Ulica była pusta i zupełnie cicha. Słyszałam swój przyspieszony oddech.
Nie wiem, co spodziewałam się usłyszeć, ale na pewno nie było to pytanie, które wyszło z jej ust.
– Dlaczego używasz takich obrazów?
– Że co? – Nie podobał jej się mój styl?
– Głosiciele słowa bożego, ministranci. Skąd takie odniesienia?
– Bo uważam, że te zbrodnie zostały popełnione przez fanatyków religijnych.
Jeannotte wcale się nie poruszyła. Kiedy mówiła, jej głos był zimniejszy niż ta noc, a jej słowa mroziły mnie bardziej niż pogoda.
– Tracisz grunt pod nogami, Brennan. Ostrzegam, daj sobie z tym spokój. – Bezbarwne oczy utkwiła w moich. – Jeżeli dalej będziesz się upierać przy swoim, ja będę zmuszona działać.
Na ulicy pojawił się samochód, podjechał i zatrzymał się. Kiedy skręcał, światła zatoczyły szeroki łuk, omiotły budynek i przez ułamek sekundy oświetliły jej twarz.
Zdrętwiałam, a moje paznokcie wbiły się głębiej w skórę.
O Boże.
To nie była iluzja cieni. Jej prawe oko było niesamowicie jasne. Pozbawione makijażu, brew i rzęsy jaśniały w ruchomym świetle reflektorów.
Mogła dostrzec coś w mojej twarzy, bo poprawiła szalik, odwróciła się i zeszła ze schodów. Nie spojrzała do tyłu.
Kiedy weszłam do środka, światełko wiadomości migało jak zwariowane. Ryan. Drżącymi rękami wykręciłam numer.
– Jeannotte jest zamieszana – oznajmiłam bez wstępu. – Właśnie tu była i kazała mi się nie wtrącać. Twój telefon do Anny musiał ją wkurzyć. Słuchaj, kiedy byliśmy drugi raz na Świętej Helenie, był tam facet z białą smugą na twarzy, pamiętasz go?
– Tak. Chudy jak strach na wróble, wysoki. Wszedł do pokoju i rozmawiał z Owensem. – Ryan był wykończony.
– Jeannotte ma taką samą depigmentację, to samo oko. Nie widać tego, bo zwykle zakrywa to makijażem.
– A pasemko włosów?
– Nie wiem, pewnie je farbuje. Słuchaj, oni muszą mieć ze sobą coś wspólnego. To jest zbyt niezwykłe, żeby mogło być przypadkowe.
– Może są spokrewnieni?
– Nie przyjrzałam się wtedy zbyt uważnie, ale ten facet był chyba zbyt młody jak na jej ojca i zbyt stary jak na syna.
– Jeżeli ona jest z gór Tennessee, to tam są ograniczone możliwości genetyczne.
– Bardzo śmieszne. – Nie byłam w nastroju na takie prymitywne żarty.
– A może to cały klan ze wspólnym genem.
– Ryan, to poważna sprawa.
– No wiesz, różne paski i różne wzory. – Zaczął się wygłupiać. – Jeżeli twój pasek jest taki sam jak twojej siostry, to może jesteś… Paski. Coś sobie przypomniałam.
– Co powiedziałeś?
– Wzory, czyli to, co…
– Przestaniesz wreszcie! Właśnie o czymś pomyślałam. Pamiętasz, co ojciec Heidi powiedział o facecie, który do nich przyjechał?
Nic nie odpowiedział.
– Powiedział, że facet wyglądał jak skunks. Cholerny skunks.
– Cholera. Może tatuś nie używał przenośni.
Gdzieś w tle dzwonił telefon. Nikt go nie odbierał.
– Myślisz, że Owens wysłał tego w paski do Teksasu? – zapytał Ryan.
– Nie, nie Owens. Kathryn i ten stary człowiek mówili o kobiecie. To pewnie była Jeannotte. Ona pewnie kieruje wszystkim stąd i ma przybocznych w innych miejscach. Myślę też, że ona prowadzi rekrutację w campusie za pomocą jakiegoś cyklu seminariów.
– Co jeszcze możesz mi o niej powiedzieć?
Powiedziałam mu wszystko, co wiedziałam, opisałam jej zachowanie względem asystentki i zapytałam, czego dowiedział się od Anny.
– Niewiele. Jest coś śmierdzącego i ona to ukrywa. Strasznie chwiejna osoba.
– Ja myślę, że ona może brać narkotyki. Telefon znowu zaczął dzwonić.
– Sam tam jesteś? – Poza dzwoniącym telefonem, pokój ekipy wydawał się nienaturalnie cichy.
– Wszyscy wyszli w obawie przed tą cholerną pogodą. Masz jakieś problemy?
– Jakie na przykład?
– Nie słuchasz wiadomości? Przez ten lód wszystko staje. Zamknęli lotnisko, dużo mniejszych dróg jest nieprzejezdnych. Linie wysokiego napięcia trzaskają jak suche spaghetti, całe południowe wybrzeże jest ciemne i zimne. Ojcowie miasta zaczynają się martwić o swoich obywateli. I złodziei.
– Ze mną jak dotąd wszystko w porządku. Czy ludzie Bakera znaleźli coś, co łączyłoby Świętą Helenę z grupą z Teksasu?
– Raczej nie. Ten stary z psem mówił dużo o spotkaniu ze swoim aniołem stróżem. Owens i jego ludzie mieli pewnie taki sam pomysł. Wszystko przez te ich dzienniki.
– Dzienniki?
– Tak. Najwyraźniej niektórzy z wiernych czuli wenę twórczą.
– I?
Powoli wciągnął i wypuścił powietrze.
– No mów, do cholery!
– Według jakiegoś eksperta stamtąd, to na pewno ma związek z apokalipsą i to właśnie się teraz dzieje. Przygotowują się na coś wielkiego. Szeryf Baker nie ryzykuje. Zwołał federalnych.
– Nie mają żadnej wskazówki co do celu? Mam na myśli ten ziemski.
– Mają spotkać swojego anioła stróża i przejść w lepsze miejsce. I my czymś takim musimy się zajmować! Oni są dobrze zorganizowani. Ta podróż była planowana od bardzo dawna.
– Jeannotte! Musisz ją usidlić! To ona! Ona jest tym aniołem stróżem!
Zdawałam sobie sprawę, że mówię jak pomylona, ale nie mogłam się powstrzymać.
– Okej. Zgadzam się. Czas przycisnąć panią Daisy. Kiedy się rozstałyście?
– Piętnaście minut temu.
– Dokąd pojechała?
– Nie wiem. Powiedziała tylko, że ma z kimś spotkanie.
– Dobrze, znajdę ją, Brennan. Jeżeli masz co do niej rację, to ta mała pani profesor to bardzo niebezpieczna kobieta. Nie rób nic, słyszysz, nic sama. Wiem, że niepokoisz się o Harry, ale jeśli i ona dała się w to wciągnąć, to jedynie fachowcy będą w stanie ją wyciągnąć. Rozumiesz?
– A zęby mogę umyć? Czy to też zbyt ryzykowne? – odgryzłam się.
Takie zachowanie zawsze mnie denerwowało.
– Wiesz, o co mi chodzi. Znajdź sobie jakieś świece. Zadzwonię, jak tylko czegoś się dowiem.
Odłożyłam słuchawkę i podeszłam do oszklonych drzwi. Potrzebowałam więcej przestrzeni wokół siebie i odsunęłam zasłonę. Podwórko wyglądało jak mitologiczny ogród z drzewami i krzewami uwięzionymi w lodowej skorupie. Podobnie wyglądały balkony, kominy i mury z cegły.
Znalazłam świece, zapałki i latarkę, potem wyciągnęłam radio i słuchawki z mojej torby, którą noszę na salę gimnastyczną, i położyłam wszystko na blacie w kuchni. Wróciłam do salonu, usadowiłam się na kanapie i włączyłam wiadomości CTV.
Ryan miał rację. Burza była jednym z ważniejszych tematów. Unie wysokiego napięcia zostały uszkodzone w kilku miejscach w prowincji i nie wiadomo było, kiedy zostaną naprawione. Temperatura nadal spadała i nadciągały dalsze opady.
Włożyłam kurtkę i trzy razy obróciłam po drewno. Jeżeli wyłączą prąd, to będę miała chociaż ciepło. Potem wyciągnęłam dodatkowe koce i zaniosłam je na łóżko. Kiedy wróciłam do salonu, jakiś poważny prezenter informował o uroczystościach, które zostały odwołane.
Znajomy rytuał, w dziwny sposób nawet dodający otuchy. Kiedy na Południu zapowiadany jest śnieg, szkoły są zamykane, zamiera życie publiczne i doprowadzeni do szaleństwa mieszkańcy opróżniają sklepowe półki z towaru. Zamiecie zwykle nie nadchodzą, a nawet jeżeli trochę śniegu spadnie, to i tak następnego dnia znika. W Montrealu ludzie przygotowują się metodycznie, nie gorączkowo, w atmosferze “przeżyjemy".
Moje przygotowania zajęły mi kwadrans. Telewizja wypełniła mi kolejne dziesięć minut. Na krótkie wytchnienie. Kiedy ją wyłączyłam, wrócił niepokój. Poczułam, że utknęłam, jak motyl na szpilce. On miał rację. Nie mogłam nic zrobić, a ta bezsilność tym bardziej mnie niepokoiła.
Zajęłam się normalnymi wieczornymi czynnościami w nadziei, że wstrzymają ponure myśli choć na chwilę. Nic z tego. Kiedy tylko wpełzłam do łóżka, zaczęło się od nowa.
Harry. Dlaczego jej nie wysłuchałam? Jak mogłam być tak zajęta tylko sobą? Dokąd pojechała? Dlaczego nie zadzwoniła do syna? Dlaczego nie zadzwoniła do mnie?