– Nieszczególnie – odparłam.
– Nie trafiliście na nic konkretnego w sprawie tej zaginionej dziewczyny?
– Nikt jej nie pamięta. To dziwne, skoro spędziła tu co najmniej trzy miesiące.
Czekałam na jej reakcję, ale nawet wyraz twarzy się nie zmienił.
– Gdzie pytaliście?
Carlie się poruszył i Kathryn poprawiła nosidełko.
– W sklepach, w spożywczych, aptekach, na stacjach benzynowych, w restauracjach, w bibliotece. Nawet w sklepie z zabawkami Boombears.
– Tak. Słusznie. Skoro spodziewała się dziecka, mogła chodzić do sklepu z zabawkami.
Mały zakwilił, uniósł rączki i odchylił je do tyłu, stopami naciskając na plecy matki.
– Ktoś się obudził – zauważyła Kathryn, sięgając do tyłu, by uspokoić syna. – I nikt jej nie rozpoznał?
– Nikt.
Carlie znowu dał o sobie znać, tym razem bardziej zdecydowanie i starsza kobieta wyciągnęła go z nosidełka.
– O, przepraszam. To jest El. – Kathryn wskazała swoją towarzyszkę.
Ryan i ja przywitaliśmy się z nią. El skinęła głową, ale nic nie powiedziała, zajęta uspokajaniem malca.
– Może zaprosimy panie na jakąś colę czy kawę? – zaproponował Ryan.
– Nie. Takie rzeczy tylko zaburzają potencjał genetyczny. – Kathryn zmarszczyła nos, zaraz potem się uśmiechnęła. – Ale chętnie napiję się soku. Carlie też. – Wyciągnęła rękę do dziecka. – Potrafi być nieznośny, kiedy nie jest szczęśliwy. Doma nie należy się spodziewać prędzej niż za czterdzieści minut, prawda, El?
– Powinnyśmy na niego zaczekać. – Kobieta mówiła tak cicho, że ledwie mogłam ją zrozumieć.
– Oj, El, wiesz, że się spóźni. Kupmy sok i usiądźmy na powietrzu. W przeciwnym razie Carlie całą powrotną drogę będzie nie do wytrzymania.
El już otwierała usta, by coś powiedzieć, ale w tej chwili mały się odwrócił i zapłakał.
– Idziemy na sok – powiedziała Kathryn biorąc go na ręce i sadowiąc powyżej biodra. – U Blackstone'a jest duży wybór. Widziałam menu w oknie.
Weszliśmy do delikatesów i ja poprosiłam dietetyczną colę. Pozostali zgodnie wybrali soki i zabraliśmy swoje napoje na ławkę na zewnątrz. Kathryn wyjęła z torby mały koc, rozłożyła go u swoich stóp i posadziła na nim dziecko. Potem wyjęła butelkę wody i mały, żółty kubek z okrągłym dnem i zdejmowaną pokrywką z otworkiem do picia. Wypełniła go do polowy swoim sokiem jagodowym Very Berry, dolała wody i podała go Carliemu. Chwycił go obiema rączkami i zaczął pić. Przyglądałam mu się, powróciły wspomnienia i to dziwne uczucie.
Świat przestawał mi się podobać. Ciała na Murtry. Wspomnienia z wczesnego dzieciństwa Katy. Ryan w Beaufort, ze swoim pistoletem i odznaką. Świat wokół mnie był dziwny, zdawał się przestrzenią, w której się poruszałam, przeniesiona z innego miejsca i czasu; był jednak obecny i drażniąco rzeczywisty.
– Powiedzcie mi o swojej grupie – poprosiłam, z pewnym trudem wracając do rzeczywistości.
El spojrzała na mnie, ale nic nie powiedziała.
– Co chcecie wiedzieć? – zapytała Kathryn.
– W co wierzycie?
– W poznanie naszych własnych umysłów i ciał. W utrzymywanie naszej kosmicznej i molekularnej energii w czystości.
– A co robicie?
– Robimy? – Pytanie chyba ją zdziwiło. – Produkujemy nasze własne jedzenie i nie jemy nic nieczystego. – Lekko wzruszyła ramionami. Słuchając ją pomyślałam o Harry. Oczyszczenie przez dietę. -…uczymy się. Pracujemy. Śpiewamy i gramy. Czasami słuchamy wykładów. Dom jest niezwykle inteligentny. Jest zupełnie czysty…
El poklepała ją po ręku i wskazała kubek Carliego. Kathryn wzięła go, wytarła otworek do picia w spódnicę i podała kubek małemu. Dzieciak chwycił go i rzucił do stóp matki.
– Jak długo mieszkasz z grupą?
– Dziewięć lat.
– A ile masz lat? – W moim głosie zabrzmiało ogromne zdziwienie.
– Siedemnaście. Moi rodzice przyłączyli się do grupy, kiedy miałam osiem lat.
– A przedtem?
Pochyliła się i podała kubek dziecku.
– Pamiętam, że dużo płakałam. Często byłam sama. Zawsze źle się czułam. Moi rodzice ciągle się kłócili.
– I?
– Kiedy przyłączyli się do grupy, zaszła w nas zmiana. Dzięki oczyszczeniu.
– Jesteś szczęśliwa?
– Szczęście nie jest celem życia. – Tym razem przemówiła El. Jej glos był głęboki i szepczący, z bardzo lekkim akcentem, pochodzenia którego nie potrafiłam zidentyfikować.
– A co jest?
– Spokój, zdrowie i harmonia.
– Czy jedynym sposobem na osiągnięcie ich jest wycofanie się ze społeczeństwa?
– My tak uważamy. – Jej twarz była ciemna i pokryta głębokimi zmarszczkami, a oczy koloru mahoniu. – W społeczeństwie zbyt wiele rzeczy odwraca naszą uwagę. Narkotyki. Telewizja. Posiadanie. Panująca między ludźmi chciwość. Na drodze stoją nasze własne przekonania.
– El potrafi to wytłumaczyć o wiele lepiej niż ja – powiedziała Kathryn.
– Ale dlaczego komuna? – zapytał Ryan. – Dlaczego nie dać sobie z tym wszystkim spokoju i nie wstąpić do zakonu?
Kathryn wykonała w kierunku El gest, jakby mówiła “ty wytłumacz”.
– Wszechświat stanowi organiczną całość złożoną z wielu niezależnych elementów. Każda część jest niepodzielna i współdziała z inną częścią. Żyjemy w odosobnieniu, ale nasza grupa stanowi mikrokosmos rzeczywistości.
– Mogłaby to pani wyjaśnić? – poprosił Ryan.
– Żyjąc z dala od społeczeństwa odrzucamy rzeźnie, chemię, rafinerie, puszki piwa, stosy zużytych opon i ścieki. Stanowiąc grupę wzajemnie się wspieramy, karmimy się tak duchowo, jak i fizycznie.
– Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. El uśmiechnęła się lekko.
– Zanim osiągnie się prawdziwą świadomość, trzeba pozbyć się wszystkich starych mitów.
– Wszystkich?
– Tak.
– Nawet tych, które on głosi? – Ryan wskazał głową kaznodzieję.
– Wszystkich.
Powróciłam do poprzedniego tematu.
– Kathryn, gdybyś chciała uzyskać o kimś jakieś informacje, gdzie byś ich szukała?
– Posłuchajcie – powiedziała z uśmiechem. – Wy jej nie znajdziecie. – Znowu wzięła dziecku kubek. – Ona jest teraz pewnie na Riwierze i smaruje dzieci kremem do opalania.
Przez chwilę jej się przyglądałam. Ona nie wiedziała. Dom jej nie powiedział. Nie wiedziała, kim jesteśmy, i nie miała pojęcia, dlaczego pytamy o Heidi i Briana.
Wzięłam głęboki oddech.
– Heidi Schneider nie żyje. Brian Gilbert też.
Spojrzała na mnie jak na wariatkę.
– Nie żyje? To niemożliwe.
– Kathryn! – Głos El nie był już tak łagodny.
Dziewczyna nie zwróciła na nią uwagi.
– To znaczy, ona jest taka młoda. I jest w ciąży. Albo była. – W jej głosie, jak w glosie dziecka, zabrzmiała żałość.
– Zostali zamordowani prawie trzy tygodnie temu.
– To nie przyjechaliście, żeby ją stąd zabrać? – Patrzyła to na mnie, to na Ryana. W jej zielonych tęczówkach widać było maleńkie, żółte plamki. – Nie jesteście jej rodzicami?
– Nie.
– Oni nie żyją?
– Tak.
– A jej dzieci?
Skinęłam głową.
Uniosła dłoń do ust, a potem ręka opadła na kolana jak motyl, niepewny, dokąd ma lecieć. Carlie pociągnął ją za spódnicę i ręka opadła niżej, by pogłaskać go po główce.
– Jak ktoś mógł coś takiego zrobić? Nie znałam ich, ale jak ktoś mógł zabić całą rodzinę? Dzieci?
– Wszyscy kiedyś odejdziemy – stwierdziła El, kładąc na ramionach dziewczyny rękę. – Śmierć to przejście w procesie wzrostu.
– Przejście dokąd? – zapytał Ryan.
Nie usłyszał odpowiedzi. W tym momencie przed bankiem People's po drugiej stronie Bay Street zatrzymała się biała furgonetka. El delikatnie ścisnęła ramiona Kathryn i kiwnęła w tamtym kierunku. Potem wzięła na ręce Carliego i wyciągnęła rękę. Kathryn podała jej swoją i wstała.
– Życzę wam szczęścia – powiedziała starsza kobieta i obie odeszły w kierunku samochodu.
Przez chwilę na nie patrzyłam, a potem dokończyłam swoją colę. Kiedy rozglądałam się za śmietnikiem, dostrzegłam coś pod ławką. Zamykamy kubek Carliego.