– Chcielibyśmy porozmawiać z innymi członkami grupy, jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu.
– Przykro mi, ale nie mogę ich do tego zachęcać.
– A to dlaczego?
– Nasi ludzie mieszkają tutaj, bo poszukują spokoju i ucieczki. Nie chcą mieć nic wspólnego z brudem i przemocą współczesnego społeczeństwa. Pan, detektywie Ryan, reprezentuje świat, który oni odrzucili. Nie mogę naruszać ich spokoju prosząc, by z panem rozmawiali.
– Ale niektórzy z nich pracują w mieście…
Owens skinął głową i spojrzał na niebo, jakby prosił o cierpliwość, która mu się kończyła. Potem znowu się uśmiechnął.
– Jedną z umiejętności, jakie w sobie rozwijamy, jest zdolność odizolowania się. Nie wszyscy mają do tego takie same predyspozycje, ale kilkoro z nas uczy się funkcjonowania w świecie zewnętrznym, pozostając czystym, nietkniętym moralnym i psychicznym brudem. – Znowu cierpliwy uśmiech. – Odrzucamy bluźnierstwa naszej kultury, panie Ryan, ale nie jesteśmy głupcami. Zdajemy sobie sprawę z tego, że człowiek nie żyje tylko duchem Potrzebujemy też chleba.
Kiedy Owens mówił, przyjrzałam się grupie w ogrodzie. Ani śladu Kathryn.
– Czy każdy może stąd wychodzić? – zapytałam Owensa.
– Oczywiście. – Zaśmiał się. – Jak mógłbym komukolwiek zabronić?'
– A co się dzieje, jeżeli ktoś chce odejść na zawsze?
– Odchodzi. – Wzruszył ramionami i rozłożył ręce.
Przez chwilę nikt nic nie mówił. Na podwórku skrzypiały huśtawki.
– Możliwe, że wasza para zatrzymała się u nas na krótko, pewnie podczas mojej nieobecności – podsunął Owens. – Nie zdarza się tak często, choć nie powiem, że wcale. Ale obawiam się, że w tym wypadku to mało prawdopodobne. Nikt ich nie pamięta.
Właśnie wtedy zza sąsiedniego domu wyszedł rudy Jerry Zauważył nas i najpierw się zawahał, a potem odwrócił się i pośpiesznie zawrócił.
– Ja jednak chciałbym porozmawiać z kilkoma osobami – upierał się Ryan. – Może jest coś, co wiedzą, ale nie sądzą, by było to ważne. Często się tak zdarza.
– Panie Ryan. Nie pozwolę, by nękał pan moich ludzi. Pytałem o tę parę i nikt ich nie zna. O czym tu rozmawiać? Nie mogę panu pozwolić zakłócać naszego porządku.
Ryan przechylił głowę i cmoknął z niecierpliwością.
– Obawiam się, że będzie pan musiał.
– A to dlaczego?
– Bo ja tak nie odejdę. Mam przyjaciela, nazywa się Baker. Kojarzy go pan? A on ma przyjaciół, którzy dają mu nakazy…
Ich spojrzenia spotkały się i przez moment żaden z nich nic nie mówił Mężczyźni na werandzie podnieśli się, gdzieś daleko zaszczekał pies. Wted Owens uśmiechnął się i chrząknął.
– Jason, zawołaj wszystkich do salonu – powiedział opanowanym, niskim głosem.
Wysoki mężczyzna w czerwonym dresie przeszedł obok niego i ruszył w kierunku sąsiedniego domu. Był okrągły i gruby, wyglądał jak duże dziecko. Zatrzymał się, by pogłaskać kota, i poszedł dalej, do ogrodu.
– Wejdźcie, proszę – Owens otworzył siatkowe drzwi. Weszliśmy za nim do tego samego pokoju, w którym siedzieliśmy poprzednio, i usiedliśmy na tej samej kanapie z ratanu. W domu było bardzo cicho.
– Przepraszam na chwilę, zaraz wracam. Macie na coś ochotę?
Powiedzieliśmy, że nie, a on wyszedł z pokoju. Nad nami cicho szumiał wentylator.
Wkrótce usłyszeliśmy głosy i śmiech, potem skrzypnięcie siatkowych drzwi. Kiedy grupa wchodziła do pokoju, przyjrzałam się każdemu z nich z osobna. Czułam, że Ryan robi to samo.
Kilka minut później pokój był pełen i jedno wiedziałam na pewno. Nic szczególnego ich nie wyróżniało. Równie dobrze mogli być grupą baptystów, którzy przybyli na swój doroczny piknik. Żartowali i śmiali się, absolutnie nie wyglądali na uciskanych.
Były wśród nich niemowlęta, dorośli i co najmniej jeden osiemdziesięciolatek, ale żadnych nastolatków czy dzieci. Szybko ich policzyłam: siedmiu mężczyzn, trzynaście kobiet, troje niemowląt. Helen mówiła, że wszystkich jest dwadzieścia sześć osób.
Rozpoznałam Jerry'ego i Helen. Jason opierał się o ścianę. Nieopodal wejścia stała El z Carliem na rękach. Uważnie mi się przyglądała. Uśmiechnęłam się, przypominając sobie nasze wczorajsze spotkanie w Beaufort. Wyraz jej twarzy pozostał niezmienny.
Popatrzyłam po innych twarzach. Kathryn nie było wśród nich.
Wrócił Owens i zrobiło się cicho. Przedstawił nas i wyjaśnił, dlaczego przyjechaliśmy. Dorośli słuchali go uważnie, potem popatrzyli na nas. Ryan podał zdjęcie Briana i Heidi mężczyźnie w średnim wieku, który stał po jego lewej stronie, i przedstawił sprawę, omijając nieistotne szczegóły. Mężczyzna zerknął na fotografię i podał ją dalej.
Kiedy zdjęcie krążyło, patrzyłam na twarz każdej z oglądających je osób, spodziewając się drobnych zmian w wyrazie, które świadczyłyby, że ktoś ich rozpoznał. Dostrzegłam jedynie zakłopotanie i współczucie.
Gdy Ryan skończył, Owens znowu zwrócił się do zgromadzonych prosząc, by zastanowili się dobrze, czy nie wiedzą nic na temat pary na zdjęciu albo o telefonach. Nikt nic nie powiedział.
– Pan Ryan i doktor Brennan prosili, bym pozwolił im porozmawiać z każdym z was indywidualnie. – Wędrował wzrokiem od twarzy do twarzy. – Porozmawiajcie z nimi, jeżeli chcecie. Jeżeli jakaś myśl nie daje wam spokoju, podzielcie się nią uczciwie i ze współczuciem. To nie my jesteśm sprawcami tej tragedii, ale jesteśmy częścią kosmicznej całości i powinn śmy zrobić co w naszej mocy, by przywrócić porządek. Zróbmy to w imię harmonii.
Wszyscy patrzyli tylko na niego i wyczuwałam w pokoju dziwne napięcie
– Ci, którzy nie mogą pomóc, nie powinni czuć się winni, nie powinn się wstydzić. – Klasnął w ręce. – A teraz pracujcie dalej i czujcie się dobrze
Holistyczna afirmacja przez zbiorową odpowiedzialność!
Oszczędź mi, pomyślałam,
Kiedy wszyscy wyszli, Ryan mu podziękował,
– Nie ma za co, panie Ryan. Nie mamy nic do ukrycia.
– Mieliśmy nadzieję, że porozmawiamy z młodą kobietą, którą poznaliśmy wczoraj – powiedziałam.
Popatrzył na mnie przez chwilę i rzekł:
– Z młodą kobietą?
– Tak. Była tu z dzieckiem. Chyba miało na imię Carlie?
Znowu przyglądał mi się tak długo, że zaczęłam wątpić, czy pamięta. Nagle się uśmiechnął.
– Pewnie chodzi o Kathryn. Dzisiaj ma spotkanie.
– Spotkanie?
– Dlaczego Kathryn was interesuje?
– Chyba jest mniej więcej w wieku Heidi. Pomyślałam, że może się znały. – Coś kazało mi przemilczeć nasze wspólne picie soku w Beaufort.
– Nie było jej tutaj zeszłego lata. Odwiedzała swoich rodziców.
– Rozumiem. Kiedy ma wrócić?
– Nie jestem pewien.
Otworzyły się drzwi i w holu pojawił się wysoki mężczyzna. Sylwetką przypominał stracha na wróble, na prawej brwi i rzęsach prawego oka miał białe pasemko, co sprawiało, że wyglądał dziwnie niesymetrycznie. Pamiętałam go. Podczas spotkania stał tuż przy wyjściu i bawił się z jednym z niemowlaków.
Owens wyciągnął palec, a strach na wróble skinął i wskazał na tył domu. Na jednym z kościstych palców Owens nosił wielki pierścień.
– Przepraszam, ale muszę się zająć paroma sprawami – powiedział. – Porozmawiajcie, z kim chcecie, ale proszę, uszanujcie nasze pragnienie harmonii.
Odprowadził nas do drzwi i wyciągnął rękę. To wychodziło mu najlepiej. Powiedział, że było mu miło znowu nas spotkać i że życzy nam szczęścia. I już go nie było.
Resztę przedpołudnia spędziliśmy rozmawiając z wiernymi. Byli mili, chętni do współpracy i zupełnie harmonijni. I nie wiedzieli absolutnie nic. Nawet gdzie Kathryn miała swoje spotkanie.
O wpół do dwunastej wiedzieliśmy dokładnie tyle, ile przed przyjazdem.
– Chodźmy podziękować wielebnemu – zaproponował Ryan, wyciągając z kieszeni klucze. Wisiały na dużym, plastikowym krążku i nie były to kluczyki od jego wypożyczonego samochodu.
– Po co, do diabła? – zapytałam. Byłam głodna, było mi gorąco i chcia-lam już jechać.