niego zero.

– Były jakieś konkretne tropy?

– Konkretne?… Właściwie nie – odparła po chwili. – Kilku zatrudnionych przez nas detektywów sądzi, że wstąpiła do jakiejś sekty.

Myron skrzywił się.

– Sekty?

– Uznali, że jej osobowość mieści się w takim profilu psychologicznym. Że wbrew moim staraniom, by wpoić jej niezależność, Lucy jest przeciwieństwem osoby niezależnej, potrzebuje wskazówek, jest samotna, podatna na wpływy, zrażona do znajomych i rodziny.

– Nie zgadzam się z tą oceną – rzekł Myron. Sophie spojrzała na niego bacznie.

– Powiedział pan, że nie zna Lucy.

– Być może profil psychologiczny jest trafny, ale wątpię, żeby Lucy była w sekcie.

– Dlaczego?

– Sekty kochają pieniądze. A jej rodzina jest bardzo bogata. Proszę mi wierzyć, jeśli nawet wstąpiłaby do sekty, zanim doszliście do fortuny, do tej pory już by się o was zwiedzieli. I nawiązali kontakt, choćby po to, żeby wyłudzić wielkie sumy.

Sophie znów zamrugała oczami, zacisnęła powieki i odwróciła się plecami do Myrona. Zrobił krok i zatrzymał się, nie wiedząc, jak się zachować. Wybrał powściągliwość, dystans, zaczekał.

– Niepewność, oto co zżera człowieka – odezwała się po jakimś czasie. – Całe dnie, całe noce, od dwunastu lat. Bez ustanku. Nie opuszcza cię nigdy. Kiedy serce mojego męża nie wytrzymało, wszyscy byli wstrząśnięci. Taki zdrowy mężczyzna, mówili. Taki młody. Wciąż zadaję sobie pytanie, jak przetrwam bez niego kolejny dzień. Jednak po zniknięciu Lucy rzadko o tym rozmawialiśmy. Nocą leżeliśmy w łóżku, udając jedno przed drugim, że śpimy, i gapiliśmy się w sufit, wyobrażając sobie najgorsze rzeczy, jakie lęgną się tylko w głowach rodziców zaginionych dzieci.

Znów zamilkła.

Myron nie wiedział, co powiedzieć. A cisza gęstniała tak, że ledwie mógł oddychać.

– Przykro mi – przemówił. Nie podniosła wzroku.

– Pojadę na policję – dodał. – Powiem im o dyskietce.

– A co to da?

– Przeprowadzą śledztwo.

– Już je przeprowadzili. Mówiłam panu… myślą, że Lucy uciekła.

– Doszedł nowy dowód. Potraktują sprawę poważniej. Mogę zawiadomić media. Natychmiast to nagłośnią.

Sophie Mayor pokręciła głową. Wstała i wytarła dłonie w dżinsy na udach.

– Dyskietkę przesłano panu – powiedziała.

– Tak.

– Na pański adres.

– Tak.

– Ktoś ma do pana sprawę. Podobnie wyraził się Win.

– Tego nie wiemy – odparł Myron. – Nie chcę gasić pani nadziei, bo jeśli to tylko kawał…

– To nie kawał.

– Nie wiadomo.

– Gdyby to był kawał, dyskietkę przesłano by mnie. Albo Jaredowi. Względnie komuś, kto znał moją córkę. A przesłano ją panu. To z panem ktoś szuka kontaktu. Możliwe, że sama Lucy.

Myron wziął głęboki oddech.

– Powtarzam, nie chcę gasić pani…

– Dość, Myron. Niech pan powie, co ma do powiedzenia.

– Dobrze… gdyby to była Lucy, po co przesłałaby swoje zdjęcie, które zamienia się w kałużę krwi? Niewiele brakowało, a Sophie Mayor by się skrzywiła.

– Nie wiem. Być może ma pan rację, że to nie ona. Może to jej zabójca. W każdym razie ktoś szuka kontaktu z panem. To pierwszy konkretny trop od lat. Jeżeli nagłośnimy i upublicznimy ten fakt, to obawiam się, że nadawca dyskietki znowu się ukryje. Na to nie pójdę – oświadczyła.

– W takim razie nie widzę, co mógłbym zrobić.

– Zapłacę panu, ile pan zażąda. Proszę wymienić cenę. Sto tysięcy? Milion?

– Nie chodzi o pieniądze. Po prostu nie wiem, w czym mógłbym pomóc.

– Przeprowadzi pan śledztwo.

– Moją najbliższą przyjaciółkę i wspólniczkę aresztowano za morderstwo. Mój klient został zastrzelony w swoim mieszkaniu. Mam też innych klientów, którzy liczą, że zapewnię im pracę.

– Rozumiem. A więc nie ma pan czasu?

– To nie jest kwestia czasu. Brak mi punktu zaczepienia. Jakiegokolwiek śladu, związku, źródła informacji. Nie mam od czego zacząć.

Sophie Mayor przygwoździła go spojrzeniem.

– Niech pan zacznie od siebie. Pan jest moim śladem, związkiem, źródłem informacji. – Chwyciła jego dłoń mocną, chłodną ręką. – Proszę tylko, żeby pan bliżej się przyjrzał.

– Czemu?

– Może sobie.

Zamilkli. Nie wypuściła jego dłoni.

– Brzmi nieźle, choć nie bardzo wiem, co przez to rozumieć – odparł.

– Nie ma pan dzieci, prawda?

– Nie mam. Co nie znaczy, że pani nie współczuję.

– Pozwoli więc pan, że spytam: co zrobiłby pan na moim miejscu? Jak by się pan zachował, gdyby raptem po dziesięciu latach trafił się panu pierwszy prawdziwy trop?

– Tak samo jak pani – przyznał.

A potem pod wypchanym jeleniem przyrzekł Sophie Mayor, że będzie miał oczy otwarte. Że będzie o tym myślał. Że spróbuje ustalić, co łączy dyskietkę z zaginięciem jej córki.