Изменить стиль страницы

– Parę tygodni, słonko.

– Herbatka w „Ritzu”? – Zdecydowanie.

– Więc jesteśmy umówieni. Zajmij się nim dobrze, Ann Margaret. Później do was zajrzę.

Idąc korytarzem do kuchni wpadła na jakiegoś gościa. Spojrzała na niego i słowa przeprosin zamarły jej na ustach. Stał przed nią niski, łysiejący mężczyzna w pomiętym ubraniu. Widziała już ten płaszcz; to on zniknął w drzwiach kuchni.

– Kim pan jest? – rzuciła ostro.

Uśmiechnął się nieprzyjemnie.

– Larry Digger, panienko. „Dallas Daily”. O nie, nie uciekaj, moja miła. Przez cały wieczór na ciebie czatuję. Cholera, trudno cię złapać.

– Pan nie był zaproszony. To prywatne przyjęcie. Jeśli pan zaraz nie wyjdzie, zawołam ochronę.

– Na twoim miejscu bym tego nie robił.

– Ale nie jest pan na moim miejscu. – Otworzyła usta, by wezwać pomoc, kiedy nagle mężczyzna chwycił ją za przegub i spojrzał jej w oczy dziwnie przenikliwym wzrokiem. Melanie poczuła, że nie może oddychać.

Poczuła dziwne drgnięcie. Fale w otchłani. Och, nie, nie teraz.

– Znam twojego ojca – powiedział przenikliwym szeptem.

– Harpera Stokesa?

– Nie, panienko. Mówię o twoim prawdziwym ojcu.

– Co?

Wyszczerzył zęby w uśmiechu najwyższej satysfakcji.

– Chodź ze mną. Opowiem ci historię. Fajną historyjkę o Teksasie i seryjnym mordercy, niejakim Russellu Lee.

3

Larry Digger pociągnął Melanie w głąb korytarza. Duvetowie, szykujący się do wyjścia, obrzucili ich zaciekawionym spojrzeniem. Melanie uśmiechnęła się odruchowo. Słowa reportera ciągle dudniły w jej głowie. „Znam twojego prawdziwego ojca…”

Digger prześliznął się między gośćmi i pociągnął ją na tyły domu. Dwaj kelnerzy przemknęli obok nich i zniknęli w wahadłowych drzwiach.

– Rany boskie, ależ tu ścisk! Znasz wszystkich bogaczy w mieście?

– Chce pan pieniędzy? O to chodzi?

Digger pociągnął ją w stronę patio, ale tam też było mnóstwo gości, którzy spojrzeli na nich ze zdziwieniem.

– Szlag by to trafił!

Wyszedł z domu i powlókł ją za sobą ulicą prowadzącą do ogrodów miejskich.

Noc była ciepła i parna, w powietrzu unosiła się woń kwiatów wiśni i hiacyntów, gazowe latarnie rzucały łagodne światło. Maj w Bostonie był cudowny, a ludzie umieli to wykorzystać. Młodzi ściskali się w cieniu klonów, starsi wyprowadzali gromadki dzieci, inni spacerowali z psami. Park był pełen przechodniów i dobrze oświetlony, więc Melanie nie czuła strachu.

Była tylko zbita z tropu. Za lewym okiem czuła pulsujący ból. Russell Lee Holmes, Russell Lee Holmes. Dlaczego to nazwisko brzmiało tak znajomo?

Larry Digger zatrzymał się pod drzewem, wsadził tłuste dłonie do kieszeni i odwrócił się do niej.

– Russell Lee Holmes zamordował sześcioro dzieci. Mówili ci?

– Co takiego?

– Aha, właśnie. Podły sukinsyn. Lubił, żeby dzieciaki były małe i miały jasne kędziorki. Porywał przeważnie dzieci biedaków, białe śmieci, takie jak on. Zabierał je na wysypiska i robił im takie rzeczy, że w głowie się nie mieści. Mam fotografie.

– Co?

– Przestań. Nie udawaj głupiej. Russell Lee Holmes zabił pierwszą córkę twoich rodziców. Zgwałcił ją i odciął jej głowę. Jak ona miała na imię?

O Boże, właśnie stąd znała to nazwisko. Brian musiał jej o nim powiedzieć. Albo Jamie. Rodzice na pewno nie wspomnieli ani słowem.

– Meagan… – wymamrotała.

– Ano prawda, Meagan. Z nią było najgorzej. Cztery latka, słodziutka jak cukiereczek. Twoi starzy wyłożyli sto tysięcy dolców na okup, a dostali tylko ciało bez głowy. Dlatego twoja matka zaczęła pić…

– Dość! – Melanie straciła cierpliwość. – Czego pan właściwie chce? Jeśli się panu zdaje, że będę wysłuchiwać, jak pan obraża moją rodzinę, to się pan grubo myli.

– Chcę ciebie. Digger przysunął się bliżej. – Śledziłem cię, Melanie. Od dwudziestu pięciu lat. Usiłowałem znaleźć dowód, że istniejesz, chciałem dowieść, że Russell Lee Holmes naprawdę miał żonę i dziecko, bo ten sukinsyn nie pisnął ani słowa, nawet w dniu egzekucji, bydlak jeden. Ale się nie poddałem. Russell Lee Holmes był na pierwszych stronach gazet, kiedy go złapali i kiedy go usmażyli. I wróci na pierwsze strony, kiedy ogłoszę, że odnalazłem jego córkę. I wiesz co? Masz jego oczy.

Nie rozumiem, o co panu chodzi, ale znaleziono mnie w Bostonie. Nie mam nic wspólnego z jakimś człowiekiem z Teksasu.

– Nie powiedziałem, że mieszkałaś w Teksasie, tylko że twój tatuś tam umarł.

– A przedtem spłodził dziecko w Bostonie? Nie sądzę.

– A ja sądzę. Widzisz, Russell Lee mieszkał w Teksasie, ale kiedy go aresztowali, jego żona i córka najprawdopodobniej wyjechały z miasta. W gazetach było pełno doniesień o jego morderstwach, wiesz… Zwłaszcza o tym, co zrobił córeczce Stokesów. – Larry Digger zakołysał się na piętach. – Porwał ją z samochodu niani, zażądał okupu, a potem zgwałcił i zabił w tym samym czasie, gdy twoi rodzice usiłowali zebrać pieniądze. Bardzo sprytne, musisz przyznać. Wiesz, to tak, jakby mu za to jeszcze zapłacili.

– Dość! – Melanie ostatecznie straciła cierpliwość. – Nie jestem córką Russella Lee Holmesa! Natomiast pan jest wariatem. Żegnam.

Zrobiła krok w stronę domu. Larry Digger chwycił ją za przegub i mocno przytrzymał. Po raz pierwszy poczuła strach. Ale kiedy się odwróciła, dziennikarz powiedział spokojnie:

– Ależ jesteś. Jesteś jego córką.

– Niech mnie pan puści.

– Zostałaś znaleziona tej samej nocy, kiedy zginął Russell Lee Holmes – ciągnął, jakby jej nie słyszał. – Powiedzieli ci? Russell Lee poszedł na krzesło, a mała dziewczynka bez przeszłości nagle pojawiła się w szpitalu Harpera Stokesa. Dziwne, nie? Trzeba się zastanowić: dlaczego Harper w ogóle wtedy pracował? Trwała egzekucja faceta, który zabił jego córeczkę, a on poszedł do pracy? Dziwne, dziwne, dziwne. Chyba że wiedział, co się wydarzy w szpitalu.

– Zostawiono mnie na pogotowiu – powiedziała powoli Melanie. – Mój ojciec jest kardiochirurgiem. To, że się tam pojawił, to czysty przypadek…

– Albo przeczucie.

– Och, do diabła, ilu mężczyzn ginie dziennie w tym kraju? Parę tysięcy? Czy jestem także ich córką?

Rzuciła mu pogardliwe spojrzenie i wyrwała się z jego uścisku. Nie zrobiło to na nim wrażenia. Wyjął z kieszeni pogniecioną paczkę papierosów i wytrząsnął z niej jednego.

– Dobra, dobra. Nigdy się nie zastanawiałaś, skąd się wzięłaś? Nie byłaś choć odrobineczkę ciekawa?

– Żegnam.

Uśmiechnął się szeroko.

– Znam twoją rodzinę. Mamusię, tatusia, braciszka. Opisywałem ich, kiedy porwano Meagan. Byłem z Patricią i Brianem, kiedy zginął Russell Lee Holmes. Nie chcesz mnie wysłuchać? Cóż, więc idź do domu i powiedz matce, że Larry Digger chce się z nią spotkać. To prawda, że właśnie wyszła z odwyku? Rozumiem, że od śmierci córki nie jest już taka jak dawniej. – Wydmuchnął kłąb dymu prosto w jej twarz. – Jak ci się wydaje?

– Jest pan kanalią.

– Oj, kochanie, nie tak mnie już nazywano. – Digger strzepnął popiół z papierosa. – A jak tam Brian, co u niego? Pamiętam, jak przyciskał nos do szyby w pokoju dla świadków. Wiesz, wtedy, jak usmażyli Russella Lee. Wstrętny widok, po prostu do wyrzygania. Wszyscy zamykali oczy i zatykali uszy. Ale Brian Stokes, czternastolatek, przycisnął nos do szyby i gapił się na agonię Russella Lee, jakby chciał to sobie wyryć w pamięci. Wyryć, mówię ci. Podobno teraz jest gejem. Jak myślisz, czy patrzenie na śmierć mężczyzny może wpłynąć na preferencje? Tak pytam, z ciekawości.

Jego ostatnie słowa, tak okrutne przez swoją obojętność, odebrała jak fizyczny cios. Musiała zamknąć oczy. Potem ogarnął ją taki gniew, że nie mogła wykrztusić ani słowa. Miała ochotę go uderzyć. Zacisnęła pięści. Nie dałaby mu rady i oboje o tym wiedzieli.

– Niech pan zostawi w spokoju moja rodzinę – wykrztusiła wreszcie. – Jeśli chce pan coś powiedzieć, to czekam. Skoro chce pan mieć temat, to wypowiedź dziecka mordercy jest warta tego, żeby się pan od nich odczepił.